Hanna się wprosiła

Agata Puścikowska

|

GN 18/2022

publikacja 05.05.2022 00:00

Z brewiarza wypadł obrazek z jej wizerunkiem. Pielęgniarka objęła rządy.

Siostra Wiktoria Kulpa, dyrektorka hospicjum w Warszawie. Siostra Wiktoria Kulpa, dyrektorka hospicjum w Warszawie.
agata puścikowska /foto gość

W głębi podwórza, między ulicami – ruchliwą Nowowiejską, nieco spokojniejszą Śniadeckich, tuż przy słynnym MDM-ie, w ścisłym centrum Warszawy, brukowany fragment starej ulicy. Przy niej niezwykły, stary dom. Żeby dotrzeć na miejsce, trzeba przejść przez niewielką bramę w zupełnie inny świat: świat pomocy i dobra, w przestrzeń, w której od prawie stu pięćdziesięciu lat dzieje się miłosierdzie. Miłosierdzie, które teraz wkracza w kolejny wymiar.

Historia dobra

Warszawa, druga połowa XIX wieku. Los niepełnosprawnych, ciężko chorych i biednych jest dramatyczny. Jedną z zamożnych dam działających na rzecz potrzebujących jest Klementyna hr. Łubieńska. Najpierw, w sekrecie, sprowadza ciężko chorych do swojego domu i opiekuje się nimi. Jej krewny, Feliks hr. Sobański, który nie zostaje wpuszczony do pałacu drzwiami frontowymi, lecz tylnymi, zdziwiony odkrywa w kilku pałacowych pokojach ludzi skrajnie chorych, którymi opiekuje się hrabina. Jest wstrząśnięty i wzruszony. Postanawia wesprzeć działania krewnej: na Nowowiejskiej buduje dużą kamienicę przeznaczoną na pomoc chorym. Nazwano to miejsce Schroniskiem dla Paralityków pod wezwaniem św. Rocha. Hrabia najpierw powierza dom tercjarkom franciszkańskim. A w 1918 r. instytucja zostaje oficjalnie przekazana siostrom felicjankom, czyli Zgromadzeniu Sióstr Świętego Feliksa z Kantalicjo. – Od zawsze opiekowałyśmy się chorymi, biednymi, wykluczonymi. Nasza założycielka bł. Maria Angela Truszkowska słynęła z wrażliwości na ludzką nędzę – opowiada s. Wiktoria Kulpa. Dlatego gdy poproszono siostry o poprowadzenie ośrodka przy Nowowiejskiej, były do tego świetnie przygotowane.

Schronisko przeznaczone było głównie dla ciężko chorych, niepełnosprawnych kobiet z biednych środowisk. Podopieczne otrzymywały dach nad głową, wyżywienie, lekarstwa. Umierały godnie, opatrzone sakramentami. Jak na ówczesne czasy było to działanie absolutnie awangardowe. I trwało aż do II wojny światowej. – Wówczas felicjanki musiały się przenieść z podopiecznymi do opuszczonego domu na Woli – mówi s. Wiktoria. – Podczas powstania warszawskiego, które było tam wyjątkowo krwawe, siostry nie opuszczały chorych. Jednak okupanci wyrzucili siostry z domu i bestialsko wymordowali wszystkich niepełnosprawnych. Zdruzgotane siostry zostały z Warszawy wygnane i wróciły do ruin dopiero po wojnie.

W trudnych czasach PRL osoby starsze i chore nadal znajdowały na Nowowiejskiej schronienie pomimo prób likwidacji placówki przez władze. Ośrodek funkcjonował również po 1989 roku. I dzieje się tak, nieprzerwanie, aż do dziś: felicjanki przyjmują do prywatnego zakładu opieki ciężko chore kobiety.

Warszawskie realia...

Na ponad dwa miliony mieszkańców aglomeracji warszawskiej w hospicjach stacjonarnych dostępnych jest obecnie około... 60 łóżek! Innymi słowy, na jedno hospicyjne łóżko przypada 33 tys. mieszkańców. Warszawa, nowoczesna i wciąż rozwijająca się stolica Polski, to miejsce, w którym chorzy paliatywnie i ich rodziny muszą zmagać się z ogromnym dramatem wykluczenia, braku pomocy i wsparcia w trudnej chwili życia. W czasie umierania stają się marginesem... – Brak miejsc w hospicjach jest przyczyną tego, że wielu chorych umiera bez właściwej opieki, a dramat trudnego odchodzenia w całości biorą na siebie ich rodziny. Nie każdy jest w stanie sobie z tym poradzić – mówi s. Wiktoria.

Aby dobrze zaopiekować się osobą paliatywnie chorą, nie wystarczą też istniejące w Warszawie ośrodki stałej opieki. – One nie mają obowiązku zatrudniania personelu medycznego, nie ma w nich specjalistycznych leków, w tym skomplikowanej terapii przeciwbólowej, przeznaczonej dla chorych onkologicznie w ostatnim stadium choroby – mówi s. Elia, pielęgniarka, która od ponad 30 lat pracuje wśród ciężko chorych. – W hospicjum zatrudniani są lekarze i pielęgniarki o specjalizacji paliatywnej, którzy potrafią właściwie reagować na skrajne cierpienie: ciężkie duszności, wszechogarniający ból czy krwawienia. Dlatego nie mogłyśmy do naszego ośrodka przyjmować chorych onkologicznie. Potrzebne było stworzenie osobnej instytucji.

– Wbrew rozsądkowi, w 2020 roku, czyli w szczycie pandemii, postanowiłyśmy otworzyć hospicjum – dodaje s. Wiktoria. – Po dwóch latach prac mamy już gotowe pomieszczenia i zebrany zespół.

Hanna czuwa

Ale nie byłoby to zapewne możliwe bez wsparcia kogoś jeszcze. I to z nieba. – Przed 2020 rokiem miałyśmy inny pomysł na zagospodarowanie części domu przy Nowowiejskiej: planowałyśmy otwarcie niewielkiego akademika dla studentek – opowiada s. Wiktoria. – I wszystko byłoby postanowione, gdyby nie dzielna s. Maria, pielęgniarka bardzo oddana chorym.

Bo s. Maria, słysząc o akademiku, wyraziła sprzeciw. – Siostra Maria jest tak zakochana w służbie chorym, że zapowiedziała, iż będzie się modlić przez wstawiennictwo bł. Hanny Chrzanowskiej, pielęgniarki z Krakowa – uśmiecha się s. Elia. – I zaczęła się żarliwie modlić.

Mniej więcej w tym samym czasie na Nowowiejską trafiły relikwie bł. Hanny. Przypadkiem. – Zadzwonił telefon. Jakaś nieznana pani zaproponowała, że może na chwilę przynieść relikwie bł. Hanny do naszego domu opieki – dodaje s. Wiktoria. – Przywiozła je w specjalnej walizeczce. Odbierałam je nieopodal, przy Metrze Politechnika i przez dobę bł. Hanna przebywała w naszym domu. Modliłyśmy się przy jej relikwiach. Teraz myślę, że wówczas nas „sprawdzała”, dyskretnie obserwowała nasze działania; czy jesteśmy wystarczająco dobre.

Chyba były. Bo niedługo potem, gdy siostry zrezygnowały z pomysłu z internatem, a postanowiły stworzyć hospicjum stacjonarne, bł. Hanna wróciła z pomocą.

Wiktoria Wiktorii

Z ciekawostek: gdy Hanna Chrzanowska, pielęgniarka krakowska, przez władze komunistyczne została zwolniona ze szpitala, pracy wśród chorych nie zaniechała. Chodziła od domu do domu, niosąc pomoc medyczną i dobre słowo. Wspierała ją... felicjanka, s. Serafina Paluszek. – Istniały więc powiązania między felicjankami i błogosławioną już kilkadziesiąt lat temu – mówi s. Wiktoria. – Powoli się ta postać oraz jej charyzmat przed nami odsłaniały. Jak również realia powstawania hospicjum.

Mimo że sama s. Wiktoria, obecnie dyrektorka Hospicjum s. Felicjanek im. bł. Hanny Chrzanowskiej, na początku swego powołania wcale się do pracy hospicyjnej nie rwała. – Jakieś dwadzieścia lat temu, na praktykach pielęgniarskich, zostałam wysłana do jednego z hospicjów – opowiada s. Wiktoria. – Przeżyłam tam osobisty dramat i traumę. Widziałam ciężko chorych, umierających ludzi, a nie umiałam jeszcze wtedy im właściwie pomóc. Personel hospicjum nie wspierał mnie w tej pracy. Pamiętam, że dostałam polecenie umycia starszej pani: takiej biedniutkiej, okropnie chudej, skrajnie wyczerpanej. Byłam przerażona. Dałam radę, jednak było to dla mnie ogromnie trudnym doświadczeniem. Po prostu stamtąd uciekłam i nie chciałam wracać – mówi.

Jednak po latach okazało się, że to była ważna lekcja. Bo pięć lat temu władze zakonne wysłały s. Wiktorię do Lubartowa i została tam... dyrektorką hospicjum. – Po tym, co przeszłam, nie byłam zbyt chętna – szczerze wspomina s. Wiktoria. – Jednak posłuszeństwo zakonne było ważniejsze niż moje chęci. Pojechałam i podjęłam obowiązki. I zachwyciłam się pracą w hospicjum. Nauczyłam się jej, bo otrzymałam właściwe wsparcie. Wiedziałam już wtedy, że to moja droga...

Przez trzy lata intensywnej pracy s. Wiktoria skończyła kolejne szkoły, w tym specjalizację pielęgniarską – paliatywną. – Po tym czasie władze zakonne znów sprowadziły mnie do Warszawy.

Wkrótce s. Wiktorię wezwała przełożona i spytała: „Może warto na Nowowiejskiej hospicjum otworzyć? Tylu chorych czeka”. Siostra Wiktoria poszła do kaplicy. Z półki wzięła brewiarz. Z książki wypadł niewielki obrazek. Siostra podniosła, odwróciła. Na obrazku była bł. Hanna Chrzanowska. – Wiedziałam wtedy, że Hanna będzie patronką naszego hospicjum. Przecież sama się wprosiła.

Zwycięstwo!

Idź do Zbawiciela

Stworzyć nowe hospicjum, gdy czasy niepewne, a koszta ogromne? Po ludzku to jednak szaleństwo. Od czego zacząć? – Zastanawiałam się, w którym iść kierunku, co zrobić najpierw. I nieomal usłyszałam: „Po prostu idź do kościoła”. Najbliższy, tuż obok nas, to kościół Najświętszego Zbawiciela. Poprosiłam więc księdza proboszcza o możliwość opowiedzenia parafianom o naszym pomyśle. I którejś niedzieli, na wszystkich Mszach św., mówiłam o idei hospicjum, naszym haśle: „Żyjemy dzisiaj” – mimo choroby i bólu, i trosk. Mówiłam o felicjankach, Hannie, chorych...

Ludzie w kościele słuchali. Postanawiali pomóc. A pogłoski o laickiej Warszawie, a jeszcze bardziej laickim „Zbawixie”, czyli pl. Zbawiciela, przy którym zwykle toczy się życie towarzyskie stolicy, okazały się nie do końca prawdziwe. – Po ostatniej, wieczornej Mszy św. podszedł do mnie młody człowiek, Robert. I zaoferował wsparcie. To był nasz pierwszy wolontariusz. Dziś mamy grupę około 30 osób: zaangażowanych, aktywnych, profesjonalnych. Stworzyliśmy ekipę, która wzajemnie się uzupełnia. Dzięki nim, ich otwartości i energii udało się zebrać sporo pieniędzy koniecznych do otwarcia hospicjum. A co istotne – trafiamy do mieszkańców stolicy i opowiadamy o naszym pomyśle. Słuchają. I wspierają. Wdowim groszem albo i całkiem sporymi sumkami. Któregoś dnia niepozornie wyglądający pan przyniósł do domu zgrzebne zawiniątko. Zostawił „na chorych” i zniknął. Siostry znalazły w pakunku całkiem sporą sumę pieniędzy. Innym razem po kweście w kościele podeszła do felicjanek starsza pani. Zdjęła złotą obrączkę i wrzuciła do skarbony: „Zmarł mój mąż. Długo cierpiałam po jego odejściu. Nie mogłam się z tym pogodzić. Dziś, w czasie Mszy i waszego świadectwa o hospicjum, doznałam ulgi. Wiem, że to czas na zakończenie żałoby”. Inna kobieta, w innym miejscu, w czasie kwesty otworzyła portfel i wyjęła całą zawartość. Też sporo. „Usłyszałam głos wewnętrzny: oddaj im wszystko. To oddaję”. I przedziwne jest, że wszystkie sprawy biurowo-urzędnicze, związane z budową, pozwoleniami, które zwykle bywają trudne, uciążliwe, od których inwestorom siwieje włos, felicjankom udało się załatwiać niezwykle sprawnie. I (prawie) bez siwizny. – Nawet projekt przebudowy został szybko zaakceptowany przez konserwatora zabytków – uśmiecha się s. Elia. – Pieniądze też często przychodziły „z nieba”, gdy akurat były potrzebne. Jestem pewna, że to sprawka „generalnego wykonawcy”, czyli zawdzięczamy to wstawiennictwu bł. Hanny.

Decydujące wsparcie

Od roku hospicjum w części domu na Nowowiejskiej przygotowane jest z największym pietyzmem. Dwanaście łóżek, potrzebny sprzęt, leki. Wykwalifikowany personel medyczny czeka w blokach startowych: 20 etatów to lekarze, pielęgniarki, opiekunowie medyczni i salowe. Plus wolontariusze. – A my modlimy się i czekamy na zakończenie konkursu NFZ. Rok temu przegrałyśmy, bo wycena, którą podałyśmy, była według urzędników za wysoka. Jednak nie mogłyśmy obniżyć ceny, bo działoby się to kosztem pacjentów. Do tego dopuścić nie wolno – tłumaczy s. Wiktoria – nie bez przyczyny nazywana przez hospicyjnych wolontariuszy „Super W”. – Nasze hospicjum będzie darmowe dla pacjentów i ich rodzin. Niemniej miesięczna opieka nad chorym to ponad 10 tys. zł. W ubiegłym roku nie otrzymaliśmy pieniędzy, a otwieranie hospicjum bez zabezpieczenia finansowego uważałam za nieodpowiedzialność. Dlatego w tym roku stajemy do konkursu ponownie, licząc, że tym razem się uda, i w wakacje przyjmiemy pierwszych chorych. Warszawa, Mazowsze tak potrzebują tego miejsca...

Błogosławiona Hanna, lekko poirytowana sytuacją sprzed roku, szykuje się więc na niebieskie, decydujące starcie. To znaczy, rzecz jasna, wsparcie. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.