Zmiana kierunku

Tomasz Rożek

|

GN 17/2022

publikacja 28.04.2022 00:00

Każdy kryzys jest szansą na weryfikację założeń, planów i strategii. W ostatnich latach mieliśmy dwa światowe kryzysy. Jeden to pandemia, drugi – wojna na Ukrainie. Różniło te kryzysy niemal wszystko, ale łączyło jedno. Obydwa pokazały słabości tzw. świata zachodniego. Czy uda się wyciągnąć jakieś wnioski?

Zmiana kierunku istockphoto

Gdy w Chinach pojawiły się pierwsze przypadki zachorowania na COVID-19, zachodnie media odnotowały to jako ciekawostkę. Po tygodniu mówiły już o potencjalnym zagrożeniu, po kolejnych kilkunastu dniach jak o zagrożeniu realnym. Gdy Chiny się zamknęły, do Europy docierała fala zakażeń i nie było słychać głosów, które mówiły o fali idącej za tą pierwszą, o fali związanej z przerwanymi dostawami towarów i surowców. W wielu dziedzinach tę drugą falę czujemy do dzisiaj. Wiele zakładów pracy wstrzymywało produkcję nie dlatego, że władze poszczególnych krajów zarządzały lockdown, tylko dlatego, że nie było wymaganych materiałów albo części. Brakowało niektórych leków albo substancji, z których leki się produkuje. Całe gałęzie przemysłu stanęły przed groźbą zatrzymania. W przypadku niektórych do tego dojść musiało. Powód był jeden. Od wielu lat produkcję i montowanie z krajów Zachodu przenoszono do Chin. Argument był w zasadzie jeden. Tam jest taniej.

Pandemia

Taniej jednak nie zawsze znaczy lepiej. Dzisiaj płacimy cenę dodatkową za błędy. Tym, którzy podejmowali tamte decyzje, nie przyszło w ogóle do głowy, że produkowanie komponentów często niezbędnych dla funkcjonowania gospodarek, a nawet dla zdrowia i życia ludzi, tysiące kilometrów od swojego kraju to ogromne ryzyko. Tym bardziej gdy miejscem produkcji czy montażu jest taki kraj jak Chiny. Kraj ryzykowny politycznie i wyznający bardzo restrykcyjne zasady zarządzania społecznego. Choć proces wycofywania produkcji z Chin rozpoczął się już przed pandemią (koszty pracy wzrosły), to na dobre dopiero ona uzmysłowiła wielu ludziom, jak lekkomyślna była przeprowadzka do Azji. Dzisiaj trudno odbudowywać w krajach Zachodu to, co kilkadziesiąt czy kilkanaście lat temu przeniosło się na Wschód. Pandemia też jasno pokazała, jak ważne jest rozwijanie technologii u siebie. Myśl, że wszystko zawsze można kupić, może i nie jest pozbawiona sensu, ale tylko wtedy, gdy na rynkach panuje spokój, a podaż i popyt są stabilne. Niestety, gdy przychodzi kryzys (jakikolwiek), nagle kapitał zyskuje narodowość, a na technologie czy produkty pierwszej potrzeby trzeba czekać w kolejce. Tak było chociażby z nowoczesnymi technologiami medycznymi. Zarówno tymi farmaceutycznymi, jak i sprzętem.

Co jeszcze? Nowoczesna komunikacja czy cyfryzacja. W tej drugiej kwestii od Polski sporo mogłyby się nauczyć kraje, które mamy za nowocześniejsze i bogatsze (bo obiektywnie są bogatsze), np. Niemcy. Nowoczesny system informatyczny w medycynie pomógł bardziej, niż można było się spodziewać. W Niemczech, ale także w wielu innych rozwiniętych krajach elektroniczne konto pacjenta, e-recepty czy skierowania wystawiane elektronicznie to abstrakcja. Tam są faksy i listy polecone. Cyfryzowanie urzędów i procedur to ogromne wyzwanie, ale w Polsce idziemy już tą drogą od jakiegoś czasu. Cyfrowa wersja dowodu osobistego czy fakt, że coraz więcej spraw możemy załatwić zdalnie, świadczą o tym najlepiej. Niestety, wciąż za mało energii poświęcamy na przenoszenie do sieci materiałów o wysokiej jakości merytorycznej, nie mamy też odpowiedniego systemu szkolnego. Gdy Ministerstwo Edukacji zarządziło lekcje zdalne, zapanował chaos. Choć odpowiednie narzędzia (programy) znane są od lat, w polskiej szkole nie były wdrożone. Musiało minąć kilka tygodni, by sytuacja się jakoś ustabilizowała. I słowo „jakoś” jest kluczowe, bo mimo wielu miesięcy zdalnych lekcji wciąż nie ma wspólnego systemu, wciąż nie ma wszystkich wymaganych programem treści w internecie. Nauczyciel, chcąc uczniom pokazać diagram, wykres czy zdjęcie, musi strony książki pokazywać w komputerowej kamerce. A tymczasem powinien mieć możliwość pokazania tego w wersji cyfrowej. Niby szczegół, ale bardzo istotny, wcale nie mniej ważny niż e-recepty czy dowód rejestracyjny samochodu w wersji elektronicznej.

Wojna

Niektóre wnioski z kryzysu epidemicznego będą wyciągane przez długie lata. Jeszcze dłużej będzie trwało wprowadzanie korekt, o ile będzie polityczna i biznesowa wola, żeby jakiekolwiek korekty wprowadzić. Kryzys epidemiczny jeszcze się nie skończył, a pojawił się kolejny, związany z wojną na Ukrainie. Nie jest to z całą pewnością kryzys globalny, ale akurat Polska jest dość blisko jego epicentrum. Wiele krajów popełniło błąd, wierząc lub chcąc wierzyć, że Władimir Putin to wiarygodny polityk. Akurat nasz kraj i kilka krajów regionu tego błędu nie popełniło, więcej, ostrzegało przed nim. Niestety, mamy na koncie wiele innych błędów, np. nadmiernie uzależniliśmy się od rosyjskich surowców energetycznych. Nie tylko my, ale niemal wszyscy w Europie. I tak jak z produkcją w Chinach, główny powód tego uzależniania był jeden. Surowce były tanie. I znowu muszę powtórzyć stwierdzenia, które już padły w tym artykule: nie zawsze to, co tanie, jest dobre, nie warto traktować jak partnera kraju niepewnego politycznie. Poza tym cena w umowie to jedno, a cena całkowita to coś zupełnie innego. Dzisiaj płacimy cenę tego, że tanio chcieliśmy kupować ropę, węgiel i gaz z Rosji. Nasza, polska, sytuacja nie jest zła w porównaniu z sytuacją kilku innych krajów europejskich, ale odcięcie rosyjskich surowców będzie nas sporo kosztowało.

Technologiczną, gospodarczą konsekwencją tej wojny jest kompletne przedefiniowanie planów na rozwój energetyki. Najbardziej spektakularnie wygląda to w Niemczech. Nietrudno odnieść wrażenie, że w Berlinie niektórzy wciąż nie mogą uwierzyć w to, co w ciągu ostatnich tygodni się stało. Jednym z filarów niemieckiej gospodarki był ogromny projekt przebudowy energetyki i gospodarki z modelu opartego na węglu na model oparty na paliwach odnawialnych. Tyle tylko, że by tego dokonać, potrzebne było paliwo przejściowe. Pomijając fakt, że dzisiaj w tej części świata nie można oprzeć tak potężnej gospodarki jak niemiecka na źródłach zielonych, to na dodatek na paliwo przejściowe wybrano gaz, zamiast atomu. Gorzej – atom postanowiono wygaszać, choć reaktory w Niemczech mogłyby jeszcze długo pracować. Nad tym planem pracowano kilkadziesiąt lat, a to, co różniło w tym względzie partie na niemieckiej scenie politycznej, było kosmetyczne. Na tym planie niemieckiej transformacji energetycznej wychowało się całe pokolenie Niemców. I on właśnie rozsypał się jak domek z kart w pierwszych dniach wojny, gdy stało się jasne, że Putin jest nieprzewidywalny (dla nas było to oczywiste, Niemcy odkryli to dopiero teraz) oraz że pieniądze z gazu, ropy i węgla finansują jego imperializm. Miesiąc po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę niemiecki rząd oświadczył, że musi się wyrwać z „uścisku rosyjskiego importu”. Gdyby ktoś kilka miesięcy temu powiedział, że te słowa padną z ust kanclerza albo nawet ministra niemieckiego rządu, nikt by w to nie uwierzył, bo Niemcy ten uścisk same na sobie zacisnęły (także rękami emerytowanych niemieckich polityków, którzy dostawali bardzo dobrze płatne etaty w rosyjskich spółkach energetycznych). Już kilkakrotnie padły słowa o tym, jak dużym błędem było budowanie gazociągu Nord Stream, mówiono także, że trzeba było otworzyć oczy już kilka lat temu, po aneksji przez Rosję Krymu.

Każdy kryzys jest szansą na weryfikację założeń, planów i strategii. Jak ta weryfikacja i korekta będą wyglądały w przypadku europejskiej (a szczególnie niemieckiej) energetyki? Przyszłość pokaże. Przewidywanie dzisiaj czegokolwiek jest zadaniem wysokiego ryzyka.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.