Czy uratują nas medycy z Ukrainy?

Wojciech Teister

|

GN 18/2022

publikacja 05.05.2022 00:00

Ułatwienia w zatrudnianiu medyków z Ukrainy są krytykowane przez część środowiska lekarskiego. Jednak jeszcze przed wybuchem wojny podobne rozwiązania przyjęły inne państwa unijne.

Czy uratują nas medycy z Ukrainy? istockphoto

Sześćdziesiąt osiem tysięcy. To przybliżona liczba mieszkańców Suwałk lub Gniezna. Ale też liczba brakujących lekarzy w polskim systemie ochrony zdrowia. Nad Wisłą na 1000 mieszkańców przypada 2,3 lekarza. Dla porównania w sąsiednich Czechach ten wskaźnik wynosi 3,7, na Słowacji 3,5, a średnia unijna to 3,4 medyka na 1000 pacjentów. Równie źle wypadamy, jeśli chodzi o inne zawody medyczne. O tym, że personelu w polskim lecznictwie brakuje dramatycznie, wiadomo nie od dziś. Przyczyny są różne, jedną z nich jest ograniczanie od końca lat 80. liczby miejsc na uczelniach medycznych, inną stosunkowo niskie zarobki na tle państw Europy Zachodniej i jednocześnie otwarty unijny rynek pracy. Od kilku lat toczyły się już dyskusje nad ułatwieniami w dostępie do pracy w Polsce dla medyków spoza UE, głównie z Ukrainy i Białorusi. Obowiązujące procedury nostryfikacji dyplomu są kosztowne, skomplikowane i czasochłonne. Przez większość tego czasu pomysł rezygnacji z konieczności nostryfikacji krytykowały środowiska lekarskie z Naczelną Izbą Lekarską na czele. Dopiero pandemia i dramatyczny wzrost hospitalizowanych pacjentów pozwoliły na pewne poluzowanie i zatrudnianie w trybie warunkowym lekarzy w placówkach zajmujących się leczeniem chorych na covid. Na takich zasadach pracę w Polsce podjęło około 1,3 tys. osób spoza UE, w tym 958 z Ukrainy. Jednak wybuch wojny na Ukrainie może ten proces znacznie przyspieszyć. Dlaczego?

Zezwolenie warunkowe

Wśród uchodźców wojennych, którzy w ciągu ostatnich dwóch miesięcy przekroczyli polską granicę, jest wielu medyków. Od 1 kwietnia obowiązują znaczne ułatwienia w przyznawaniu warunkowego prawa wykonywania zawodu lekarza i lekarza dentysty dla pracowników z Ukrainy, którzy przybyli do Polski po 24 lutego. Medycy ci, ze względu na nadzwyczajną sytuację, w jakiej uciekali do Polski, nie tylko nie muszą przed podjęciem pracy nostryfikować dyplomu, ale i nie muszą od razu przedstawiać wszystkich wymaganych dokumentów; wystarczy, że złożą odpowiednie oświadczenia. Brakujące dyplomy czy świadectwa specjalizacji będą musieli dostarczyć w okresie do 6 miesięcy od zakończenia działań zbrojnych. Praktyczna weryfikacja umiejętności leży po stronie zatrudniającego takiego pracownika szpitala. Nowe przepisy nie stawiają też wymogu zdania egzaminu z języka polskiego – wystarczy oświadczenie o jego znajomości w stopniu komunikatywnym. Na podstawie wymaganych dokumentów lub oświadczenia zgodę na podjęcie pracy wydają Ministerstwo Zdrowia i Okręgowa Izba Lekarska.

Chętnych nie brakuje. Z informacji przekazanych przez wiceministra zdrowia Waldemara Kraskę wynika, że od początku wojny pracę podjęło w naszym kraju 150 lekarzy uchodźców. Wielu kolejnych przygotowuje się do jej podjęcia. Szpitale chętnie ich zatrudniają, choć nie od razu pozwalają na prowadzenie samodzielnej praktyki. Na przykład w szpitalu w Raciborzu kilku ukraińskich specjalistów zatrudniono na stanowiskach sanitariuszy, aby dać im czas na poznanie systemu, a szpitalowi na zweryfikowanie ich umiejętności. W wielu innych placówkach zatrudniani na nowych warunkach lekarze specjaliści będą początkowo pracowali pod nadzorem polskich specjalistów, a ich umiejętności i wiedza będą w tym czasie weryfikowane.

Za, a nawet przeciw

Choć wszyscy zgodnie przyznają, że ze względu na niedobór kadry medycznej lekarze zza granicy są potrzebni, to zastrzeżenia do zatrudniania ukraińskich lekarzy na uproszczonych warunkach ma część środowiska lekarskiego w Polsce.

Naczelna Izba Lekarska zwraca uwagę na konieczność dobrej znajomości języka polskiego przez nowo przybyłych medyków. Zdaniem izby ukraińscy lekarze, zanim nauczą się w wystarczającym stopniu mówić po polsku, powinni leczyć przede wszystkim ukraińskich uchodźców. Niektóre placówki medyczne same organizują kursy językowe dla lekarzy chętnych do podjęcia pracy. W 2020 r., gdy rząd wprowadzał pierwsze ułatwienia dla lekarzy zza wschodniej granicy, Naczelna Rada Lekarska protestowała, twierdząc, że ułatwienia związane z rezygnacją z długiej i kosztownej nostryfikacji są niebezpieczne dla pacjentów, których mieliby leczyć medycy spoza UE. „W ocenie NRL zaproponowany w projekcie uproszczony tryb przyznawania prawa wykonywania zawodu cudzoziemcowi niebędącemu obywatelem państwa członkowskiego UE jest całkowicie nieuzasadniony, zarówno z punktu widzenia bezpieczeństwa polskiego pacjenta, zgodności z prawem Unii Europejskiej, jak również prawidłowości funkcjonowania polskiego systemu ochrony zdrowia” – pisał wówczas w oficjalnym stanowisku prezes NRL Andrzej Matyja.

Część polskich lekarzy zwraca uwagę na fakt, że system kształcenia lekarskiego na Ukrainie jest inny. Podstawowe studia w obu krajach trwają 6 lat, ale polskich lekarzy zaraz po studiach czeka 13-miesięczny staż podyplomowy, a specjalizacja nad Wisłą to najczęściej okres od 3–6 lat, zaś ich ukraińscy koledzy specjalizują się znacznie szybciej, w niektórych przypadkach jest to nawet kilka miesięcy. Zdaniem związków zawodowych dopuszczanie Ukraińców wyłącznie na podstawie uproszczonych egzaminów może być niebezpieczne dla pacjentów.

Obaw, o których mówi się w Polsce, nie mają Niemcy, Czesi, Słowacy czy Węgrzy, którzy od wielu lat umożliwiają ukraińskim medykom wejście na swój rynek pracy. U naszego zachodniego sąsiada prawo warunkowego wykonywania zawodu w konkretnej placówce medycznej bez konieczności nostryfikacji już obowiązuje. Zupełnie inne niż w Polsce jest też podejście do lekarzy z Ukrainy w Czechach, na Słowacji i Węgrzech, gdzie od lat działanie państwa jest ukierunkowane na pozyskiwanie kadry zza wschodniej granicy Unii. Ukraińcy są kuszeni atrakcyjniejszymi niż w Polsce pensjami, ułatwieniami w dostępie do mieszkań, a państwo minimalizuje koszty certyfikacji dyplomów. W efekcie w tych trzech państwach udało się dzięki medykom z Ukrainy zabezpieczyć podstawową opiekę zdrowotną, a liczba lekarzy na tysiąc mieszkańców jest o wiele wyższa niż w Polsce.

Trudności i potrzeby

Niezależnie od tych obaw wraz z pandemią i wojną ułatwienia weszły w życie i medycy z Ukrainy pojawiają się w polskich szpitalach i przychodniach. Jakie problemy napotykają? – Poza trudnościami językowymi największym problemem była kompletna nieznajomość polskiego systemu zdrowotnego – mówi Joanna Kociszewska, publicystka i lekarka z Chorzowa, która wdrażała w pracę w jednej ze śląskich przychodni lekarkę z Ukrainy. Jak podkreśla, pierwszym zadaniem jest wyjaśnienie funkcjonowania prywatnej i publicznej służby zdrowia w Polsce, systemu zwolnień lekarskich, wytłumaczenie, co można robić na poziomie podstawowej opieki zdrowotnej, a co wymaga skierowania do specjalisty.

Choć J. Kociszewska zgadza się z tym, że system kształcenia lekarzy na Ukrainie nie obejmuje takiego samego zakresu teorii i praktyki jak w Polsce, to wobec dramatycznego braku lekarzy nad Wisłą widzi wprowadzane ułatwienia w zatrudnianiu Ukraińców jako szansę. – Myślę, że na poziomie podstawowym więcej jest zalet niż wad. Po pierwsze, bardzo brakuje lekarzy. Po drugie: mamy obecnie wielu pacjentów z Ukrainy niemówiących po polsku. Nie zawsze wystarcza podobieństwo języków. Nie wydaje mi się, żeby mógł się tu pojawić problem wykształcenia. Natomiast z pewnością konieczne jest porównanie trybów specjalizacji, bo kilkumiesięczny kurs i kilkuletnia specjalizacja to dwie różne sprawy – mówi lekarka. – Nasze przepisy zakładają kilka miesięcy pracy pod nadzorem i myślę, że tego typu staż to dobre rozwiązanie, bo pozwoli nauczyć się poruszania w systemie. Myślę, że dla człowieka zajmującego się daną dziedziną to czas wystarczający, by poznać stosowane w Polsce schematy – dodaje. Zwraca też uwagę na problem znacznie rzadziej poruszany w publicznej dyskusji, czyli wpływ zatrudniania medyków z Ukrainy na zarobki w sektorze medycznym. – Masowy napływ lekarzy z Ukrainy z pewnością zmieni polski rynek pracy. Zapewne wpłynie też na proponowane stawki. Ale patrząc na obecne niedobory, myślę, że przy pewnej uważności ma to więcej zalet niż wad – twierdzi.

Bilans zysków i strat

Czy wobec różnic w systemie kształcenia powinniśmy dopuścić medyków ze Wschodu na prostszych warunkach, rezygnując ze skomplikowanych procedur nostryfikacji dyplomu? Na poziomie teoretycznych spekulacji idealnym rozwiązaniem byłoby, gdyby ukraińscy medycy przed podjęciem pracy w polskich przychodniach i szpitalach mogli uzupełnić wykształcenie, wyrównując je do polskich standardów. Praktyka weryfikuje jednak te założenia, bo gdy dzwonimy do przychodni specjalistycznej, słyszymy, że termin wizyty wyznaczono na wrzesień przyszłego roku. Wielu pacjentów tak odległej wizyty może nie doczekać. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.