Neil, uważaj na kabel!

Tomasz Rożek

|

GN 30/2009

publikacja 25.07.2009 14:02

Dokładnie 40 lat temu człowiek postawił nogę na Księżycu. Dzisiaj, analizując na chłodno misję Apollo 11, można stwierdzić, że albo to była komedia pomyłek, albo cud boski, że nie doszło do tragedii.

Neil, uważaj na kabel! Na Księżycu ludzie przebywali ponad 21 godzin fot: NASA

Lądowanie człowieka na Księżycu miało miejsce 20 lipca 1969 roku. Ale historia tego programu rozpoczęła się dużo wcześniej. Przyciśnięty do muru przez szybkie postępy Rosjan w kosmosie amerykański prezydent John F. Kennedy w 1961 roku obiecał, że do końca dekady człowiek (czyt. Amerykanin) postawi nogę na Księżycu. Misja wystartowała 16 lipca 1969 roku. Na szczycie rakiety Saturn V, w ciasnej kapsule zamknięto trzech astronautów (termin „kosmonauci” zarezerwowany jest przez Rosjan), Neila Armstronga, Michaela Collinsa i Edwina Aldrina.

Start i lot
Nie wiadomo kiedy doszłoby do zdobycia Księżyca, gdyby Amerykanie po II wojnie światowej nie pozyskali do współpracy nazistowskiego zbrodniarza Wernhera von Brauna. To on w III Rzeszy nadzorował projekt budowy rakiet V1 i V2, które miały dać zwycięstwo Hitlerowi. W ówczesnym świecie nie było nikogo, kto o rakietach wiedziałby więcej niż inżynierowie von Brauna. To dzięki nim udało się zbudować ogromną rakietę Saturn V. Mierzyła 111 metrów i ważyła 3 tys. ton. Gdyby eksplodowała w czasie startu, kawałki o masie 50 kilogramów mogłyby zostać rozrzucone w promieniu nawet 5 kilometrów. Na wszelki wypadek NASA postanowiła ustawić trybunę dla gości honorowych w odległości 5,5 km od platformy startowej.

Załogowa misja na Księżyc była zwycięstwem polityków i lobby wojskowego. Naukowcy chcieli kosmos badać robotami. Dodatkowo politycy chcieli przyłożyć ZSRR. Niestety, wysyłanie ludzi na Księżyc jest skomplikowane. Nawet dzisiaj. Lądownik musi być większy. Sporo miejsca zajmuje w nim aparatura podtrzymująca życie. Człowiek bywa zmęczony, znacznie częściej niż maszyny się myli. I, co najważniejsze, nie jest odporny na stres. Kapsuła musiała być też lepiej wytłumiona, osiadać łagodniej na powierzchni… Ilość komplikacji z powodu wpuszczenia człowieka na pokład była ogromna. Wyzwanie zdecydowano jednak podjąć. Kalkulacja polityczna, ot co.

W kapsule zabrakło miejsca na baniaki z wodą. Załoga uzyskiwała ją jako produkt „spalania” wodoru w ogniwach paliwowych. Niestety, na samym początku misji popsuł się jeden z filtrów. W efekcie astronau-ci przez całą misję pili spienioną i mętną zawiesinę. Gdy do tego dodać paczkowane jedzenie i stres, nie dziwi, że w ciągu pierwszych kilku godzin lotu wszyscy zaczęli cierpieć na kłopoty żołądkowe. Do końca trwania misji prawie cała załoga zażywała lekarstwa przeciwko biegunce. Akurat ta niedyspozycja w kosmosie jest szczególnie uciążliwa.

Lądowanie
Najbliżej katastrofy było w czasie lądowania. Okazało się, że załoga zapomniała wyłączyć radar i dane, jakie z niego płynęły, kompletnie zatkały komputer główny. Ten, zamiast się zająć lądowaniem, co chwila się resetował. Lądowanie przeprowadzano więc ręcznie. Ilość paliwa była tak wyliczona, że gdyby wszystko trwało 25 sekund dłużej, lądownik nie byłby w stanie wrócić do orbitera. Procesor komputera centralnego misji miał mniejszą moc obliczeniową niż te, które dzisiaj montowane są w telefonach komórkowych.

Lądownik „pilotowany” przez Neila Armstronga osiadł na Księżycu tak delikatnie, że amortyzatory umieszczone w jego stopach nie złożyły się. W efekcie drabinka była o prawie metr wyżej niż zakładano. Astronauci nie schodzili po drabince, tylko z niej zeskakiwali. Armstrong nie powinien był mówić o „małym kroku dla człowieka”, tylko raczej o dużym susie. Zresztą słowa o krokach wcale nie były pierwszymi. Padły prawie 7 godzin po wylądowaniu na Księżycu. Zanim to się stało, trzeba było rozstawić kamerę. W niskiej, księżycowej grawitacji, zwinięty na szpulę przewód wcale nie chciał jednak płasko leżeć na gruncie. Pętle były dla astronautów niebezpieczne, bo zakuci w kombinezony nie widzieli, co mają pod nogami. W nagranych rozmowach między Armstrongiem i Aldrinem można w pewnym momencie usłyszeć okrzyk: „Neil, uważaj na kabel!”. To były jedne z pierwszych słów wypowiedzianych przez człowieka na Księżycu.

Pobyt
Pierwszy na Księżycu nogę postawił Armstrong. Aldrin przejdzie za to do historii jako pierwszy człowiek, który na obcym globie… się wysikał. Oczywiście do pojemnika w skafandrze. Po wykonanej misji, w czasie zdejmowania kombinezonu Aldrin złamał włącznik silników startowych. Całe szczęście udało się go przełączyć długopisem. W czasie pierwszej misji ludzie na Księżycu przebywali ponad 21 godzin. Bynajmniej się nie nudzili. Zaplanowane było dosłownie wszystko. Neil Armstrong ma tylko 5 zdjęć z pobytu na Księżycu. Aldrin ma ich całe mnóstwo. W czasie gdy fotografowany miał być Armstrong, do astronautów „zadzwonił” prezydent Nixon. Później nie było już okazji, wrócić do sesji fotograficznej.
Jednym z najtrudniejszych zadań okazało się umieszczenie na Księżycu… amerykańskiej flagi. Ta czynność nie była na Ziemi ćwiczona, bo do ostatniej chwili zastanawiano się, czy można na neutralnym i niczyim Księżycu umieścić sztandar. Ostatecznie postanowiono to zrobić. W NASA uważano, że powierzchnia Księżyca jest pulchna jak piasek. Po wylądowaniu okazało się, że pod cienką warstwą pyłu są lite skały. Astronauci usypali nawet niewielki kopczyk, by sztandar utrzymać w pionie. Mała grawitacja pomogła. Przynajmniej częściowo. W czasie startu lądownika podmuch przewrócił stojak.

Powrót
Jedynym człowiekiem, który 20 lipca 1969 roku nie miał żadnych szans, żeby zobaczyć transmisję lądowania, był znajdujący się w orbitującym wokół Księżyca statku Michael Collins, trzeci astronauta misji Apollo 11. Po powrocie astronauci zostali poddani kwarantannie. Naukowcy nie byli pewni, czy przebywający w kosmosie człowiek nie przywlecze na Ziemię jakichś nieznanych wcześniej mikrobów. Czekający na astronautów na pokładzie okrętu USS Hornet prezydent USA Richard Nixon rozmawiał z nimi przez niewielką szybę w zmodyfikowanej za kilkaset tysięcy dolarów… przyczepie kempingowej.
Wtedy już nazwiska: Armstrong, Collins i Aldrin były znane na całym świecie. Bezpośrednią transmisję z powierzchni Księżyca oglądało 600 mln ludzi. Dzisiaj to nic wielkiego, ale w 1969 roku to był rekord. Lądowania nie mogli zobaczyć obywatele krajów komunistycznych. Z jednym wyjątkiem. Polski. Decyzję o transmitowaniu wydarzenia osobiście podjął I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka. Jakość transmisji TV była fatalna, choć sam przekaz z Księżyca był całkiem dobry. Najsilniejszy sygnał z Apollo 11 łapał radioteleskop na południu Australii. Z niego obraz był przekazywany kilkaset kilometrów dalej, do Sydney. Tam był wyświetlany na monitorze, który był filmowany przez zwykłą kamerę. Dopiero później przez satelitę sygnał był wysyłany do centrum kontroli lotów w Houston, skąd był rozsyłany na cały świat. To, że transmisja w ogóle była możliwa, to niemalże cud. Nikt nie narzekał na jakość.

Co dalej?
W archiwach Białego Domu zachowało się przemówienie prezydenta Nixona na wypadek, gdyby misja się nie powiodła. Najbardziej obawiano się, że statek z dwoma astronautami nie będzie w stanie oderwać się od powierzchni Księżyca. Gdyby tak się stało, Nixon miał powiedzieć: „Zrządzeniem losu ludzie, którzy wyruszyli na Księżyc, by w pokoju go badać, pozostaną na nim, by spocząć w pokoju. Ci dzielni ludzie, wiedzą, że nie ma już dla nich nadziei na ratunek. (…) Będą opłakiwani przez rodziny i przyjaciół; przez swój naród; przez wszystkich ludzi świata; będą opłakiwani przez Matkę Ziemię, która odważyła się wysłać dwóch swoich synów w podróż w nieznane. (…) Starożytni spoglądali w gwiazdy i widzieli w ich konstelacjach swoich bohaterów. Dziś czynimy to samo, lecz nasi bohaterowie to dzielni ludzie z krwi i kości”. Po tym zdaniu łączność radiowa z uwięzionymi na Księżycu ludźmi miała zostać przerwana. Całe szczęście ten scenariusz się nie sprawdził.

Lot człowieka na Księżyc miał sens czysto propagandowy. Ameryka chciała pokazać, że finansowo i technologicznie ją na to stać. Wszystkie pomiary naukowe, jakie wtedy wykonano, mogły z powodzeniem być wykonane przez roboty. Ludzie znowu chcą wrócić na Księżyc. Oprócz Amerykanów szczęścia chcą spróbować Europejczycy, Rosjanie, Hindusi i Chińczycy. Kiedy to nastąpi? Nie wcześniej niż po 2020–2030 roku. Jaki jest cel tym razem? Znowu polityka. Orbita już dawno stała się miejscem prowadzenia sporów. Czas na Księżyc. A nauka? Mówi się, że w stałej bazie na Srebrnym Globie będą prowadzone badania naukowe. Misja księżycowa ma być także przygotowaniem lotu na Marsa. Tylko czego człowiek miałby tam szukać, skoro doskonałe sondy automatyczne potrafią bez naszego udziału wszystko zbadać?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.