Żywności nie zabraknie

GN 18/2022

publikacja 05.05.2022 00:00

O wpływie wojny na Ukrainie i rosnących cen na bezpieczeństwo żywnościowe Polski, mówi wicepremier, minister rolnictwa i rozwoju wsi Henryk Kowalczyk.

Żywności nie zabraknie Abako /East News

Bogumił Łoziński: Na jak długo zrobił Pan zapasy żywności w swoim gospodarstwie domowym?

Henryk Kowalczyk: Nie zrobiłem żadnych zapasów żywności, kupuję tyle, ile zawsze.

Pytam, ponieważ w wyniku wojny Ukraina i Rosja produkują znacznie mniej żywności, a była ona eksportowana w poważnych ilościach na cały świat. Czy w związku z tą wojną bezpieczeństwo żywnościowe Polski jest zagrożone?

Nie ma dla naszego kraju żadnego zagrożenia bezpieczeństwa żywnościowego co do ilości. Wynika to z faktu, że produkujemy dużo więcej żywności, niż spożywamy. Nawet biorąc pod uwagę ponad 2 mln uchodźców z Ukrainy, którzy są w Polsce, nie ma żadnego zagrożenia. W ubiegłym roku eksportowaliśmy żywność za blisko 40 mld euro, to bardzo dużo ponad nasze potrzeby, dlatego bezpieczeństwo w tej sferze jest pewne.

Mówi Pan o bezpieczeństwie co do ilości. Czy to oznacza, że niektóre produkty nie będą dostępne?

Nie sądzę. Polska eksportuje część produktów z Ukrainy, ale głównie zboża paszowe i olej słonecznikowy. Mamy natomiast rzepak i w przypadku braku oleju słonecznikowego będziemy korzystać z rzepakowego. Zboża paszowe importowane z Ukrainy to głównie kukurydza, a Polska jest również jej dużym producentem, nawet ją eksportujemy. Dlatego możemy mieć poczucie pełnego bezpieczeństwa żywnościowego.

Jeszcze przed rosyjską agresją na Ukrainę ceny żywności osiągnęły bardzo wysoki poziom. Co jest tego przyczyną?

Pierwotną przyczyną był wzrost cen surowców. Na przykład wzrost cen gazu był kilkukrotny. Ten surowiec jest używany przy produkcji nawozów i stanowi ok. 80 proc. jej kosztów, wobec tego nawozy automatycznie zdrożały. Gdy cena gazu zwiększyła się sześciokrotnie, to nawozów trzykrotnie. Surowce energetyczne są używane właściwie przy wyrobie wszystkich produktów żywnościowych, a ceny paliw, energii elektrycznej, opłat emisyjnych wzrosły, dlatego żywność tak bardzo zdrożała.

A jaki wpływ na ceny żywności ma wojna na Ukrainie?

Choć do wzrostu cen surowców doszło jeszcze przed rosyjską agresją, jest on jednak związany z tą wojną. Spekulacje Rosji na rynku energetycznym były przygotowaniem do agresji i to one stały się przyczyną wzrostu. Wojna spowodowała trudności w eksporcie zboża z Ukrainy, może też doprowadzić do zmniejszenia plonów, gdyż nie ma możliwości obsiania w tym kraju wszystkich gruntów. Minister rolnictwa Ukrainy mówił mi, że Rosjanie strzelają do rolników, dlatego część pól nie zostanie obsiana. Ukraina eksportuje żywność głównie do krajów Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, co globalnie może spowodować problem na świecie, ale nie w Polsce.

Rosja i Ukraina były największym dostarczycielem produktów rolnych po niskich cenach m.in. do najbiedniejszych krajów Afryki, w których ludzie cierpią głód. Teraz te dostawy będą ograniczone, co pogłębi ten problem. Czy Polska, Unia Europejska podejmują działania, aby go rozwiązać?

Polski rząd i Unia Europejska mają świadomość, że mniejszy eksport może spowodować w tych krajach klęskę głodu, a w konsekwencji kolejne migracje np. do Europy, dlatego już się tym problemem zajmujemy. Stąd m.in. decyzja Unii o rezygnacji z wyłączenia z produkcji 4 proc. gruntów rolnych czy redukcji stosowania nawozów, co przewiduje Europejski Zielony Ład. Innym działaniem jest wspieranie Ukrainy w eksporcie, bo ona ma zapasy zbóż i chce je sprzedawać, ale nie może, bo Rosjanie zablokowali porty na Morzu Czarnym. Polska przyszła Ukrainie z pomocą, zboże jest transportowane koleją do naszych portów na Bałtyku i statkami dostarczane docelowym odbiorcom. Obecnie pracujemy z ministrem rolnictwa Ukrainy nad zwiększeniem dostaw przez Polskę.

Pod koniec kwietnia Rosja przestała dostarczać nam gaz, musimy więc kupować ten surowiec z innych źródeł. Czy to może wpłynąć niekorzystnie na ceny produktów rolnych?

W tej chwili cena gazu jest na tyle wysoka, że wielkich różnic nie powinno już być. Oczywiście on nie stanieje, bo z innych źródeł nie kosztuje mniej niż rosyjski. Musimy przyjąć do wiadomości, że ceny gazu będą na obecnym, wysokim poziomie. Jakichś skokowych zmian nie przewiduję.

Padają głosy, że rząd powinien wprowadzić stałe ceny żywności, co zapobiegłoby ich wzrostowi. Jaka jest Pana opinia w tej sprawie?

W sytuacji, gdy mamy otwarty rynek i w związku z tym rynkowe ceny, jest to niemożliwe. Nawet gdybyśmy teoretycznie wprowadzili w Polsce regulowane ceny, np. na chleb, obywatele innego kraju unijnego mogą do nas przyjechać i wszystko wykupić, bo byłoby tańsze. Dlatego takie rozwiązanie nic by nie dało. Żyjemy w świecie, w którym rynek jest sprawą globalną. Wzrost cen i inflacja nie dotyka tylko Polski, lecz całej Europy. Ponieważ mamy otwarte granice, przepływ towarów jest bardzo łatwy, stąd o żadnych regulowanych cenach czy ograniczeniach nie może być mowy.

Czy rząd ma program wsparcia Polaków w związku z bardzo drogą żywnością?

Staramy się łagodzić skutki wzrostu cen. Chociażby przez zerowy VAT na żywność i nawozy czy obniżenie akcyzy na paliwa. Rząd dopłaca też do ceny gazu dla indywidualnych odbiorców. Dzięki tym działaniom wzrost cen został wyhamowany.

Problemem jest nie tylko import. Polska eksportowała produkty rolne do Rosji i na Ukrainę. Czy w wyniku wojny ten rynek się załamał?

Jeśli chodzi o Rosję, to eksport był niewielki, więc jego wstrzymanie nie ma dużego znaczenia. Natomiast ważnym rynkiem, który utraciliśmy z powodu embarga, jest rynek białoruski, gdzie sprzedawaliśmy jabłka. To jest istotna, dostrzegalna strata. Na Ukrainę eksportowaliśmy część mięsa, szczególnie drobiowego, i nabiału. Ze względu na wojnę wymiana handlowa jest tu mniejsza, ale ten rynek funkcjonuje.

Unia Europejska nałożyła szereg ograniczeń w rolnictwie. Czy polscy rolnicy mogą zwiększyć produkcję żywności, aby wypełnić braki powstałe w wyniku wojny?

Mogą rozwinąć produkcję żywności, nie ma żadnych ograniczeń ilościowych, na razie nie jest też ograniczone stosowanie nawozów i środków ochrony roślin. W tym momencie mamy dobre warunki do produkcji. Europejski Zielony Ład zakładał m.in., że 4 proc. gruntów rolnych będzie wyłączonych z produkcji. Polscy rolnicy bardzo to krytykowali. Teraz sytuacja się zmieniła. Już w lutym na Radzie Ministrów Rolnictwa UE postulowałem, aby z tego zrezygnować i udało się ten przepis zawiesić. W skali całej Unii te 4 proc. to jest 4 mln hektarów, a więc istotna powierzchnia, na której w tym roku można będzie produkować żywność. W wyniku wojny w Ukrainie podejście do Europejskiego Zielonego Ładu zaczyna się zmieniać. Bardziej zwraca się uwagę na bezpieczeństwo żywnościowe, a nie tylko na ochronę klimatu i środowiska. Oczywiście ta ochrona też jest potrzebna, ale pojawił się nowy element i coraz częściej mówi się o prymacie bezpieczeństwa produkcji żywności. Mam nadzieję, że doprowadzi on do weryfikacji Europejskiego Zielonego Ładu.

Czy Ministerstwo Rolnictwa wprowadza rozwiązania zachęcające do zwiększenia produkcji żywności?

W kwietniu Rada Ministrów powołała Krajową Grupę Spożywczą, która będzie bardzo dużym wsparciem dla rolników. Jej celem jest m.in. przeciwstawienie się zmowom cenowym, które niestety się zdarzają. Na przykład stada dotknięte afrykańskim pomorem świń są wybijane i utylizowane, a w promieniu 10 kilometrów rolnicy mają bardzo duże ograniczenia w przemieszczaniu się zwierząt, choć ich świnie są zdrowe. Zakłady przetwórcze wykorzystywały tę sytuację i proponowały rolnikom nawet dwa razy niższą cenę. Krajowa Grupa Spożywcza może skupić te świnie po cenie rynkowej.

W ramach Polskiego Ładu zaproponowane były różne rozwiązania dla wsi. Wśród nich zainteresowanie rolników wzbudził nowy system ubezpieczeń upraw rolnych. Czy już został wdrożony i jakie są jego zasady?

Jest wdrożony i zawiera bardzo dogodne rozwiązania. Jest to system rozwojowy. Przede wszystkim zależy nam na tym, aby ubezpieczenia, szczególnie upraw rolnych, były powszechne, kompleksowe i obejmowały wszystkie ryzyka. System przewiduje dopłatę z budżetu państwa w wysokości 65 proc. składki. Na przykład jeśli rolnik chce ubezpieczyć 10 hektarów pszenicy i wycenia wartość swojego plonu na 140 tys. zł, to od tej kwoty zakład ubezpieczeń nalicza składkę rzędu 5 proc., czyli 7 tys. zł. Z tego rolnik zapłaci tylko 35 proc., w tym przypadku 2450 zł, a resztę, czyli 65 proc., dopłaci budżet państwa. Co więcej, rolnik nie musi swojej części składki płacić gotówką, tylko może dać dyspozycję, aby potrącić tę kwotę z dopłat bezpośrednich.

Ważne jest też to, że nowy system ma kompleksowy charakter i rolnicy mogą ubezpieczać się od wszystkich ryzyk, łącznie z suszą. Dotychczas najczęściej było tak, że ubezpieczali się od jednego ryzyka, np. gradobicia czy powodzi, a gdy przyszła susza, to zostawali bez pomocy.•

Henryk Kowalczyk

jest wicepremierem, ministrem rolnictwa i rozwoju wsi. Z wykształcenia matematyk. Pełnił wiele funkcji publicznych, m.in. ministra środowiska. Należy do Akcji Katolickiej oraz Ruchu Światło–Życie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.