I po sezonie

Piotr Legutko

|

GN 21/2022

W dobrym tonie jest ponarzekać na polską piłkę nożną. Zwłaszcza tę w wydaniu ligowym. Ale jak tu narzekać po takim sezonie?

I po sezonie

Może Lech Poznań nie gra jak Real Madryt, a Raków Częstochowa nie przypomina stylem Liverpoolu, za to walka o tytuł była w Polsce bardziej emocjonująca niż w Anglii czy Hiszpanii. Po latach dominacji Legii Warszawa niemal do końca sezonu szanse na mistrzostwo miały aż trzy drużyny (w tym Pogoń Szczecin). O utrzymanie walczyło dwa razy tyle zespołów. Niewiele było więc spotkań bez stawki.

Stadiony wreszcie wypełniły się spragnioną wrażeń publicznością, mecze dobrze się oglądało przed telewizorami. Poziom realizacji sprawiał, że łatwiej przymykaliśmy oczy na średnie umiejętności piłkarzy, zwłaszcza że poszczególne stacje prześcigały się w nowinkach technicznych. Sporo w tym przerostu formy nad treścią, pompowania balonika, robienia atmosfery – ale taka już natura kanałów sportowych. Nie było tym razem wielkich skandali, „piłkarskiego pokera”, choć dziennikarze chętnie prezentują alternatywną tabelę – jak wyglądałaby kolejność drużyn bez sędziowskich pomyłek. Tyle że one są tak samo wpisane w ten sport jak na przykład symulowanie fauli. Były, są i będą. Coraz większa liczba sędziów nie eliminuje błędów, VAR nie okazał się ostatnią, bezdyskusyjną instancją. Wciąż więc mamy się o co spierać, a przegrani mogą czuć się oszukani. Wiadomo, winni są zawsze ci inni. Taka już natura każdej rywalizacji.

Niestety, nie zmieniają się też na lepsze tzw. kibole. W odróżnieniu od kibiców mają oni swój alternatywny świat, w którym liczą się inne sprawy niż gole, piękne akcje, efektowne strzały. „Gdyby interesowała nas piłka, to zostalibyśmy piłkarzami” – transparent tej treści wywieszony na trybunach podczas derbów Krakowa wydaje się bardzo celną autodefinicją subkultury, niekoniecznie podzielającej emocje fanów futbolu. Coraz gorsze są też relacje kiboli z piłkarzami, oskarżanymi o brak przywiązania do barw klubowych. Skądinąd słusznie oskarżanymi, bo komercjalizacja rozgrywek (nieodwracalna, niestety) sprawiła, że we wszystkich drużynach dominują zaciężni najemnicy. Łukasz Podolski czy Jakub Błaszczykowski to ostatni Mohikanie, zanikający już gatunek sportowców wiernych swojej ukochanej drużynie.

Rotacja kontraktowych gladiatorów jest tak duża, że kibice nie są w stanie się z nimi związać na dłużej. I to chyba największy problem polskich drużyn. Lech Poznań został mistrzem, bo nie zaniedbał fundamentalnej sprawy – czyli szkolenia. Ma tak dużo utalentowanych wychowanków, że mimo wielu transferów do lepszych lig zespół imponuje „długą ławką”. W Legii Warszawa, która zanotowała najgorszy sezon od lat, nie zawiedli tylko młodzi Polacy. Nie ma zatem lepszej inwestycji niż we własnych wychowanków. W nich nadzieja na jeszcze lepsze sezony. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.