Cisza!

Marcin Jakimowicz

|

GN 21/2022

publikacja 26.05.2022 00:00

Są głosem wołających na puszczy. Jodłowej. Pod otoczoną pachnącymi lasami i gołoborzami Łysicą wołają: „Idzie za nami mocniejszy. Ten, któremu dałyśmy się uwieść”.

Wielu turystów swą wędrówkę po Górach Świętokrzyskich rozpoczyna w Świętej Katarzynie, przy klasztorze bernardynek. Wielu turystów swą wędrówkę po Górach Świętokrzyskich rozpoczyna w Świętej Katarzynie, przy klasztorze bernardynek.
HENRYK PRZONDZIONO

Samo południe. Do dzikiego koncertu ptaków dołącza pastelowy głos dzwonu. W kaplicy bernardynek, które od siedmiu godzin są już na nogach (psalmy zaczęły płynąć już o 5.20), panuje cisza jak makiem zasiał. Słychać jedynie spokojne oddechy i brzęczenie muchy. Mniszki wpatrzone w śliczny, prosty, drewniany krucyfiks i tabernakulum – serce klasztoru – zaczynają jednym głosem recytować: „O tej godzinie śmiertelni na śmierć skazali Chrystusa i w męce zawisł na krzyżu Wszechmocny Sędzia wieczności. A my, przejęci miłością i pełni wielkiej bojaźni, błagajmy Pana o pomoc, gdy wrogi cios nam zagraża”.

Z kaplicy płynie jednostajny, pełen pokoju śpiew. W klasztorze mieszka dziś 20 sióstr. Dzień zaczynają o piątej, a kończą o 21.00.

Drobnostka

Za kratą siedzą matka Klara, siostry Kamila i Marta. Bernardyńskie mniszki, które wstępują do klasztoru i zwykle spędzają w nim całe życie. – Jesteście stałe w uczuciach – śmiejemy się po dwóch stronach kraty. – Wierne Temu, „któremu dałyście się uwieść”. I klasztorowi.

– Co jest dla nas najistotniejsze? Święty Franciszek nakazał, abyśmy „zachowywały Ewangelię” – opowiadają mniszki. – Dzień po dniu, godzina po godzinie. To rodzi konkretne pytania. W jaki sposób „zachowywać Ewangelię” wśród tych, których zna się od podszewki i z którymi przebywa się 24 godziny na dobę? Nasze klasztory są szkołą przebaczania. Jesteśmy rodziną. Ciche, ukryte życie, ofiarowanie Bogu drobnych, codziennych czynności, sprzątanie, zmywanie naczyń – to również jest modlitwa! Nie jesteśmy tu po to, by być piorunochronem dla tej ziemi, ale co chwila słyszymy, że ludzie czują się przy nas bezpiecznie. Wiedzą, że jest ktoś, kto trwa przed Bogiem, i przynoszą sporo intencji. Modlimy się zawsze, nawet jeśli intencja wydaje się ponad ludzkie siły i niemożliwa z medycznego punktu widzenia. Wierzymy, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.

Nie tylko Święty Krzyż

„Na szczycie Łysej Góry spotykały się czarownice” – słyszeliśmy od dziecka. Film „Potop”. Szwedzkie działa demolują mury Jasnej Góry. Widz ma wrażenie, że to atak na największe polskie sanktuarium. Tymczasem w XVII wieku Jasna Góra leżała w cieniu innej góry: Świętego Krzyża. To tu pielgrzymowali królowie. To tu Władysław Jagiełło przed bitwą pod Grunwaldem wdrapywał się, by przez dwa poranki modlić się i rozdawać jałmużnę. Tu chciał być pochowany kresowy magnat Jeremi Wiśniowiecki. Świątynia założona tysiąc lat temu na miejscu pogańskiego kultu nie jest jedynym klasztorem, który ściąga tłumy turystów. Wielu swą wędrówkę rozpoczyna w Świętej Katarzynie, w zatopionym w ciszy klasztorze bernardynek. Oddalony jest od Świętego Krzyża o 14 km. To 4 godzinki marszu po górach.

Czy to możliwe, by po kazaniu do nowicjatu wstąpiła setka kandydatów? Tak – pod warunkiem, że kaznodzieją jest Jan Kapistran. „Wszyscy cisnęli się, by choć szaty jego dotknąć. Aby go ujrzeć, ludzie wchodzili na dachy, aż pod nimi łamały się krokwie” – notowali kronikarze. Bernardyni trafili tu z Krakowa, gdzie pod Wawelem po płomiennych kazaniach Włocha doświadczyli prawdziwego boomu powołaniowego. Przy klasztorze obserwantów powstała pierwsza żeńska wspólnota, która przekształciła się w zgromadzenie klauzurowe. Gdy bracia w czasie zaborów zostali wyrzuceni ze Świętej Katarzyny, trafiły tu siostry klauzurowe. Biskup kielecki musiał wystarać się o pozwolenie u samego cara. Po powstaniu styczniowym w klasztorze mogło przebywać 14 sióstr. W 1905 r. pozostało jedynie sześć, ale na szczęście, gdy pozwolono na otwarcie nowicjatu, ich liczba wzrosła do 20.

Zamknięte za kratami mniszki zamiast dynamicznie działających braci? Jak na taką zmianę zareagowali mieszkańcy? – Proszę pana, tu nie było żadnych mieszkańców – zapala się przyjaciel klasztoru, ks. Zygmunt Nocoń, historyk sztuki. Jest człowiekiem pełnym pasji. O tym miejscu może opowiadać z błyskiem w oku godzinami. Ma 90 lat, w tym aż 66 lat w kapłaństwie, i zapał… godny młodzieniaszka! Jest prawdziwą kopalnią wiedzy. – Czytamy, że bernardynom do pomocy przeznaczono czterech chłopów i że stały tutaj cztery „dymy”, nie „domy”. Ostatnie chaty dymne funkcjonowały nieopodal jeszcze w 50. i 60. latach XX wieku!

Miód na serce

Nareszcie! Spóźniona o miesiąc wiosna wybuchła z całą gwałtownością i pełną gamą zieloności. Mniszki krzątają się po zalanym słońcem ogrodzie i przy afrykańskich tropikach, jakie serwuje szklarnia.

Niegdyś bernardyni słynęli z miodów. A ich „bliźniaczki” klauzurowe? Pod klasztorem słychać brzęczenie. „Spokojnie, żadnych energicznych ruchów – uspokajał nas w bernardyńskim klasztorze w Leżajsku brat Władysław. – Niektórzy ojcowie mówią, że boją się, że pszczoła ich ugryzie, a jak ma ugryźć, skoro nie ma zębów? – uśmiechał się spod kapelusza. Z pasją opowiadał o tym, że w jednym ulu może mieszkać 50 tysięcy pszczół.

Tu, w Świętej Katarzynie, wśród 21 bajecznie kolorowych uli uwija się siostra Teresa. „Pracę z pszczołami wzięłam przez posłuszeństwo – szeroko uśmiecha się pochodząca z Zubrzycy na Orawie mniszka. – Kompletnie się na tym nie znałam. Przyszłam, otworzyłam ul, popatrzyłam. Jest pyłek? Jest! Czerw? Jest! Mają co jeść? Mają! Po dwóch godzinach siedzenia przy jednym ulu powiedziałam: „Matko, chyba nie ogarnę tego do czerwca”. Na szczęście posłuchałam przełożonej i dziś jest to moja wielka pasja!

Nieskazitelne, przeczyste dobro

Za klasztorem szumi gęsty las. Ciągnie się, poprzecinany gołoborzami, aż do szczytu Łysicy (612 m). W 1910 roku powstało tu pierwsze w Górach Świętokrzyskich schronisko. ​28 lat wcześniej młodziutki uczeń Męskiego Gimnazjum Rządowego w Kielcach na tynku tutejszej kapliczki cmentarnej rodziny Janikowskich wyrył swój podpis. To był… publiczny debiut pisarski Stefana Żeromskiego, który szerokiemu odbiorcy dał się poznać po siedmiu latach jako nowelista „Tygodnika Powszechnego”. Dziś do autora „Popiołów” dołączyli: Joasia i Roman, Darek, Edgar, Kasia, Ewa, Antek, Arek, Piotrek, Romek oraz Ala i Małgosia z Gostynina.

„W uszach moich trwa szum twój, lesie dzieciństwa i młodości, choć tyle już lat nie dano mi go słyszeć na jawie! Przebiegam w marzeniu wyniosłe góry: Łysicę, Łysiec, Strawczaną, Bukową, Klonową, Stróżnę, góry moje domowe, Radostową i Kamień, oraz wszystkie dalekie siostrzyce” – notował zakochany w tych ziemiach pisarz. „Nie ja to już, człowiek dzisiejszy, wciągam zdrowymi płucami tameczne powietrze, kryształ niewidzialny, niezmierzone, nieskazitelne, przeczyste dobro, zimne, nie skalane oddechem, zgnilizną, brudem, pyłem, lecz ktoś inny, kogo już dawno nie ma, młodzieniec, który niegdyś w mym jestestwie przebywał”.

– Góry Świętokrzyskie uznawane są za najstarsze w Polsce i jedne z najstarszych w Europie. Powstały około 500 milionów lat temu, a od tego czasu ulegały zniszczeniu i ponownemu wypiętrzaniu – zza zakrętu słychać głos przewodniczki. Wycieczka za wycieczką. Przedstawiciele biur podróży twierdzą, że renesans krajowej turystyki to efekt pandemii. Rodacy, którzy nie mogli wyjechać za granicę, tłumnie ruszyli na polskie szlaki.

Bramę Świętokrzyskiego Parku Narodowego przekraczają trzecioklasiści. Otaczają źródełko św. Franciszka. – Proszę pani, a co to za bąbelki? – pytają ciekawe dzieciaki. – A czy to prawda, że ta woda pomaga w chorobach oczu? – Wedle miejscowych legend z wodą źródła zmieszały się łzy wylane przez dziewczynę opłakującą utratę siostry – opowiada przewodniczka. – Źródełko przez cały rok ma podobną temperaturę i nigdy nie zamarza. W naszym parku znajdują się aż 144 źródła.

Palce lizać!

Za dziećmi wspinają się emeryci. Zerkają na wiszącą na ogrodzeniu klasztoru dewizę świętego Augustyna: „Początkiem dobrych czynów jest wyznanie złych”.

W czasie II wojny, gdy nieopodal stacjonowali hitlerowcy, bernardynki angażowały się w pomoc żołnierzom Armii Krajowej. Oficjalnie maszerowały do źródełka po wodę, a naprawdę zanosiły zupę partyzantom.

– Z ogrodu mamy swoje warzywa, ziemniaki – zaczynają wyliczać siostry.

– A sławna „kapusta katarzyńska”? – przerywa z uśmiechem ks. Nocoń. – Jedna kapusta potrafi przebiec do drugiej, tak dobrze ją siostry robią! Pamiętam, jak kisiły ogórki w antałkach, które leżakowały przez kilka miesięcy w stawie. Palce lizać! Rarytas! Waliły tu całe pielgrzymki z kieleckiego seminarium… Siostry losują nowego kleryka i otaczają go modlitwą. Dlatego cała diecezja jest omodlona od stóp do głów – śmieje się ks. Zygmunt. – Może dlatego przyjeżdża tak wielu księży? Czują się tu jak w domu…

Po wojnie siostry prowadziły kursy kroju, szycia, haftu, a także internat i – aż do 1962 r. – dynamiczną stołówkę. Władze zamknęły jadłodajnię, bo zauważyły, że mniszki trafiają „przez żołądek do serca” i mają „zbyt duży wpływ na miejscową ludność”.

Nitka po nitce

Na stole krwistoczerwony ornat. Kolor męczeństwa, przelanej krwi i Ducha Świętego. Siostra Bernarda z benedyktyńską cierpliwością wyszywa go nitka po nitce. Czytam znakomitą książkę „Słyszysz szum wiatru?” Wilfrida Stinissena. „Wszystko, cokolwiek mówimy o Bogu, jest niewystarczające, żadne słowa do Niego nie przystają. On zawsze jest większy i dlatego właściwą postawą człowieka względem Boga jest milcząca adoracja” – pisał szwedzki karmelita. – „Bóg jest słowem, stąd czymś właściwym jest mówienie o Bogu. Jednak Bóg jest też Duchem, dlatego właściwe jest milczenie przed Bogiem”. Cisza!

Pora wracać. Na drogę dostajemy błogosławieństwo, sałatę i rzodkiewki. Wszystko smakuje wybornie. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.