Niepozorny gigant

Marcin Jakimowicz

|

GN 18/2022

publikacja 05.05.2022 00:00

Po kilkanaście godzin dziennie wysłuchiwał w konfesjonale grzechów i opowieści o rodzinnych tragediach. Zdarzało mu się płakać z penitentami.

Niepozorny gigant roman koszowski /foto gość

Nie miał naturalnych predyspozycji na „duchowego herosa”: był wątłej postury, często chorował i mówił bardzo niewyraźnie. Ponieważ jego słowa kruszyły twarde serca grzeszników, sam ojciec Pio odsyłał do niego penitentów. W swej niewielkiej celi w klasztorze w Padwie przyjmował ich od świtu do nocy. Był bardzo niskiego wzrostu (jedynie 135 cm), więc po latach przylgnął do niego przydomek: Niewielki Wielki Święty.

Bogdan Mandić przyszedł na świat w przepięknych okolicznościach przyrody, a jego rodzinne Herceg Novi nieprzypadkowo okrzyknięto „miastem kwiatów”. Zmieniły się jednak uwarunkowania geopolityczne: dziś oblegany przez turystów kurort leży w Czarnogórze, ale 12 maja 1866 roku, gdy rodziło się dwunaste dziecko w ubogiej rodzinie Karoliny z domu Zarević i Piotra Mandicia, miasto zwane wówczas Castelnuovo, otoczone lazurem Zatoki Kotorskiej, należało do zarządzanego przez Habsburgów Królestwa Dalmacji. Mając szesnaście lat, znany ze swej skromności i pobożności niepozorny chłopak ruszył do seminarium ojców kapucynów na północy Włoch. Z Udine Leopold (takie imię przybrał w zakonie) trafił do Padwy i związał się z tym miastem na dobre. Początki były trudne, bo Chorwat osiadł tu z bólem serca. Dlaczego? Ogromnym pragnieniem młodego kapucyna była praca na rzecz pojednania chrześcijan na Wschodzie, na styku kultur i religii, gdzie katolicy żyli obok prawosławnych serbskich sąsiadów. Z tego powodu uczył się języków – poza chorwackim znał włoski, łacinę, serbski, słoweński i grekę. W 1906 roku, posłuszny przełożonym, osiadł jednak w mieście, gdzie znajduje się grób św. Antoniego, i zamieszkał w malutkiej celi zwanej „salonikiem gościnności”. „Miałem sposobność spotkać pewną świętą duszę i dać jej Komunię” – wspominał. „Gdy ją przyjęła, powiedziała mi: »Ojcze, Pan, Jezus kazał mi powiedzieć, że każda dusza, której tutaj pomożesz w spowiedzi, jest twoim Wschodem«”. W swych zapiskach tamtego dnia zanotował: „Odtąd każda dusza przychodząca do mnie będzie dla mnie Wschodem”.

Dzień w dzień przez niemal czterdzieści lat spowiadał po kilkanaście godzin dziennie. Nie odpuszczał nawet wówczas, gdy w ostatnich latach życia cierpiał z powodu nowotworu. Gdy pewnego razu usłyszał, że jest zbyt pobłażliwy dla penitentów, zaoponował: „Ja łagodny? Przecież nie umarłem za grzechy jak Jezus. Czy można być bardziej łagodnym niż On dla łotra?”.

16 października 1983 roku wynoszący chorwackiego spowiednika na ołtarze Jan Paweł II powiedział: „Nie pozostawił dzieł teologicznych czy literackich, nie był erudytą czy twórcą dzieł społecznych. Dla tych wszystkich, którzy go znali, był tylko ubogim bratem zakonnym, niepozornym i chorowitym. O jego wielkości stanowi co innego: poświęcenie się, oddanie siebie samego, dzień po dniu, przez cały okres kapłańskiego życia, to znaczy przez 52 lata spędzone w ciszy, w ukryciu, w ubóstwie maleńkiej celi konfesjonału”.

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.