Znak czasów

Piotr Legutko

|

GN 22/2022

Nagłe odwołanie Tomasza Lisa z funkcji redaktora naczelnego tygodnika „Newsweek” wywołało falę spekulacji. Milczenie wydawcy – i głównego zainteresowanego – co do przyczyn zwolnienia jeszcze podgrzało atmosferę.

Znak czasów

Chodzi wszak nie tylko o gwiazdę polskich mediów, ale też jednego z liderów antypisowskiej krucjaty. Nic więc dziwnego, że Jarosław Kurski, Wiesław Władyka i cała armia internetowych fanów Tomasza Lisa już zwietrzyła tu polityczną czystkę. Powodem miał być jakoby ostatni wstępniak naczelnego, w którym przedstawił on wizję tajemniczej V kolumny na usługach obecnej władzy, jaka zdominowała większość mediów komercyjnych.

Nikogo, kto choć sporadycznie śledzi artykuły, a zwłaszcza wpisy internetowe Lisa, taka hipoteza nie może przekonać. Szef „Newsweeka” już dawno o kilka długości wyprzedził w radykalizmie polityków opozycji, o publicystach nie wspominając. W jego wizji polski wróg czai się wszędzie, zdradzili wszyscy, a najgorsi są tzw. symetryści, niekrytykujący PiS totalnie i za wszystko. Skoro okładki z prezydentem RP, prowadzonym niczym chłopczyk za rękę przez Joe Bidena, albo duetem Putin–Kaczyński („Wrogowie czy sojusznicy?”) nie zgorszyły koncernu Axel Springer, to znaczy, że naczelny miał w sprawach politycznych całkowicie wolną rękę. Nie tu więc należy szukać powodu nagłej dymisji.

I w tej kwestii nic ona nie zmieni. Tomasz Lis nadal będzie innych dziennikarzy strofował za polityczne zaangażowanie i sam chodził na opozycyjne wiece. Będzie wielbił Donalda Tuska i nienawidził Jarosława Kaczyńskiego, powielał spiskowe teorie Romana Giertycha i Leszka Balcerowicza. A wszystko w swoim stylu, na twitterowym koncie, mającym milion followersów. Bo Lis jaki jest – każdy widzi. Do bólu przewidywalny w swoich sądach i poglądach. Ale wiele wskazuje na to, że będzie je głosił już wyłącznie na swój prywatny rachunek, jako internetowy troll. Jest bowiem mało prawdopodobne, by znalazł kolejnego pracodawcę. Praca w mediach, zwłaszcza na kierowniczych stanowiskach, wymaga jednak przestrzegania pewnych standardów, niezależnych od polityki.

Przypadek Tomasza Lisa mówi bardzo wiele o tej części środowiska dziennikarskiego, dla której jednoznaczna deklaracja po stronie opozycji stanowi coś w rodzaju immunitetu. Czasem silniejszego nawet niż sądowe wyroki. Lis zamienił ważny kiedyś, opiniotwórczy tygodnik w polityczny tabloid, co w żaden sposób nie wpłynęło na jego zawodową pozycję. Z tej wysokości regularnie obrażał ludzi o innych niż on poglądach, rzucał ciężkie oskarżenia, czego kwintesencją był właśnie ostatni artykuł wstępny. Fakt, że nie spotkał się on z żadną reakcją warszawskich salonów dziennikarskich, więcej mówi o nich samych niż o autorze. Taki znak czasów. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.