Z krwi i kości

Jacek Dziedzina

|

GN 18/2022

publikacja 05.05.2022 00:00

Mija 30 lat od rozpoczęcia wojny w Bośni i Hercegowinie. Wojny, która miała być „tym razem już ostatnią” przestrogą dla Europy.

Muzułmański cmentarz w Sarajewie, na którym pochowano ofiary wojny sprzed 30 lat. Muzułmański cmentarz w Sarajewie, na którym pochowano ofiary wojny sprzed 30 lat.
FEHIM DEMIR /EPA/pap

Biorąc pod uwagę to, co dzieje się na Ukrainie, trudno właściwie obchodzić jakiekolwiek rocznice wojen czy ataków terrorystycznych. Wszak ich celem zawsze była nie tylko pamięć o ofiarach, ale też wysłanie ostrzeżenia dla kolejnych pokoleń, z oklepanym hasłem: „Nigdy więcej wojny”. Powtarzanie tego w obecnej sytuacji byłoby kpiną wobec ofiar dziejącej się na żywo masakry na Ukrainie. Ale o Bośni, o całych Bałkanach, podobnie jak o innych nie tak dawnych wojnach, trzeba pamiętać. Nie tylko ze względu na szacunek dla ofiar. Obchody rocznicowe to w tym momencie nie tyle ostrzeżenie dla potomnych, ile wyrzut sumienia dla współczesnych. Ukraina, Syria, Jemen… to krwawe dowody na to, że „nigdy więcej” nie jest prawdziwym mottem tego świata.

Post-Jugosławia

Bośnia i Hercegowina turystom z Polski kojarzy się głównie albo z Medjugorjem, albo z wakacyjnym przejazdem przez krótki odcinek w drodze do chorwackiego Dubrownika. Niegdyś część federacji tworzącej wielką Jugosławię. Dziś sama jest federacją różnych narodowości i administracyjnych podmiotów. Federację tworzą Boszniacy (inaczej: Muzułmanie – pisani wielką literą, bo w tym wypadku to również określenie narodowości boszniackiej), bośniaccy Chorwaci (katolicy) i bośniaccy Serbowie (prawosławni). Ci ostatni mają swoją autonomię na północnym wschodzie kraju – Republikę Serbską ze stolicą w Banja Luce, w bezpośrednim sąsiedztwie z Serbią. To bośniaccy Serbowie w styczniu 1992 roku ogłosili powstanie niepodległej Republiki Narodu Serbskiego w ramach Bośni i Hercegowiny, pozostającej wówczas formalnie częścią składową Jugosławii. W marcu 1992 roku w całej Socjalistycznej Republice Bośni i Hercegowiny odbyło się referendum niepodległościowe: ok. 99 proc. głosujących opowiedziało się za opuszczeniem federacji jugosłowiańskiej, ale ok. 40 proc. obywateli nie wzięło udziału w głosowaniu, wśród nich przede wszystkim bośniaccy Serbowie, którzy w ten sposób zbojkotowali referendum. Pomimo tego Republika Bośni i Hercegowiny ogłosiła niepodległość. Bardzo szybko, bo już w kwietniu, została uznana przez wspólnotę międzynarodową za niepodległe państwo. To oczywiście oznaczało wojnę – władze serbskie w Belgradzie i ich rodacy w Bośni uznali to za nielegalne działanie. Wojna stała się faktem. I był to najdłuższy i najbardziej krwawy „akcent” w procesie rozpadania się Jugosławii. Na skutek walk, ale też czystek etnicznych, zginęło ok. 100 tys. ludzi – choć w wielu opracowaniach można spotkać nawet liczbę 200 tys.

Miss Sarajevo

Świat najbardziej zapamiętał obrazki z oblężonego Sarajewa. Brutalne okrążenie i regularne ostrzeliwanie przez oddziały serbskie trwało tu aż 3,5 roku. Mało kto jednak wie, że w tym mieście studiował i swoją lekarską praktykę prowadził Radovan Karadżić, przywódca bośniackich Serbów. „Rzeźnik Bałkanów” (jak zwykło się nazywać go później w Bośni) urodził się wprawdzie w Czarnogórze, ale karierę psychiatry realizował w Sarajewie. To nie przeszkodziło mu w dowodzeniu oblężeniem i osobistym nadzorem ostrzału… dzielnicy, w której mieszkał.

Karadżić marzył o czystej etnicznie Bośni w ramach Wielkiej Serbii. W przeddzień ataku na Sarajewo przestrzegał w parlamencie „niepodległościowców”, że nie obejdzie się bez przelania krwi. Słowa dotrzymał już następnego dnia. Miasto było otoczone ze wszystkich stron przez bośniackich Serbów, którzy ulokowali się na pobliskich wzgórzach. W trakcie oblężenia zginęło ok. 12 tys. ludzi, setki kobiet padło ofiarą gwałtów ze strony serbskich „czetników”; miasto było odcięte od prądu i wody, a jednocześnie życie toczyło się „normalnie”, m.in. odbywały się wybory miss Sarajewa, w czasie których finalistki trzymały transparent z napisem: „Nie pozwólcie im nas zabijać”. Niestety, świat przez długi czas przyglądał się biernie bałkańskiej tragedii.

Winni i winni

Oczywiście obwinianie tylko Serbów za zbrodnie wojenne byłoby niesprawiedliwe. Oni ponoszą główną odpowiedzialność za rozpętanie wojny. W tym konflikcie nie było jednak zupełnie niewinnej strony. Każdy każdemu ma tam co wybaczać. – Świat słyszał o Srebrenicy, o oblężeniu Sarajewa, ale nikt nie mówi na przykład o zbrodni, jakiej dopuścili się Muzułmanie w mojej wiosce Uzdol w Hercegowinie, a tam w ciągu jednej nocy zamordowano 26 Chorwatów, katolików – mówił mi podczas mojego pierwszego pobytu w Sarajewie Branko Jurij, właściciel jednego z wydawnictw. Podobnych przypadków było więcej w innych częściach BiH. – Żyjemy w jednym wielkim kłamstwie, bo każdy pielęgnuje pamięć tylko o swoich krzywdach, promuje własną prawdę. A nie ma próby poznania i zrozumienia jednej prawdy o tej wojnie – żalił się Hrvoje Vranješ, kolega redakcyjny Jurija. Jego wioska Rostovo została spalona przez Muzułmanów w 1993 roku. Z rodziną uciekł do Chorwacji, po wojnie przeprowadził się do Sarajewa. – Nie rozgrzeszam zupełnie swoich, Chorwatów, oni też mają różne sprawy na sumieniu. Część mojej rodziny po ucieczce do Chorwacji zamieszkała w domach, z których wcześniej wygnano Serbów. Ja nie wiem, czy to da się pogodzić z naszą wiarą i moralnością, ale tak jest – mówił.

Niestety, pozostałością po wojnie jest dziś rosnąca liczba profanacji budynków sakralnych w całej Bośni – dotyczy to zarówno kościołów katolickich czy cerkwi, jak i meczetów. Takie informacje uzyskałem z Rady Międzyreligijnej w Sarajewie. W niektórych regionach Chorwaci są większością, a Muzułmanie mniejszością, więc tam atakowane są meczety. Tam natomiast, gdzie Serbowie lub Chorwaci są mniejszością, atakowane są ich kościoły.

Tykający Dayton

Te i szereg innych napięć to również pochodna kontrowersyjnego do dziś porozumienia z Dayton z 1995 roku. Po ponad 3 latach rzezi przywódcy Bośni, Chorwacji i Serbii podpisali porozumienie kończące działania wojenne. Możliwe, że w tamtym czasie to było jedyne rozsądne porozumienie. Faktem jednak jest, że nie tylko nie rozwiązywało ono problemów, które wojna stworzyła, ale nakładało nowe ciężary na mieszkańców federacji. Zaledwie 4-milionowa Bośnia i Hercegowina stała się państwem z taką samą liczbą województw jak prawie 40-milionowa Polska. W każdym z regionów są osobne ministerstwa, a jeśli doliczyć do tego praktycznie samodzielny rząd Republiki Serbskiej i trzech równorzędnych prezydentów całej BiH, urzędujących w Sarajewie (Chorwat, Serb i Muzułmanin), to okazuje się, że koszty utrzymania tak rozdmuchanej administracji pochłaniają nawet 80 proc. budżetu federacyjnego państwa.

Jednak administracyjne, finansowe i polityczne problemy nie byłyby aż takim obciążeniem, gdyby nie nakładały się na nie narodowościowe animozje i ciągle świeże rany. I wcale nie dlatego, jak często sądzi się na Zachodzie, że „z natury” Chorwaci, Serbowie i Boszniacy nie potrafią żyć razem. Przeciwnie. Przez wieki koegzystencja tych nacji nie była problemem. Tylko komuś to przeszkadzało. I przeszkadza do dzisiaj. Sąsiedztwo było kiedyś w Bośni rzeczą świętą. Najbliższy sąsiad, niezależnie od tego, czy Serb, czy Boszniak, czy Chorwat, był ważniejszy nawet od brata czy siostry żyjących daleko. Tylko nagle ktoś im powiedział, że sąsiad jest odwiecznym wrogiem i należy się go pozbyć. – Dzisiaj są tego efekty. Ludzie nie mają zaufania do siebie, patrzą podejrzliwie i pytają: „Czy ja powinienem mu ufać? A co, jeśli on zabije mnie jutro? Albo jego dzieci zabiją moje dzieci?” – słyszałem od jednej z mieszkanek Sarajewa.

Jak radykał z radykałem

„Na Bałkanach mamy wojnę średnio co 50 lat, więc wszystko jest możliwe” – mawiają mieszkańcy BiH. To powiedzenie zaczęto powtarzać znowu w ubiegłym roku, gdy bośniaccy Serbowie ponownie zażądali niepodległości… przy wyraźnej zachęcie Kremla. Problem jest o tyle złożony, że porozumienie z Dayton krytykują zgodnie wszyscy w BiH, nie tylko Serbowie. Również politycy wszystkich opcji chcą jak najszybciej od niego odejść. To jednak może wywołać następną wojnę. Kolejne wybory wygrywają radykałowie ze wszystkich stron. Zdobywają poparcie głównie na wsiach. Jednocześnie jedni radykałowie rozumieją drugich radykałów – np. chorwaccy politycy uznali, że bośniaccy Serbowie mają prawo przeprowadzić referendum. Bo bośniaccy Chorwaci chętnie pójdą w ich ślady. W tym wszystkim pocieszające może być to, że BiH jako całość aspiruje do członkostwa w UE. Ale czy to realna perspektywa w sytuacji tak silnych tendencji separatystycznych, idealnie rozgrywanych przez profesjonalistów z Moskwy? „Przyjechałam do Jugosławii zobaczyć historię z krwi i kości” – pisała pod koniec lat 30. XX wieku brytyjska dziennikarka i powieściopisarka Rebecca West. Choć miała na myśli pewną autentyczność życia, wyraziła tą frazą smutną prawdę o krwawych losach tej części świata.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.