Gdy rodzi się maleństwo

Agata Puścikowska

|

GN 22/2022

publikacja 02.06.2022 00:00

Wcześniak: wielka miłość do maleńkiego dziecka. To zawsze historia o strachu i walce.

Gdy rodzi się maleństwo Natalia Sosinska

Jesteś moim największym cudem, skarbem, motywacją. Razem przeszłyśmy przez piekło, ale teraz jesteśmy niezniszczalne. Dla Ciebie byłam i jestem gotowa oddać życie – bez wahania – pisze matka do swojej, jeszcze tak niedawno maleńkiej, córeczki w powieści, która pokazuje losy matki wcześniaczka. Dochód ze sprzedaży wspomoże ratowanie przedwcześnie urodzonych maleństw.

Zadanie wielu matek

W Polsce co roku przychodzi na świat ponad 20 tys. wcześniaków, czyli dzieci urodzonych przed 37. tygodniem życia płodowego. Niektóre z nich, urodzone po 34. tygodniu, w miarę szybko dorównują rówieśnikom w rozwoju psychofizycznym. Bywa jednak, że akcja porodowa zaczyna się jeszcze wcześniej. Obecnie nawet 500-gramowe dzieci mają szansę przeżyć poza organizmem matki, lecz jest to obarczone ogromnym ryzykiem. Wymagają długotrwałej rehabilitacji, terapii. A gdy rodzi się wcześniak, cała rodzina doświadcza skrajnych i długotrwałych emocji: od radości, że dziecko przeżyło, przez strach, co będzie z nim dalej, aż po zmęczenie, gdy trzeba jeździć do szpitala, załatwiać specjalistów, rehabilitować malca, mając jednocześnie wiele innych spraw na głowie. Dlatego wiele mam i ojców wspomina początek przedwczesnego rodzicielstwa jako bardzo trudny. Chociaż piękny.

Dobrze więc, że Marta Maciejewska napisała powieść opartą na własnych doświadczeniach matki wcześniaka. To pozycja, która porusza wiele delikatnych tematów, ale może być wsparciem dla tych mam, które również przedwcześnie urodziły i zmagają się z podobnymi problemami.

W książce „1200 gramów szczęścia. Historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami” Marta Maciejewska opisała Emilię, młodą mamę, która musi walczyć o życie zarówno swoje, jak i córeczki. Julia rodzi się przedwcześnie, co wywołuje ogrom stresu, ale i chęci do walki. Postać matki nie jest do końca fikcyjna. – Tak naprawdę Emilia to ja! Wszystkie emocje, które przeżywa główna bohaterka w powieści, są moje. Wykreowałam ją, bo tak łatwiej było mi mówić o tym, co mnie spotkało. Nie potrafiłam napisać wprost, że moja córka przestała oddychać, że nie wiedziałam, czy sama przeżyję. To było zbyt trudne, łatwiej było to „zrzucić” na kogoś innego – tłumaczy autorka. – Fikcyjne postaci pozwoliły mi ukryć tożsamość swoją oraz moich bliskich. Nie miałam prawa opisywać ich życia, stąd taki zabieg. W książce skupiam się na historii ciąży, a to, kim jestem prywatnie, nie ma znaczenia dla treści.

Siła matek

Główna bohaterka powieści jest wziętą modelką. – Mnie do tego daleko – uśmiecha się Maciejewska. – Aczkolwiek przez kilka lat wraz z koleżankami prowadziłam kanał Sprytne Babki na YouTube, gdzie pokazywałyśmy innym kobietom, jak coś łatwiej i sprawniej zrobić. Przez kilka lat prowadziłam także szkołę tańca, jedną z większych w moim mieście.

Marta Maciejewska opowiada, że miała wiele marzeń, lecz pandemia wszystko jej odebrała. Potem zaszła w ciążę, która okazała się zagrożona. – W pewnym momencie walczyłam o swoje życie i życie córki, więc na sprawy zawodowe nie wystarczyło mi sił. Dziś mam 30 lat i muszę zacząć wszystko od nowa, ale nawet gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym wszystko dokładnie tak samo. Mam Julię i to jest najważniejsze, to mój cud. Na początku trudno było odnaleźć się w nowej rzeczywistości, ale dziś po prostu mam inne marzenia i priorytety – opowiada autorka. I chociaż zapewne taka szczerość dużo kosztuje, to jednak warto: ta książka to świadectwo o prawdziwej sile kobiet, sile macierzyństwa i walce o sprawy najważniejsze w życiu.

Napisać o własnych dramatycznych przeżyciach nie było łatwo. Takie działanie jednak bywa czasem ozdrowieńcze. Dla siebie i dla czytelniczek. Co było najtrudniejsze? – Przeżywanie wszystkiego jeszcze raz. Były momenty, w których przerywałam pisanie i po prostu płakałam. Ale to pomogło mi się oczyścić z emocji. Niekiedy trudno było mi przyznać przed sobą, że to, co się wydarzyło, było prawdą. Za każdym razem zadawałam sobie pytanie: dlaczego ja? Dlaczego inne dziewczyny mogą być szczęśliwymi mamami, ze spokojem oczekiwać narodzin dziecka, a ja muszę przeżywać horror? – mówi szczerze Marta Maciejewska.

Czasem brała Julię na ręce i tuląc ją… przepraszała, że przez nią urodziła się za szybko. To oczywiście nieprawda. Lecz by to pojąć i zrozumieć, potrzebny był czas. – Dziś myślę, że może to, co nas spotkało, było po coś. Zrozumiałam, że dostałam drugą szansę w życiu i nie mogę jej zmarnować, że mogę zrobić coś dobrego, odwdzięczyć się lekarzom za ich szybką pomoc…

Dlatego półroczne honorarium ze sprzedaży książki autorka przekazała na potrzeby oddziału neonatologii w Zielonej Górze, na ratowanie wcześniaków. – Marzy mi się uzbieranie pieniędzy na nowy inkubator – uśmiecha się Maciejewska.

Jak otoczenie zareagowało na pomysł wydania takiej książki? – Na początku byli trochę zdziwieni, ale rozumieli, jak bardzo to dla mnie ważne, że to moja forma terapii. Mocno mnie wspierają. Uznałam, że dzięki książce mogę dać nadzieję innym matkom. Poza tym, gdy byłam w ciąży i modliłam się, by moja córka przeżyła, szukałam informacji na temat wcześniaków. Odkryłam wówczas brak lżej napisanych książek na ten temat. A matki niekoniecznie chcą czytać książki stricte medyczne.

Mamy – o siebie dbamy

Autorka porusza w książce wiele istotnych dla kobiet tematów. – Chciałabym, by matki, które urodziły dziecko – bez względu na to, czy z problemami, czy nie – nie bały się i nie wstydziły prosić o wsparcie psychologa, jeśli czują, że takiego potrzebują. Warto, by dbały o siebie, by otoczenie również zauważało ich potrzeby. Zazwyczaj rodzina poświęca uwagę nowo narodzonemu dziecku, a o uczuciach matki się zapomina – uważa Maciejewska. – Każdej kobiecie może się to przydarzyć. – W moim przypadku na początku ciąży nic na to nie wskazywało. Zawsze dużo ćwiczyłam, dobrze się odżywiałam i dbałam o siebie. Moje wyniki badań były idealne, nawet nie miałam żadnych ciążowych dolegliwości. Aż tu nagle sytuacja zmieniła się praktycznie z dnia na dzień. Okazało się, że mam bardzo ciężki stan przed­rzucawkowy i ciąża zostanie rozwiązana. Urodziłam córkę w 30. tygodniu ciąży, ze mną i z Julią było bardzo źle. Ale za sprawą lekarzy z czasem moje zdrowie się unormowało i, co najważniejsze, córka też sobie świetnie radziła. Tak naprawdę, mimo że dostała 5 punktów w skali Apgar, nie miała żadnych chorób wcześniaczych. Musiała tylko dojrzeć w inkubatorze – wspomina pani Marta. – Chciałabym, by moja opowieść niosła nadzieję. Bo wcześniaki będą się rodzić. Chciałabym, by mamy były gotowe na to, co je czeka. I by miały siłę walczyć.

Julia korzysta z życia

Zarówno mama, jak i córeczka są obecnie zdrowe i szczęśliwe. Julia ma 15 miesięcy i właśnie uczy się pływać. Nawet nurkuje. – Korzystamy z życia na maksa – śmieje się pani Marta. I marzy, by i inne mamy wcześniaków wyszły na prostą i cieszyły się życiem.

Jak się żyje rodzinom, w których rodzi się wcześniak? – Są pod stałą opieką lekarską przez bardzo długi czas. Zazwyczaj, dopóki dziecko nie zacznie chodzić, trzeba jeździć od przychodni do przychodni. Trzeba odwiedzać neurologa, audiologa, neonatologa, kardiologa, neurologopedę i masę innych specjalistów. Do tego dochodzi rehabilitacja. U niektórych raz w tygodniu, u innych częściej. W efekcie czasem nie mamy już siły na zwykły spacer… – mówi Maciejewska.

Jej zdaniem w naszym systemie opieki zdrowotnej jest także jedna poważna usterska. – W Polsce opieka położnej środowiskowej przysługuje przez osiem tygodni, także w przypadku wcześniaków. Liczy się to od chwili narodzin! Czyli jeśli dziecko leży w szpitalu dłużej niż osiem tygodni, wizyta położnej mu nie przysługuje. Matka, która dostaje kruszynę do domu, zostaje ze wszystkim sama – mówi kobieta. – Gdy córka została wypisana do domu, ważyła 2500 g i nie miała nawet 50 cm. Na początku bałam się ją przebierać, myć, wciąż bolał ją brzuszek i nie wiedziałam, co zrobić. Jako rodzina zostaliśmy sami i musieliśmy sobie poradzić. Daliśmy radę, również dzięki prywatnym wizytom specjalistów. Lecz co z mamami, które nie mają środków na zapłacenie za pomoc? Mam nadzieję, że dzięki tej książce nagłośnię problem i sytuacja rodzin z wcześniakami się polepszy. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.