Wiedzą, za co umierają

GN 21/2022

publikacja 26.05.2022 00:00

O posłudze kapelana w szpitalu wojennym w Charkowie mówi michalita ks. Michał Prokopiw.

Wiedzą, za co umierają bogumił Łoziński /foto gość

Bogumił Łoziński: Przez ponad 20 lat pełnił Ksiądz posługę w Polsce. Jak został Ksiądz kapelanem szpitala wojennego w Charkowie?

Ks. Michał Prokopiw: Pochodzę z zachodniej Ukrainy, więc gdy wybuchła wojna, zgłosiłem się na ochotnika do pracy w tym kraju. Trafiłem do Charkowa, dyrektor szpitala wojskowego zgodził się, abym na zasadzie wolontariatu pełnił posługę religijną wśród żołnierzy.

Jak ranni żołnierze reagują na Księdza?

Bardzo różnie. W szpitalu jest duża rotacja, przywożą i wywożą żołnierzy. Prawie codziennie są inne osoby. Po dwóch, trzech dniach lekko ranni wracają na front. Ludzie, których można transportować, są wywożeni w bezpieczniejsze miejsca, a tylko ci, którzy muszą, zostają na dłużej. Na początku lekarz i pielęgniarki kwalifikują, gdzie skierować rannego, na jaki oddział. Po przyjeździe żołnierze są w szoku, szukają okopów, broni, pytają, z której strony stoją Rosjanie, z której strony będą strzelać. Mentalnie nadal są na polu walki. Kiedy się uspokoją, przychodzę do nich z kapelanem z Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego. Pracujemy razem. Jedni chcą rozmawiać, o coś pytają, są tacy, którzy płaczą. Inni pokazują, żeby od nich odejść, bo są tak zmęczeni, obolali, że nie są w stanie rozmawiać, i trzeba to uszanować. Musimy też mieć świadomość, że oni byli w innej rzeczywistości. Mówienie i myślenie jest dla nich ogromnym wysiłkiem. Jeśli pozwolą, można ich w takiej sytuacji przytulić, wtedy wiedzą, że jesteś im życzliwy. Często mamy tylko kontakt wzrokowy. Słowo do nich nie dociera, ale patrzą na twarz – kim jesteś, czy masz krzyż, naszywkę kapelana, sutannę. Co prawda tylko biskupi noszą krzyż, ale ja dostałem zgodę, bo to niemalże teren misyjny.

Dla żołnierzy ma znaczenie, którego Kościoła kapelan do nich podchodzi?

Na początku nie. Cieszą się, że w ogóle ktoś jest, bo to obiekt wojskowy i wstęp do niego jest ograniczony. Nawet rodziny żołnierzy rzadko mogą się tam dostać, muszą mieć specjalną przepustkę, a na niektóre oddziały mogą wchodzić wyłącznie personel medyczny i kapelani jako pracownicy szpitala.

Przychodzi moment, w którym się otwierają, chcą porozmawiać o tym, co przeszli, o wojnie?

Tak, choć to zależy od ich stanu fizycznego i psychicznego. Żołnierze żyją na froncie, mając świadomość zabijania, ostrzału, często widzą śmierć bliskich, kolegów, oderwane części ciała. To jest straszne, kiedy muszą zbierać części ciała kolegi, żeby rodzina miała co pochować. Zrozumiałe jest, że mając takie doświadczenia, przeżywają szok.

Wszyscy?

Są tacy, którzy tego nie okazują przy ludziach, udają twardzieli, szczególnie oficerowie w towarzystwie żołnierzy. Ale gdy rozmawiamy sam na sam, to już niekoniecznie. W którymś momencie napięcie musi puścić. Oczywiście nie wolno naciskać, dopytywać. Każdemu trzeba dać czas i czekać na to, kiedy będzie chciał coś powiedzieć czy wręcz wygadać się. Ta wojna to taki okres, w którym żołnierze są bardziej zżyci z kolegami z frontu, z tymi, którzy tam razem z nimi umierają, niż z własną rodziną. Chcą wrócić do kolegów, bo nie są w stanie żyć, jak gdyby nic się nie stało. Zdarzają się sytuacje, że narzeczone przyjeżdżają i chcą wziąć ślub w szpitalu, a oni odmawiają, bo nie potrafią się tym cieszyć, nie są w stanie o tym myśleć. Chcą poczekać, aż skończy się wojna, wtedy będzie czas na radość i wesele. Przy okazji bardzo mocno podkreślam, że mają niezwykle wysokie morale. Większość chce wrócić na linię frontu. Wyjątkowe jest to, że wiele osób niepełnosprawnych, z protezami, chce znów walczyć. Jeśli dowódca potwierdzi, że taki żołnierz jest w stanie wykonywać swoje obowiązki, wypełniać rozkazy, dostaje zgodę na powrót do jednostki. To nie jest częste, ale zdarza się.

Gdy Ksiądz nawiąże kontakt z rannymi, jakie tematy najczęściej oni poruszają?

Najbardziej interesują się tym, co dzieje się na froncie z ich kolegami, kto został zabity, a kto jest ranny, jak przebiegają walki. Często pytają też, i to wyznawcy różnych religii, czy wolno im zabijać, czy to jest grzech.

Co Ksiądz odpowiada?

Mamy przykazanie: „Nie zabijaj”. Wszyscy je znamy, ale warto czytać Katechizm Kościoła Katolickiego, także Youcat, czyli katechizm dla młodych autorstwa Benedykta XVI. Napisano tam, że jeżeli ktoś napadnie na mnie lub na słabszego ode mnie, mam prawo i obowiązek bronić siebie i tego słabszego, nawet kosztem zdrowia i życia napastnika. Nie wolno go natomiast dręczyć. Dotyczy to nie tylko wojny, lecz także czasu pokoju. Dla żołnierza, który składa przysięgę, walczy w wojnie obronnej, jest to zadanie i zasługa przed krajem, narodem, przed każdym, kto nie potrafi sam się obronić. Nawet więcej – obronę siebie i słabszych można traktować jako uczynek miłosierdzia, bo w tej sytuacji mniej złego czynią na naszej ziemi wrogowie, mniej ludzi wymordują.

Taka odpowiedź przynosi żołnierzom ulgę?

Oni w większości wiedzą, że tak jest, potrzebują jedynie potwierdzenia od osoby duchownej. Często też się spowiadają, proszą o modlitwę. Wszyscy biorą ode mnie różaniec, rzadko zdarza się, żeby ktoś odmówił. Gdy ostatnio byłem w Rzeszowie, kupiłem dla nich medaliki i różańce za tysiąc złotych. W szpitalu jest cerkiew, o 9.00 rano mamy modlitwy – przychodzą żołnierze prawosławni, katolicy i uczymy się odmawiać Różaniec. To jest modlitwa, która uspokaja. Czasem musimy przekazać rodzinie wiadomość, że żołnierz nie żyje. To są najtrudniejsze momenty naszej pracy. Bierzemy wtedy członków jego rodziny do cerkwi, jesteśmy z nimi, modlimy się razem, szukamy słów pociechy, płaczemy razem z nimi.

A czy żołnierze rozmawiają z Księdzem o wrogach, o tym, jaki mają do nich stosunek?

Tak. Ci, którzy są na linii frontu, mają za zadanie zabić wroga – a wrogowie mają dokładnie taki sam rozkaz. Jest jednak zasadnicza różnica. Żołnierze ukraińscy bronią swojej ziemi, bliskich, są u siebie. Mają przewagę, bo wiedzą, za co umierają.

Pytają o Boga, o wiarę?

Mają bardzo różny stosunek do tej kwestii. To zależy od ich poziomu wiary. Kiedyś przyszedł żołnierz i prosił o wodę święconą do mycia twarzy, bo był ranny i chciał, aby jego twarz się zagoiła. Odpowiedziałem, że nie słyszałem o takiej wodzie, a on zapytał: „To ksiądz jest niewierzący, nie poświęci mi ksiądz takiej wody?”. Zgodziłem się. Wiara tego mężczyzny była bardzo prosta i trzeba to szanować. Natomiast w większości sytuacji żołnierze odnajdują Pana Boga w tym fakcie, że jeśli żyją, nie zginęli, to znaczy, że to życie ma jakiś sens, mają jakiś cel, zadanie.

Są sytuacje odrzucenia Boga?

Rzadko się to zdarza, ale są. Nie odrzucają jednak kapłana, lecz chcą się pożalić, pogadać o jakichś błędach Kościoła czy księży, o czymś, co ich boli. Muszą to z siebie wyrzucić. I dobrze, bo mówią prawdę. Trzeba, aby to się wylało. Gorzej by było, gdyby trzymali to w sobie.

Jak układa się współpraca z prawosławnym kapelanem?

Bardzo dobrze. Mamy braterskie relacje, razem się modlimy, chodzimy do chorych, żegnamy umarłych, odprawiamy niektóre nabożeństwa. O. Ganadij Rochmanijko ma wieloletni staż, jest kapelanem służb granicznych, proboszczem jednej z parafii w Charkowie i teraz jeszcze pracuje w szpitalu. On jest z Cerkwi kijowskiej, nie moskiewskiej, która popiera Rosję. Czasem przyjeżdżają też duchowni protestanccy, muzułmańscy i wyznania mojżeszowego, bo żołnierze są różnej wiary. W cerkwi mamy Pismo Święte i Koran. To bardzo ważne, że wierzący różnych religii, a także niewierzący, a zdarzają się nawet wyznawcy religii pogańskich, jednoczą się, bo jest jeden wróg, jedna wojna i, mamy nadzieję, jedno zwycięstwo. •

Ksiądz Michał Prokopiw

należy do Zgromadzenia Świętego Michała Archanioła. Pochodzi z Ukrainy, od 24 lat posługuje w Polsce, był m.in. dyrektorem Stowarzyszenia Opieki nad Dziećmi „Oratorium” w Stalowej Woli.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.