Szanghajskie więzienie

Maciej Legutko

|

GN 17/2022

publikacja 28.04.2022 00:00

Wygaszanie ogniska koronawirusa w Szanghaju odbywa się kosztem jego mieszkańców. Podobny los czeka kolejne chińskie miasta, w których pojawią się choćby pojedyncze przypadki choroby.

Po Szanghaju poruszają się tylko pracownicy służb w strojach ochronnych. Po Szanghaju poruszają się tylko pracownicy służb w strojach ochronnych.
ALEX PLAVEVSKI /epa/pap

Przez Chiny przelewa się fala omikrona. W kwietniu notowano dzienne liczby zakażeń przekraczające 50 tysięcy. To niewiele w porównaniu z USA czy zachodnią Europą, ale i tak najwięcej od początku pandemii. Mimo to chińskie władze nie zamierzają rezygnować z epidemicznej strategii „zero covid”. Polega ona na tym, że obszar, na którym przebywa choć jeden zakażony, poddawany jest całkowitej izolacji na tak długo, aż nie notuje się w nim nowych przypadków zachorowań. W kwietniu ofiarą tej drakońskiej polityki padł 25-milionowy Szanghaj. Jego mieszkańcy przez ponad trzy tygodnie (od 28 marca do 20 kwietnia) pozostawali na kwarantannie. Dopiero od końca kwietnia wychodzą z niej poszczególne dzielnice.

Chiny chlubią się statystykami. Według oficjalnych danych na COVID-19 zmarło tam ledwie 4600 osób. To godny podziwu wynik w porównaniu choćby z milionem ofiar pandemii w USA. Ale blokada Szanghaju, oprócz zgotowania piekła jego mieszkańcom, nie pozostanie bez wpływu na gospodarkę Państwa Środka i całego świata.

Zamknięci bez jedzenia

Chiny są jedynym krajem, który pozostaje konsekwentny w tak twardych metodach walki z koronawirusem. Wystarczy jeden chory, aby zamknąć całe osiedle, z kolei pojedyncze przypadki skutkują izolacją miast. Gdy na przełomie 2020 i 2021 roku wariant delta zbierał okrutne żniwo na świecie, Chiny mogły się pochwalić ledwie pojedynczymi przypadkami zachorowań. Pojawienie się szczególnie zaraźliwego wariantu omikron uczyniło jednak niezwykle trudnym izolowanie i wygaszanie ognisk koronawirusa. W lutym sytuacja wymknęła się spod kontroli w Hongkongu, gdzie ochrona zdrowia znalazła się na skraju wytrzymałości. W marcu władze ruszyły więc z jeszcze większą bezwzględnością w sprawie izolowania kolejnych ognisk epidemii: dotyczyło to prowincji Jilin oraz miast Tangshan i Shenzhen.

Pod koniec marca sytuacja w Szanghaju zaczęła się pogarszać. Lokalne władze najpierw unikały mówienia o lock­downie, by ostatecznie ogłosić go z jednodniowym wyprzedzeniem dla zachodniej części miasta i pięciodniowym dla wschodniej. Mieszkańcy rzucili się do sklepów, gdzie półki szybko opustoszały.

Skuteczny aparat chińskiej cenzury i bezwzględność służb mundurowych sprawiają, że niewiele informacji z terenów obejmowanych izolacją przedostaje się do mediów. Jednak z Szanghaju, z powodu rozmiaru metropolii i faktu, że żyje w niej wielu obcokrajowców, pojawiło się sporo relacji. Były one przerażające. Załamał się system bezpośrednich dostaw żywności dla izolowanych. Zapowiadany na dziewięć dni lockdown kilkakrotnie przedłużano, w rezultacie wielu mieszkańców zaczęło cierpieć głód. 8 kwietnia na Twitterze pojawiło się nagranie: nocą na jednym z szanghajskich osiedli ludzie masowo wyszli na balkony i krzyczeli, że nie mają co jeść. Z powodu wywindowanych cen żywności na dostawy od kurierów mogli sobie pozwolić tylko najbogatsi.

Wystąpienie w danym miejscu objawów covidu powodowało natychmiastową kwarantannę przebywających tam osób. W ten sposób na wiele dni tysiące ludzi uwięziono w miejscach pracy, a nawet… siłowniach czy restauracjach. Większość osób z pozytywnym testem przewozi się do centrów izolacji. Ich funkcję pełnią wielkie hale, gdzie według relacji osadzonych panuje przenikliwe zimno, nie ma pryszniców, brakuje żywności, a do dyspozycji pozostaje niewielka ilość przenośnych toalet. Nie mają znaczenia więzy rodzinne – dodatni wynik testu oznacza zabranie do izolatorium małego dziecka, matki lub ojca. W blokach mieszkalnych, gdzie notowano choćby jeden przypadek covidu, zabierano wszystkie zwierzęta domowe, które następnie zabijano.

Drakońskie metody walki z pandemią połączone z niedoborem żywności doprowadziły do walk z policją pod sklepami i ze służbami medycznymi próbującymi kierować do centrów izolacji. Biorąc pod uwagę fakt, że w ciągu miesiąca w Szanghaju odnotowano ponad 400 tysięcy zakażeń koronawirusem, a liczba ofiar wyniosła 17 (stan na 21 kwietnia), zastosowane środki wydają się przesadzone, wręcz nieludzkie.

Ani kroku w tył

Trzy przyczyny zdają się decydować o tym, że chińskie władze trzymają się strategii „zero covid”. Po pierwsze koronawirus stanowi dla chińskiego społeczeństwa większe zagrożenie niż na przykład dla Europejczyków. Kilka fal zakażeń oraz intensywna akcja szczepień przyczyniły się do zbudowania na naszym kontynencie odporności zbiorowej. W Chinach, gdzie rygorystycznie izolowano chorych, większość mieszkańców nie zetknęła się jeszcze z wirusem, który w obecnej mutacji jest znacznie bardziej zaraźliwy niż na początku. Teoretycznie zaszczepione zostało aż 88 proc. Chińczyków, jednakże chińskie szczepionki Sinopharm i Sinovac mają niższą skuteczność od preparatów Moderny, Johnson & Johnson, Pfizera. Po roku od zaszczepienia dają znikomą ochronę przed kolejnymi odmianami wirusa. Pekin na pewno nie zdecyduje się na sprowadzenie zachodnich preparatów. Potwierdziłby tym, że produkuje mniej skuteczne leki. Wymknięcie się sytuacji spod kontroli mogłoby więc spowodować gigantyczną falę wirusa i tak jak w Hongkongu sparaliżować ochronę zdrowia.

Po drugie niezdolność do korekty obranej strategii związana jest z naturą panującego w Chinach totalitarnego systemu. Polityka „zero covid” została oficjalnie ogłoszona przez Xi Jingpinga i tylko on mógłby ją odwołać, a na to się nie zanosi. W marcu na spotkaniu podsumowującym zimowe igrzyska w Pekinie przewodniczący rzekł: „Gdyby przyznawano złoty medal za radzenie sobie z pandemią, należałby się on Chinom”. W kwietniu podczas lockdownu w Szanghaju Xi Jingping jeszcze raz podkreślił, że kraj trzyma się dotychczasowej strategii, retorycznie nawiązując do stylu Mao Zedonga: „Wytrwałość to zwycięstwo […], trzeba odrzucić paraliżujące myśli, zmęczenie i lenistwo”. Głosy krytykujące rządową strategię są wyciszane, natomiast niższe szczeble administracji starają się wykazać jak największą gorliwością w realizacji wytycznych przewodniczącego Jinpinga. Stąd barbarzyńskie pomysły typu mordowanie zwierząt domowych.

Po trzecie pod pretekstem walki z pandemią Pekin testuje nowe metody kontroli społecznej. W Szanghaju podczas lockdownu nad miastem latały drony emitujące komunikaty władz. Policjanci wyposażani są w termometry, którymi mierzą z dalekiej odległości temperaturę przechodniów, media informowały o przypadkach plombowania mieszkań na osiedlach objętych kwarantanną. Drakońskie metody walki z pandemią, przede wszystkim osadzanie chorych (głównie bezobjawowych) w centrach izolacji, sprzyjają kreowaniu zjawisk i postaw preferowanych przez totalitarne rządy: rozbijanie rodzin, osłabianie więzi społecznych, donosicielstwo, utrzymywanie społeczeństwa w ciągłym strachu.

Kosztowny lockdown

Szanghaj to największe miasto i najważniejszy ośrodek gospodarczy Chin, z najbardziej ruchliwym lotniskiem w Azji i największym terminalem kontenerowym na świecie. Kwarantanna Szanghaju odbije się na globalnych łańcuchach dostaw. W połowie kwietnia 500 statków czekało w kolejce na wejście do portu. Wstrzymały pracę miejscowe fabryki Volkswagena, Tesli, Forda, a także Pegatronu – kluczowego wytwórcy podzespołów do iPhonów.

Problemy czekają też chińską gospodarkę. Eksperci wyliczają, że seria lokalnych lockdownów w marcu i kwietniu obniży o około 1 proc. wzrost chińskiej gospodarki. Premier Li Keqiang jeszcze na początku marca mówił, że w 2022 roku gospodarka urośnie o 5,5 proc. Obecnie różne ośrodki prognozują wzrost PKB Chin między 4,2 proc. a 4,8 proc. Do najwyższego poziomu od dwóch lat wzrosło bezrobocie (5,8 proc.).

O destrukcyjnych efektach polityki „zero covid” mówią nawet przedstawiciele chińskich przedsiębiorstw. Cytowany przez „The Guardian” Yu Changdong, członek zarządu Huawei, ostrzega przed „poważnymi konsekwencjami i gigantycznymi stratami” dla branży nowoczesnych technologii. W drugiej połowie kwietnia największe fabryki w Szanghaju zaczęły wznawiać działalność, ale wyłącznie w znanym z zimowych igrzysk systemie „covidowej bańki”, polegającym na skoszarowaniu pracowników w pobliżu fabryki lub w samym jej budynku i odizolowaniu ich od świata.

Xi Jinping ma poważny dylemat przed jesiennym XX Zjazdem Komunistycznej Partii Chin. Rewidując politykę walki z koronawirusem, podważyłby swój autorytet. Z drugiej strony niższy od oczekiwanego wzrost gospodarczy i niepokoje społeczne w Szanghaju też będą policzone na jego konto. Oczywiście nic nie zapowiada problemów z reelekcją Xi Jinpinga na stanowisko sekretarza generalnego. Natomiast w przypadku najpotężniejszego polityka Chin od czasów Mao rysą na wizerunku może być nawet pojawienie się pewnej liczby przeciwnych mu delegatów.

Wszystko wskazuje na to, że chińskim władzom uda się opanować kryzys w Szanghaju. Problem w tym, że koronawirus na stałe rozprzestrzenił się po całym świecie. Otwarte pozostaje więc pytanie, jak Chińczycy mają żyć w ciągłym strachu przed wirusem i z niemożnością radzenia sobie z nim inaczej niż przez totalną izolację? •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.