Szczerze wątpię…

Marcin Jakimowicz

"Kto powie tej górze: «Podnieś się i rzuć się w morze, tak mu się stanie»" - czytamy i zaczynamy się martwić, bo czasem jednak wątpimy, a góra jaka stała, tak, kurde, stoi.

Szczerze wątpię…

„Zaprawdę, powiadam wam: Kto powie tej górze: «Podnieś się i rzuć się w morze, a nie wątpi w duszy, lecz wierzy, że spełni się to, co mówi, tak mu się stanie»”. Przecież Jezus nie wypowiedział tych słów po to, by nas wpędzić w nerwicę. Mamy prawo do wątpliwości.

„Siła wiary nie leży w «niewzruszonym przekonaniu», ale w zdolności uniesienia również wątpliwości, niejasności, znoszeniu ciężaru tajemnicy, a przy tym zachowaniu wierności i nadziei. Ja nie wierzę w wiarę bez ran, w Kościół bez ran, w Boga bez ran” – pisał w świetnym „Czasie pustych kościołów” Tomaš Halik”.

Niewielu z nas przeżyło tak radykalne nawrócenie i spotkanie twarzą w twarz z Najwyższym jak rozchwytywany francuski dziennikarz i pisarz André Frossard, którego drapieżny felieton każdego dnia ukazywał się na pierwszej stronie „Le Figaro”. Nie miał zamiaru się nawracać. Jego matka była protestantką, babcia Żydówką, a ojciec - założyciel Francuskiej Partii Komunistycznej, nie był nawet ochrzczony. Publicysta wspominał: „Wszedłem do kaplicy przypadkowo, bez metafizycznych niepokojów, zmartwień, problemów osobistych, miłosnych przykrości: byłem tylko spokojnym ateuszem, marksistą, beztroskim młodzieńcem, trochę powierzchownym, który miał na ten wieczór w programie randkę. Wyszedłem stamtąd po dziesięciu minutach, tak bardzo zaskoczony tym, iż stałem się niespodziewanie katolikiem, jak byłbym zdumiony odkrywając, iż jestem żyrafą lub zebrą po wyjściu z ogrodu zoologicznego”. 

A przecież ten sam Frossard mawiał: „Wiara to 24 godziny na dobę niepewności minus 1 minuta nadziei”.

Oczywiście, że na każdym kroku nauczam, że „wiara jest poręką (inne tłumaczenia: gwarancją) dóbr, których oczekujemy” i często cytuję genialne zdanie Donalda Turbitta, założyciela Mężczyzn Świętego Józefa: „Chrześcijanin coś ma, zanim jeszcze to ma”, ale to nie znaczy, że gdy naszą głowę rozsadzają wątpliwości „nie nadajemy się na chrześcijanina”, „nie przechodzimy do kolejnego etapu”, czy wypadamy z gry.

Jak genialna jest intuicja ojca opętanego chłopca, który słysząc od Jezusa, że „wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy” z rozbrajającą szczerością odpowiada na jednym oddechu: „Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!” (Mk 9,24). Piękne! Wierzę, a jednocześnie zaradź memu niedowiarstwu. Czy to nie oś batalii, która rozgrywa się w naszej głowie?

Gdyby ktoś ujrzał apostołów zabarykadowanych w „sali na górze” w obawie przed Żydami, nie dałby za nich złamanego grosza. Przerażeni, nieufni, rozdrapujący rany po traumie Wielkiego Piątku, pozamykani na cztery spusty, pozbawieni nadziei („słysząc, że żyje i że ona Go widziała, nie chcieli wierzyć”). Nie wyglądali na przewodników, pasterzy, przywódców, liderów i przyszłych patronów imponujących rzymskich bazylik. Wspólny mianownik? Zawód, rozgoryczenie, pustka, porażka… Może dlatego Jezus przyszedł do nich „mimo drzwi zamkniętych”? Bo chciał pokazać, że nie ma takiego pozamykania, w którym nie mógłby nas odnaleźć? A przecież to na nich zbudował swój Kościół!

„Wiara to rzeka miotana konfliktami i napięciami. Raz płynie spokojnie, raz się burzy - pisał ks. Józef Tischner - Czasem woda w rzece natrafia na zakole i robi sobie przystań. Wtedy wydaje się, że wiara obumarła, wystarczy jednak niewielki wstrząs, by wszystko się zmieniło”.