Co widać i czego nie widać

ks. Marek Gancarczyk, redaktor naczelny "Gość Niedzielny"

|

GN 42/2010

publikacja 20.10.2010 20:59

Posłowie znaleźli się w sytuacji wymagającej od nich ogromnej odwagi. A to za sprawą podjętych na nowo, po wielomiesięcznej przerwie, prac nad ustawą bioetyczną, która m.in. będzie regulowała stosowanie metody in vitro.

Co widać i czego nie widać

Posłowie mają dwie możliwości: złapać byka za rogi albo zrobić unik i z areny uciec na trybunę. Największa trudność, by sprzeciwić się metodzie in vitro, bierze się, jak sądzę, z konieczności pokonania pewnej prawidłowości zawartej w słowach: „co widać i czego nie widać”.

Jeszcze w XIX wieku sformułował ją Fryderyk Bastiat w odniesieniu do zjawisk ekonomicznych, ale znakomicie pasuje ona również do naszych rozważań. Owocem metody in vitro są dzieci, które widać. Nie da się ich ukryć.

Jest ich już na świecie wiele milionów. Widać też rodziców, którzy wreszcie doczekali się upragnionego potomstwa. Trudno z tymi faktami dyskutować. Ale nie jest to pełny obraz. Bo oprócz dzieci, które widać, jest jeszcze coś, czego nie widać. „Dla urodzenia jednego dziecka – jak napisali biskupi w liście do polityków (chwała im za tę inicjatywę!) – dochodzi do śmierci wielu istnień ludzkich”.

Szanowni posłowie, mamy prawo prosić Was, byście znaleźli w sobie odwagę zobaczenia nie tylko tego, co widać, ale też i tego, co trudno dostrzegalne. Oczywiście, głosując przeciwko metodzie in vitro, zostaniecie przez niektóre środowiska zmiażdżeni. Ale czyż w imię obrony zasad nie warto ginąć?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.