Trzeci dzwon

Józef Maria Ruszar

|

GN 22/2022

publikacja 02.06.2022 00:00

Wydaje się, że jesteśmy świadkami, jak po raz trzeci w historii Polacy wypracowują swój wkład w społeczne pojęcia bazujące na kategorii braterstwa zaczerpniętego z Ewangelii.

Trzeci dzwon istockphoto

Utyskiwanie na bezmyślność Polaków i brak filozoficznego zacięcia ma szacowną tradycję, podtrzymywaną także przez samego Miłosza, więc z satysfakcją odkryłem, że jednak nie stracił on zmysłu obserwacji. Niemniej to trzeźwemu osądowi ks. Józefa Tischnera zawdzięczam spojrzenie na nasze dzieje ojczyste, a przede wszystkim na relację myśl–dzieło społeczne. Mowa o tym, jak idea ma się w Polsce do praktyki.

Pierwszy dzwon (1415 r.)

Pierwszy raz wielkość przydarzyła się Polakom pięćset lat temu. W Konstancji, na soborze (1414–1418), w imieniu Królestwa Polskiego wystąpił rektor Akademii Krakowskiej Paweł Włodkowic. Jako poseł króla Władysława Jagiełły przedstawiał polskie stanowisko w sporze z zakonem krzyżackim w kwestii sposobów nawracania pogan. Mimo zakończenia krucjat ciągle żywe było przekonanie, że pogan można nawracać siłą i rabować ich terytoria. To na podstawie cesarskich i papieskich „nadań” Krzyżacy uzurpowali sobie prawo do zawładnięcia ziemiami Prusów, Jadźwingów, Litwinów czy Łotyszy.

Paweł Włodkowic wystąpił jako rzecznik rewolucyjnej wówczas idei tolerancji religijnej i odwoływał się do zasady dobrowolności przyjmowania chrześcijaństwa. Podważał legalność krucjat, a w szczególności moralnie i prawnie delegalizował tzw. rejzy krzyżackie na chrystianizowaną przez Polaków Litwę (najazdy z udziałem chrześcijańskiego rycerstwa z Zachodu). W sensie intelektualnym Włodkowic przedstawił nową wizję prawa międzynarodowego i relacji między „całą rodziną narodów” (także pogan!), wiążąc je z poczuciem sprawiedliwości i etyką chrześcijańską. Ale pisma rektora Krakowskiej Akademii nie powstały przy biurku, lecz były odbiciem polityki Królestwa Polskiego i opracowaniem realizowanej od wielu lat doktryny, która była w toku. Włodkowic bronił praktyki, a nie teorii tolerancji! Litwa była nawracana przez polskich misjonarzy, a nie „ogniem i mieczem”, czyli w wersji krzyżackiej. Nie dokonywano też zaboru ziem Litwy, ale je chrystianizowano pokojowymi metodami.

Polityka tolerancji i pokojowej chrystianizacji, którą Jagiełło prowadził od lat, a militarnie zabezpieczył na polach Grunwaldu, została intelektualnie uwiarygodniona na najważniejszym forum europejskim. W Konstancji uzyskano zgodę soboru na polsko-litewską akcję chrystianizacyjną Żmudzi i założenie tam biskupstwa. Z punktu widzenia idei społecznych ważne jest podkreślenie, że polskie wyobrażenie wspólnoty ludzkiej prowadzi najpierw przez praktykę, a dopiero potem zostaje opracowane intelektualnie. Pisma Włodkowica, Stanisława ze Skarbimierza czy ich uczniów nie miały charakteru teoretycznych traktatów i wymyślania społecznych idei, według których następnie konstruuje się społeczeństwo, ale zbierały i opracowywały istniejące doświadczenie. Praktyka poprzedzała filozofię społeczną.

Drugi dzwon (1980 r.)

W 1980 roku inny ruch społeczny po prostu miał miejsce, a intelektualiści starali się nadać mu kształt filozoficzny – to znaczy przekształcić go w ideę. Kiedy powstawała Solidarność, początkowo w Gdańsku, a potem w całej Polsce, najpierw był odruch moralny, który nakazał działanie w obronie skrzywdzonych, a następnie powstał ruch społeczny o strukturze polegającej na wspieraniu słabszych przez silniejszych. Na koniec uformowała się wielomilionowa organizacja, pojawił się również intelektualny namysł. Warto przypomnieć, że strajk w stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 roku zaczął się właśnie od protestu w obronie wyrzuconej z pracy Anny Walentynowicz, a struktura terytorialna Solidarności miała zabezpieczać słabsze zakłady i zawody.

W październiku 1980 roku na Wawelu ks. Tischner wygłosił kazanie podczas Mszy św. dla przywódców związków zawodowych. Stało się ono znane w całej Polsce dzięki publikacji w „Tygodniku Powszechnym”. Tak rozpoczęła się seria esejów, wydanych następnie jako „Etyka Solidarności” (1981 r.), w których duszpasterz rozwijał refleksję nad etycznym i antropologicznym wymiarem ówczesnych wydarzeń. Jego kazanie wygłoszone na I Zjeździe Solidarności zaliczono w poczet oficjalnych dokumentów zjazdowych, podobnie jak Laborem exercens – pierwszą encyklikę społeczną Jana Pawła II, która została ogłoszona w 1981 roku.

Tischner rozumiał, że to, co rodziło się podczas sierpniowych strajków, jest również jego zadaniem – miał dostarczyć społecznemu ruchowi intelektualnych narzędzi i pojęć, dzięki którym udało się odsłonić najgłębszy etyczny i społeczny sens tego, co się spontanicznie dzieje. Jak mówił Tischner w tym kazaniu, „Solidarność rodzi się z dobrej woli i budzi w ludziach dobrą wolę”. Albo: „Fundamentem solidarności jest sumienie, a bodźcem do jej powstania wołanie o pomoc człowieka, którego zranił drugi człowiek. Solidarność stanowi szczególne więzi międzyludzkie: człowiek wiąże się z drugim człowiekiem dla opieki nad tym, kto potrzebuje opieki. Ja jestem z tobą, ty jesteś ze mną, jesteśmy razem – dla niego. My – dla niego. My, ale nie po to, by patrzeć na siebie, lecz – dla niego. (…) Wspólnota solidarności różni się od wielu innych wspólnot, że w niej pierwsze jest »dla niego«, a »my« przychodzi potem. Najpierw jest ranny i jego krzyk. Potem odzywa się sumienie, które potrafi słyszeć i rozumieć ten krzyk. Dopiero stąd rośnie wspólnota”. Idea ówczesnej solidarności zakładała, że każdy może być lepszy niż jest i nawet członek PZPR może być współbudowniczym nowej, sprawiedliwej Polski. I tak się w wielu wypadkach działo. Kto przeżył ten czas, pamięta, że byliśmy lepsi niż zwykle.

Zauważmy: to nie od Tischnera ani od Jana Pawła II ludzie dowiedzieli się, czym jest solidarność. Prawie 10 milionów ludzi poznało ideę jako swoją własną praktykę życiową. To był katolicki odruch, ewangeliczny instynkt. Dopiero potem intelektualiści – filozofowie i teolodzy – dali opis twórczego i spontanicznego zaangażowania w budowę wolnej Polski pod sztandarem Solidarności. Spontaniczne działanie wyprzedzało ideę. Nic więc dziwnego, że moralny fundament Solidarności był tak spójny z Ewangelią, a jednym z najbardziej nośnych obrazów była przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Dodajmy, że światowe znaczenie papieża umożliwiało rozprzestrzenianie się idei solidarności po całym globie, a poza tym nadawało jej międzyludzkiego wyrazu, nieograniczonego jedynie do polskich realiów społeczno-politycznych. Związek papieża i Solidarności przypominał ideowy oscylator. Jak pisał w encyklice Centesimu annus (1991), „rzesze robotników (…), czerpiąc z własnego trudnego doświadczenia pracy i ucisku, odnalazły czy niejako odkryły na nowo pojęcia i zasady nauki społecznej Kościoła”. Dla Jana Pawła II polski ruch społeczny był tak cenny, bo dowodził antropologicznej prawdy Ewangelii, możliwości zbudowania skutecznej praktyki społecznej. Solidarność ludzka była dowodem na realną doniosłość nauki społecznej Kościoła – pokazywała, że nie są to mrzonki.

Trzeci dzwon (2022 r.)

Wydaje się, że jesteśmy świadkami, jak po raz trzeci w historii Polacy wypracowują swój wkład w społeczne pojęcia bazujące na kategorii braterstwa zaczerpniętego z Ewangelii. Zjawisko jest o tyle niespodziewane, że zniszczenie idei solidarności społecznej stało się fundamentem nowej Polski po roku 1989. Wtedy zwyciężyły elity społeczne, które postanowiły zbudować wolną Polskę na złamaniu solidarności społecznej i oprzeć się na współdziałaniu z komunistami w dziele tworzenia politycznego kapitalizmu, a stosunki społeczne konstuować na idei walki, a nie braterstwa. Udawało się to przez ćwierć wieku, a politycznie groźba powrotu do tej praktyki ciągle istnieje.

Wyobraźnia społeczna oparta na ewangelicznej antropologii objawiła się masową pomocą dla uchodźców z ogarniętej wojną Ukrainy. W Polakach odezwał się instynkt społeczny wyrosły na Ewangelii, prawdziwy odruch katolicki. Zauważmy: żadna władza nie kazała Polakom iść na wschodnią granicę, aby osobiście nieść pierwszą pomoc potrzebującym kobietom i dzieciom. Spontaniczność obywateli, aby zbierać pieniądze i potrzebne rzeczy, aby przyjmować uchodźców w swoich domach czy organizować transport, jest niezaprzeczalnym faktem. Ale nie pomijajmy też współdziałania obywateli i państwa. Rząd nie organizował referendów w sprawie politycznego, militarnego czy choćby społecznego poparcia dla sąsiadów. Przeciwnie. Rząd i prezydent podjęli szybką akcję polityczną na arenie międzynarodowej, i to zdumiewająco skuteczną, a instytucje państwowe od razu przystąpiły do realizacji zadań (powołanie wojewódzkich struktur pomocy, udostępnienie lokali, darmowe przejazdy dla Ukraińców itd.).

Kolejne akty prawne nie tylko umożliwiły działanie instytucji państwa, ale i skutecznie wzmocniły działania społeczne. Ukraińskie matki i dzieci niemal natychmiast zostały zrównane w prawach z Polakami, co zresztą stało się impulsem do prób podsycania zawiści (m.in. w sprawie programu 500 Plus czy dostępu do żłobków). Prawo do pracy i nauki, dopłaty do lokali udostępnianych uchodźcom – to wszystko złożyło się na współdziałanie ludzkich sumień ze swoim państwem. To ostatnie zjawisko w czasie szalejącej wojny kulturowej jest nie do przecenienia. Co ciekawe, judzenie i szczucie nie odnosi wielkich sukcesów: ani przypominanie strasznych momentów polsko-ukraińskich z przeszłości, ani sugerowanie, że Polska zajmie zachodnią Ukrainę.

Jeśli wolno mieć umiarkowaną nadzieję na zwycięstwo idei solidarności, to podstawą jest silne zakorzenienie chrześcijańskiej antropologii w polskiej naturze. Encyklika Sollicitudo rei socialis (1987 r.) Jana Pawła II tak objaśnia katolicką postawę w obliczu niesprawiedliwości lub krzywdy: „Nie jest ona tylko nieokreślonym współczuciem czy powierzchownym rozrzewnieniem wobec zła dotykającego wiele osób (…). Przeciwnie, jest to mocna i trwała wola angażowania się na rzecz dobra wspólnego, czyli dobra wszystkich i każdego, wszyscy bowiem jesteśmy naprawdę odpowiedzialni za wszystkich”.

Wniosek jest oczywisty: praktyka społeczna potrzebuje intelektu. Chrześcijańska solidarność Polaków domaga się i dzisiaj rzetelnego namysłu. Wielu z nas smakuje solidarność z naszymi braćmi, jak się smakuje chleb. Tysiąc lat katolicyzmu wyrobiło w nas ewangeliczny instynkt – cieszmy się z tego. Ale bez intelektualnego namysłu nie będziemy wiedzieli, co przeżywamy. Musimy opowiedzieć nasze doświadczenie i upowszechnić je, aby było wspólne, jasne i zrozumiałe. Wspólnota potrzebuje samoświadomości. Nasza opowieść musi zabrzmieć jak dzwon dla nas samych i dla innych, bo tak się buduje tożsamość. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.