Chroń od nienawiści

Beata Zajączkowska

|

GN 16/2022

publikacja 21.04.2022 00:00

Im większe rany, tym trudniej się goją. Po wojnie Ukraina będzie potrzebowała miejsc pojednania. W procesie uzdrawiania może pomóc Boże Miłosierdzie.

Przed wojną siostry franciszkanki prowadziły centrum dziennej opieki dla niewidomych  i słabowidzących  dzieci „Aniołek”. Przed wojną siostry franciszkanki prowadziły centrum dziennej opieki dla niewidomych i słabowidzących dzieci „Aniołek”.
Archiwum Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża

Wojna wojną, ale budować trzeba – słyszę od ks. Jarosława Olszewskiego z Żytomierza. Zawsze był zabiegany, ale teraz jego życie nabrało jeszcze większego tempa. Między alarmami bombowymi ogarnia życie duszpasterskie, pomoc charytatywną, wyjazdy uchodźców do Polski, a w międzyczasie próbuje wykańczać wznoszony w tym mieście przez pallotynów kościół Bożego Miłosierdzia. – Najchętniej siadam do konfesjonału i do tego też zachęcam księży. Podczas wojny bardzo wielu ludzi przychodzi do spowiedzi, niektórzy po wielu latach – mówi „Gościowi” pallotyn, który pracuje na Ukrainie od ponad 30 lat. Podziemia przyszłego sanktuarium są bardzo solidne, więc stały się schronem dla mieszkańców miasta. – Paniki nie ma, ale jest wielki strach – mówi ks. Olszewski. – Wielu ludzi jest niewierzących, wielu być może nawet z definicji prawosławnych, bo tak ochrzczonych, ale nigdy w cerkwi nie byli – dodaje.

Ludzie pomogą, Bóg pobłogosławi

– Boże Miłosierdzie jest bardzo konkretne – mówi pallotyn, który całą budowę nazywa wielkim cudem. – Zawsze jestem na deficycie – mówi. Wspomina, że gdy miał opory, czy zaczynać bez zabezpieczenia finansowego, zaprzyjaźniony ksiądz poradził mu: „Nie zwlekaj, ludzie zobaczą, że budujesz, i pomogą, a Pan Bóg pobłogosławi”. Tak się też stało, a miejscowi mówią, że „Polaki” piękny kościół wybudowali. Kiedy parafia przeniosła się z małej kaplicy do dolnego kościoła, jej stan liczebny się podwoił i na Msze regularnie zaczęło przychodzić 600 osób. Gdy w 2007 roku było poświęcenie ziemi, obok krzyża proboszcz ustawił figurkę św. Józefa. Otrzymał ją od znajomej swojej mamy, która powiedziała, że opiekun Jezusa sam ten kościół wybuduje. – Pamiętam czas pandemii. Zamknięte granice, nie mogłem jeździć do Polski, głosić kazań i zbierać funduszy na budowę. Wtedy jednak wykonano najwięcej prac. Zgłosili się do mnie robotnicy, którzy utknęli na Ukrainie i szukali zatrudnienia. Powiedzieli, że zapłacę im, kiedy będę mógł, a parafianin, który ma skład budowlany, dał nam wszystkie potrzebne materiały na kredyt – wspomina ks. Olszewski. I dodaje: – Nie wiem jak, ale wszystko pospłacałem. To, co miało być złe, okazało się błogosławieństwem.

Wspomina, że gdy na Ukrainie przeprowadzano dekomunizację, dzięki mobilizacji parafian nazwę ulicy, która nosiła imię sowieckiego pisarza, przemianowano ul. Jana Pawła II. – Czyż to nie jest palec Boży, że nasz kościół powstaje przy ulicy tego, który oddał świat Bożemu Miłosierdziu? – śmieje się ks. Olszewski. Kult ten na Ukrainie jest jeszcze młody, ale rozwija się bardzo szybko.

U Boga szukają pomocy

Pracująca w parafii siostra Julia Wolska pochodzi z Żytomierszczyzny. Jak wielu mieszkańców tego regionu ma polskie korzenie. – Przybywa coraz więcej uchodźców, m.in. z Buczy i Irpienia. Opowiadają straszne rzeczy. Jestem wzruszona, gdy widzę, że szukają pomocy w Bogu. Tylko z Nim możemy nieść to, co się dzieje – mówi pallotynka. Wspomina, że w czasie największych ostrzałów ludzie prosili, by przygotować ich do przyjęcia sakramentów. 70-letnia kobieta podjęła taką decyzję, kiedy w schronie słyszała Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Wcześniej uważała się za prawosławną, choć do cerkwi nigdy nie chodziła i nie znała żadnych modlitw. Teraz prawie codziennie jest na Mszy ze swym niepełnosprawnym wnukiem. – W ich oczach widać dziecięcą wiarę i ogromne zaufanie – mówi s. Julia. Ksiądz Olszewski wyznaje, że marzy mu się jeszcze Centrum Miłosierdzia z domem rekolekcyjnym oraz salą rehabilitacyjną, punktem charytatywnym, poradniami lekarskimi. Uważa, że Pan Bóg wybrał sobie tę ziemię, bo w tym targanym kryzysami i wojnami miejscu od lat mnoży się dobro.

Bezhabitowe siostry sercanki prowadzą na terenie parafii Dom Maryi, a siostry od Aniołów Dom św. Józefa, w którym bezpieczne miejsce znalazły głównie dzieci pochodzące z rodzin patologicznych, w większości sieroty. – Razem z nimi starałyśmy się stworzyć normalny dom i przywrócić dzieciom utracone dzieciństwo z powodu alkoholizmu czy narkomanii rodziców – mówi siostra Irena Własowa. Pochodząca z Winnicy zakonnica dodaje, że wojenna trauma na długo pozostanie w najmłodszych. – Od huku nadlatujących samolotów drżały szyby. Słychać było świst rakiet. Dzieci przestały jeść, a kiedy już nie mogły spać i z nerwów wymiotowały, zrozumiałyśmy, że przeżywają traumę i trzeba je wywieźć – opowiada. Bezpieczne schronienie znalazły w domu generalnym Zgromadzenia Sióstr od Aniołów w Konstancinie. Bardzo jednak tęsknią i marzą o powrocie na rodzinną ziemię. – Dużo z nimi rozmawiamy o tym, co się dzieje, opowiadają o swych przeżyciach – mówi siostra Irena. Siostrom zależało, by stworzyć dzieciom normalny dom, w którym otrzymają dobre wzorce na przyszłość. – Nie ustawiamy im przyszłości, ale zawsze będą miały porównanie. Gdyby zostały w swych patologicznych środowiskach, to nie wiedziałyby, że można inaczej żyć, uczyć się i uczciwie pracować. Nie wiedziałyby, że w domu może być czysto, twarze umyte, że może być jedzenie na stole, a nie ze śmietnika, że można jeść skromnie, ale codziennie, a nie głodować przez wiele dni. Jest nadzieja, że staną na nogi – mówi misjonarka.

Pomagamy tu

Żytomierz to miasto, które stało się samotnym nowicjatem dla bł. m. Elżbiety Róży Czackiej. To właśnie w tym mieście odkryła swoje powołanie i z hrabianki stała się franciszkanką. Nic dziwnego, że założone przez nią Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża bardzo chciało mieć w tym miejscu swój dom. – Szukałyśmy różnych możliwości pracy w naszym charyzmacie, aż w końcu otworzyłyśmy centrum dziennego pobytu „Aniołek” dla dzieci niewidomych i niedowidzących z różnymi chorobami współistniejącymi. Są to dzieci na wózkach, nieme, bez kontaktu, z padaczką, dla których rodzice nie mogli znaleźć wcześniej pomocy – mówi „Gościowi” siostra Karolina Kandefer. Do domu sióstr przychodzą też niewidomi na masaż i rehabilitację. – Gdy wybuchła wojna, mamy z niepełnosprawnymi dziećmi były szczególnie zagubione i przestraszone. Zajęłyśmy się organizowaniem ich ewakuacji do Polski, m.in. do naszego domu w Laskach. Byłyśmy świadkami wielkich tragedii, gdy dzieci żegnały się z ojcami, którzy musieli zostać na Ukrainie – wspomina siostra Karolina.

Gdy franciszkanki zadbały o swych podopiecznych i innych niepełnosprawnych, zaczęły rozglądać się, jak pomóc na miejscu. Okazało się, że w okolicy mieszka dużo osób starszych i samotnych, którym trzeba pomóc. Wspierały także żytomierską wspólnotę życia dla niewidomych, gdzie po wyjeździe kobiet zostali sami zagubieni mężczyźni. – Siostra Karolina wyznaje, że bardziej doceniła, iż każdy dzień jest darem Boga. – Nasz znajomy, który przez dwa tygodnie mieszkał poza domem, wrócił na jedną noc i akurat wtedy budynek zbombardowano. Inny źle się poczuł i poszedł do sąsiadów po leki, a jak wrócił, jego domu już nie było – opowiada franciszkanka. Mówi też o wielkiej trosce Pana Boga o potrzebujących. – Zgodziłyśmy się pomagać przy parafii gotować posiłki dla samoobrony i żołnierzy, tyle że miałyśmy dosłownie pół butelki oleju i kilogram mąki. Niepokoiłyśmy się, jak sobie poradzimy – wspomina. Z tymi troskami w sercu siostry poszły na wieczorną Mszę, a gdy wychodziły, pod kościół podjechał samochód z pomocą. – Otrzymałyśmy wiele potrzebnych rzeczy, ale gdy podszedł do mnie mężczyzna z butelką oleju, wszystkie oniemiałyśmy – śmieje się franciszkanka i podkreśla, że Pan Bóg jest konkretny. Przypomina, że ich założycielce zarzucano, iż w Żytomierzu rozdawała jałmużnę, a zostawiła założony przez siebie ośrodek dla niewidomych w Warszawie. Opowiedziała wówczas: „Ja pomagam tu, a Pan Bóg zatroszczy się o tamtych”. – Tak jest i dziś. My pomagamy mieszkańcom Żytomierza, a nasze siostry w Laskach ludziom, którzy stąd uciekli – mówi franciszkanka.

Jak przebaczać?

– Od dawna w naszej parafii odprawiane są Msze w intencji przebaczenia i nawrócenia, nie tylko tych, którzy dopuszczają się zbrodni, ale i narodu ukraińskiego, bo to, co się dzieje, rodzi w ludziach wiele cierpienia i sprzeciwu – mówi siostra Julia. – Naprawdę trudno jest tutaj żyć i patrzeć na przemoc, i kochać nieprzyjaciół, już nie mówiąc o przebaczeniu – mówi posługujący obecnie w Kijowie ks. Waldemar Pawelec, który pracował w żytomierskiej parafii. – Mamy przebaczyć, bo Chrystus nas do tego zachęca i mamy Go naśladować, ale to nie jest proste nawet dla mnie, księdza. W tym wszystkim, co się tutaj dzieje: w rzeziach, ludobójstwie, całym tym zezwierzęceniu rosyjskiej armii, to jest bardzo trudne – mówi. Wskazuje, że obecnej sytuacji Ukrainy może przydać się doświadczenie z Rwandy, gdzie po ludobójstwie pallotyni tworzyli miejsca pojednania, właśnie w duchu Bożego Miłosierdzia. Ksiądz Pawelec przypomina, że póki rany są świeże, trudno jest nawet mówić o przebaczeniu i pojednaniu. Na to przyjdzie czas po wojnie. W obecnej sytuacji wielkim osiągnięciem jest już to, by nie nienawidzić rosyjskich oprawców. – To jest proces, który będzie wymagał wiele czasu – mówi pallotyn. – Im większe i głębsze rany, tym trudniej się goją, a co dopiero mówić o wyleczeniu blizn. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.