Deficyt pytania „po co?”

ks. Marek Gancarczyk, redaktor naczelny

|

GN 37/2008

Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Cały świat się rozwija, a Polska dzielnie go dogania. Już niedługo do pierwszej klasy pójdą nie siedmiolatki, jak było przez całe dziesięciolecia, ale sześciolatki.

Deficyt pytania „po co?”

Tak przewiduje, nie wiadomo która już, reforma oświaty ogłoszona przez minister Katarzynę Hall. Musimy doganiać świat i rozwijać się – prawie jednym chórem wołają rodzice i nauczyciele. Za trzy lata zrobimy kolejny krok na drodze rozwoju i postępu. Obowiązkowo do przedszkola trafią pięciolatki – to też zakłada reforma. A co będzie dalej?

Rozwiniemy się jeszcze bardziej i do przedszkola obowiązkowo pójdą trzylatki, a do szkoły czterolatki. A potem jeszcze młodsi. Wreszcie naukę pobierać będą niemowlęta. Dosięgniemy ideału. Powiedzą Państwo, że sobie żartuję. Trochę tak. Doprowadzając sprawę do absurdu, chcę skłonić do zastanowienia się, czemu to wszystko ma służyć. Po co sześciolatki mają obowiązkowo maszerować do szkoły? Czy to rzeczywiście dla ich dobra?

Leszek Śliwa w swoim tekście (str. 32–34) stawia mocną tezę, że chodzi o to, by wykorzystać małe dzieci. Gdy w przeszłości komuniści próbowali odbierać dzieci rodzicom, powszechnie uważano to za barbarzyństwo. Dzisiaj ta sama praktyka jawi się jako najbardziej pożądane dobrodziejstwo. Niewielu stawia pytanie, czemu to ma służyć. Jeżeli państwo chce koniecznie uszczęśliwiać swoich obywateli, to niech raczej myśli o tym, co zrobić, by matki mogły jak najdłużej zostać w domu ze swoimi dziećmi. Takich mam jest na pewno bardzo wiele.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.