Beee!

Marcin Jakimowicz

|

GN 18/2022

publikacja 05.05.2022 00:00

Na beskidzkich halach znów rozlegnie się donośne beczenie owiec, a wiatr poniesie dźwięk dzwonków. Rozpoczął się wiosenny redyk.

Ojciec Grzegorz Siwek wita górali u Gaździny Beskidów. Ojciec Grzegorz Siwek wita górali u Gaździny Beskidów.
Henryk Przondziono

Rychwałd z niemieckiego znaczy „pachnący las”. Ojciec Grzegorz Siwek, proboszcz tej jednej z najdynamiczniejszych parafii w Polsce, na serio potraktował wezwanie papieża Franciszka, by pasterze pachnieli owcami. Zaprosił do bazyliki św. Mikołaja żywieckich i śląskich górali, którzy w sobotę 23 kwietnia rozpoczęli w województwie śląskim redyk: sezon wypasu owiec. – Papież powiedzioł, że pasterz mo pachnieć łowcami. My trochę lepiej znomy się na łowcach i musza doprecyzować, ze pachnieć to łone nie pachną, ale… je cuć – rzuca ks. Władysław Zązel, kapelan Związku Podhalan. – Pasterz jest wierny łowcom. Jest z nimi na holi, gdy leje i grzeje.

Grają dudy i gajdy. Za krzyżem osadzonym na prostej pasterskiej lasce pod ołtarz rusza wielobarwna procesja. „Pasterstwo to krew tej ziemi” – słyszałem tu wielokrotnie.

Naszym chlebem był ser

Bazylika mniejsza wypełniona wiernymi. Góralki białym głosem śpiewają tak, że nie trzeba ich nagłaśniać. Wierni mają na plecach ciarki, słysząc potężny dźwięk trombit. „Boże, Boże wielki, Tyś siła i tarcza, kto miłości wierzi, wszecko jej powierzi duszo ma” – intonuje Józef Broda.

– Mój dziadek powtarzał: „Mleka się nie pije. Mleko się je” – opowiadał mi w niedalekim Koniakowie Piotr Kohut, który przez lata walczył o to, by pasterstwo nie zniknęło z kulturowej mapy Polski, a bacowie nie wylądowali w rezerwatach. – Dziś w całej Polsce powstają karczmy góralskie. A co to za wymysł? Karczmy prowadzili Żydzi albo przybysze z Moraw. Śmieszy mnie, gdy widzę w piekarniach „chleb góralski”. Górale nie uprawiali zboża. Naszym chlebem był ser. Starsi ludzie kupowali chleb raz w tygodniu w Jabłonkowie. Kultura wołoska przyniosła sery z południa. To była rewolucja. Nie znano wówczas w Polsce serów podpuszczkowych. Gdy w 1852 r. władze austriackie odebrały nam sałasze, pojawiła się era ziemniaka. Ale te wszystkie placki ziemniaczane i inne produkty z ziemniaka były w kulturze oznaką biedy! – mówił.

Na szczęście dwie dekady temu wymierające pasterstwo (pogłowie owiec w Polsce zmniejszyło się wówczas z pięciu milionów do… 261 tys. sztuk, a zamiast: „Kto ma owce, ten ma, co chce” mawiano: „Kto ma owce, ten jest baran”) zaczęło się odradzać.

Na wypasie

Koniec Mszy. Długa procesja rusza do zagrody. „A dlaczego one mają takie dzwoneczki?” – pyta bacę z Jeleśni jedno z dzieci. „Niektóre w nagrodę, a niektóre za karę” – odpowiada z łobuzerskim uśmiechem góral, który wcześnie rano przygnał do Rychwałdu ponad sto owiec. Watry, które zapłoną na halach, będą podpalane szczepkami drewna zapalonymi od paschalnego ognia w Wielką Sobotę.

Jak wygląda dzień na hali? – Wstajemy po czwartej – słyszę od juhasów. – Zrywamy się o świcie, by przez dwie godziny wydoić stado. Drugi raz owce doi się po południu. Gdy juhasi kończą dojenie, wołają: „Dość u Boga, wiac”. To forma modlitwy: dziękujemy za mleko i prosimy o więcej w następnym udoju. Bacowie i juhasi spod samiuśkich Tater rozpoczynają redyk w Ludźmierzu. Modlą się wówczas słowami Andrzeja Skupnia-Florka, poety z Białego Dunajca: „Owcom na holi sprzijaj, niek majom piyknom wełne i duzo mlika, niek bedom zdrowe, trawy im nagródę, coby nie miały głodu na holi. Od wilków zachowoj. Strzec!”.

Z hal (na przykład słynnej Rusinowej Polany, z której podziwiać można zapierający dech w piersiach widok na postrzępione szczyty Gerlacha, Młynarza, Wysokiej i Rysów) powrócą dopiero na świętego Michała – 29 września.

Krwiobieg

Z głośników płyną góralskie pieśni śpiewane przez tłum dzieci z Fundacji Braci Golec. Do straganów ustawiają się kolejki. Popularne uformowane serki, zwane oscypkami, to w rzeczywistości redykołki. Oscypki są większe i ważą 600–800 gramów.

Wypas owiec w Beskidach to nie góralskie „widzimisię”, wartość dodana czy kolejny sposób zarobkowania. To krwiobieg tej ziemi. Obecność owiec na halach Beskidów była czymś tak naturalnym, że nie zdawano sobie sprawy z jej aspektu ekologicznego, który ujawnił się dopiero, gdy owiec zabrakło. Owce działają jak naturalne kosiarki, użyźniają glebę. Dzięki temu, że oskubują trawę, góry wciąż pozostają zielone. Gdy stado „beczących kosiarek” przejdzie przez halę, pozostawia po sobie równo ściętą trawę. Gdy zaczyna lać, deszcz wsiąka w glebę, nawadniając całe zbocze. Ziemia działa jak gąbka, wchłania wodę. Gdy łąka nie jest skoszona, strumienie wody spływają po dywanie położonych wysokich traw, sprawiając, że góra pozostaje nienawodniona, a dolinom grożą powodzie.

Owce to mięso, skóra i mleko – wyliczają bacowie. Co roku na Wielkanoc rusza eksport jagnięciny do Włoch, bo baranek na stole jest w Italii tak popularny jak karp na polskiej wigilii. Do łask wracają modne w latach siedemdziesiątych kożuchy i wełniane swetry, a o pysznych serach (bundz, oscypek, bryndza) słyszał każdy.

– To wysoko na halach powstawały nasze pieśni, gwara, strój – wyjaśnia Kazimierz Tischner, młodszy brat autora „Filozofii po góralsku”. W Beskidzie Żywieckim i Śląskim (zwłaszcza w Trójwsi) przetrwała żywa tradycja, która nie pachnie na kilometr skansenem ani cepelią. Nie wierzycie? To przyjedźcie do Istebnej na procesję Bożego Ciała czy do Koniakowa na dzień Pierwszej Komunii Świętej. Zobaczycie barwny tłum w strojach regionalnych. Chłopcy w czerwonych bruclikach (w Wiśle, za Kubalonką, noszą czarne), dziewczyny w kolorowych chustach. Pierwsi osadnicy Trójwsi byli pasterzami. Znakomicie widać to na obrazie wiszącym w kościele Dobrego Pasterza w Istebnej, na którym grupka pastuszków otacza wianuszkiem jezuitę Leopolda Tempesa głoszącego im Ewangelię.

Olbrzymie wody nie zgaszą miłości

Rychwałd (zaledwie 6 km za Żywcem) to tętniące życiem sanktuarium, do którego nie trzeba dorabiać żadnej pobożnej ideologii. Górale padają na kolana przed słynącym łaskami, namalowanym na lipowej desce obrazem. W 1644 roku Katarzyna Komorowska, właścicielka Ślemienia, podarowała wizerunek kościołowi w Rychwałdzie, a już trzy lata później zanotowano o pierwszym cudzie. Elżbieta Karska z Bibersztyna w święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny zauważyła, że obraz mienił się różnymi barwami, a następnie została uzdrowiona z raka skóry. Uzdrowieni zostali również jej mąż i córka. Nic dziwnego, że wizerunek zaczął cieszyć się niezwykłą czcią wiernych.

18 lipca 1965 roku zjechało tu aż 80 tys. pielgrzymów. Lało jak z cebra, a ludzie stali po kostki w błocie. Biskup Karol Wojtyła zanotował wówczas w księdze pamiątkowej: „Olbrzymie wody ulewnego deszczu nie potrafią zgasić naszej miłości względem Ciebie, Maryjo!”.

Byłem tu wielokrotnie. Zachwyca mnie to, w jaki sposób franciszkanie łączą dwa światy: tradycji i nowej ewangelizacji. Ile razy słyszałem o tutejszych kursach Alpha, które przyciągają ludzi z całej Żywiecczyzny, o prężnej Szkole Nowej Ewangelizacji, o wielu uratowanych małżeństwach, które doświadczyły przełomu, o diakonii Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, o prężnej akcji ewangelizacji Beskidów czy modlitwy za kapłanów. Franciszkanie potrafili pogodzić dwa odcienie wiary: tradycyjną, ludową – wyssaną z mlekiem matki z nowym powiewem Ducha. Jak to się sprawdza w praniu? – Pamiętajmy, że Kościół oddycha dwoma płucami: tradycji i tego, co dziś mówi do niego Duch Święty – opowiada były proboszcz o. Bogdan Kocańda. – Te światy absolutnie się nie wykluczają. Potrzebujemy dwóch płuc. Tradycji i nowej ewangelizacji. Dzięki nim Kościół wzrasta, nie grzęźnie w stagnacji, ale zmierza krok po kroku do królestwa niebieskiego.

– To naprawdę dwa światy. Z jednej strony granie na trąbitach, z drugiej kurs Alpha – wyjaśnia o. Grzegorz Siwek, proboszcz rychwałdzki. – Tłumy przychodzą 13. dnia każdego miesiąca na nabożeństwa fatimskie, na Msze z oprawą góralską i comiesięczne Eucharystie, po których modlimy się o uzdrowienie. Gdy przeżywaliśmy w województwie śląskim Rok Górali, odbył się u nas wielki góralski festyn pod hasłem: „Różniymy się piyknie”. Różnorodność, której tak bardzo się boimy, jest przecież naszym bogactwem! Chodzi o to, by głosząc Dobrą Nowinę, nie podeptać niezwykle cennej formy ludowej pobożności, zwyczajów, dziedzictwa: tego, co jest przekazywane z dziada pradziada. W przypadku górali nie da się tego rozłączyć, bo oni mają przekazywaną „w pakiecie” nie tylko muzykę czy gwarę, lecz także wiarę i szacunek do Kościoła.

Koniec części oficjalnej redyku. Poświęcone owce rozbiegają się po hali. Tłum zgromadzony pod bazyliką jednym głosem śpiewa: „Szumi jawor, szumi i szumi osika, nigdy nie zaginie góralsko muzyka. Góralsko muzyka i góralski grani, nigdy nie zaginie w Beskidach spiywanie”. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.