Maluchy z bagażem

Agata Puścikowska

|

GN 16/2022

publikacja 21.04.2022 00:00

Los sierot z Ukrainy chyba nikomu nie pozostaje obojętny. Jak wspieramy je w Polsce?

Dzieci z ukraińskiego domu dziecka w Bałynie, prowadzonego przez siostry benedyktynki misjonarki, znalazły nowy dom w klasztorze w Puławach. Dzieci z ukraińskiego domu dziecka w Bałynie, prowadzonego przez siostry benedyktynki misjonarki, znalazły nowy dom w klasztorze w Puławach.
agata puścikowska /foto gość

Przyjeżdżają wraz opiekunami, najczęściej w dużych grupach. Czasem też przekraczają granice zupełnie same. Kilkumiesięczne dzieci, przedszkolaki, nastolatki. Bywa, że od najwcześniejszego dzieciństwa przechodziły piekło, teraz wojna jeszcze pogłębia ich traumę. Sieroty wojenne z Ukrainy są w naszym kraju.

Patriotyzm kilkulatka

Dzieci z ukraińskiego domu dziecka w Bałynie, prowadzonego przez siostry benedyktynki misjonarki, przyjechały do Puław wieczorem 8 marca. Były bardzo zmęczone podróżą i zalęknione. – Przez kilka nocy dzieci nie mogły spać. Wprawdzie Bałyn znajduje się dość daleko od działań wojennych, lecz alarmy zakłócały spokój. Siostry razem z wychowankami, w tym maleńką Poliną, musiały wielokrotnie uciekać do schronu. Czasami spędzały tam całą noc – opowiada benedyktynka z Puław s. Anuarita, która przyjęła uchodźców i koordynuje ich pobyt w Polsce.

Ewakuacja była konieczna. W Puławach wszyscy znaleźli schronienie. – Tutaj staramy się im stworzyć dom. Chodzą do szkół i przedszkola. Uczą się języka polskiego. Siostra Monika z kilkunaściorgiem dzieci przebywa w Zakopanem – opowiada s. Anuarita. – Teraz najważniejsze jest, by dzieci i opiekunki odpoczęły psychicznie. Stres i strach widać na ich twarzach, stale towarzyszy im napięcie. Nawet kilkuletnie dzieci są zatroskane o swoją ojczyznę. Chcą jej bronić po dziecięcemu i z wielką miłością – mówi.

Mali podopieczni benedyktynek na Ukrainie i w Polsce, mimo że życie ich nie rozpieszczało, mają jednak szczęście, bo znajdują się w ośrodkach prowadzonych z oddaniem i troską. O pewnego rodzaju pomyślności mogą też mówić dzieci z ukraińskich ośrodków prowadzonych przez niektóre fundacje, jak np. międzynarodowe Stowarzyszenie SOS Wioski Dziecięce. W tego typu placówkach dzieci także przed wojną otrzymywały wsparcie. Jednak codzienność większości sierot ukraińskich jest trudna.

Polskie domy dziecka prowadzone są w ogromnej większości w modelu rodzinnym, co oznacza, że przeładowane ośrodki to przeszłość. Obecnie ponad 70 proc. polskich domów dziecka to placówki, w których mieszka maksymalnie czternaścioro dzieci. Na Ukrainie sytuacja diametralnie się różni. W momencie wybuchu wojny w pieczy zastępczej pozostawało tam blisko 170 tys. dzieci, w ogromnej większości w placówkach molochach. Dlatego w czasie ewakuacji do Polski przybywały i przybywają grupy kilkudziesięcioosobowe. Wiele z nich to maluchy z różnym stopniem niepełnosprawności. Wolontariusze z Polski, którzy przyjeżdżali do tego typu ośrodków, wielokrotnie alarmowali, że warunki, w których funkcjonują dzieci, nie są dobre. Przemoc wobec nich, traktowana w Polsce bardzo surowo, w niektórych ośrodkach za wschodnią granicą była postrzegana jako metoda wychowawcza. Dzieci, szczególnie nastoletnie, również wobec siebie bywały agresywne. Wnoszą więc ciężki bagaż doświadczeń…

Po ratunek

Pierwsze grupy ukraińskich sierot z pieczy zastępczej zaczęły przekraczać granicę już kilka dni po rozpoczęciu wojny. To były spontaniczne ewakuacje, często organizowane przez stowarzyszenia i fundacje. Nieco ponad tydzień później, po zorganizowaniu odpowiednich struktur, w ewakuację dzieci włączyło się Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej. Jego przedstawiciele w ekspresowym tempie stworzyli sprawny system, którego celem jest nie tylko bezpieczne sprowadzenie wychowanków, a także monitorowanie ich życia w Polsce lub bezpieczna relokacja do innych krajów. Z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że sierot ukraińskich przewinęło się przez Polskę ok. 4 tys. Większość została w kraju, część wyjechała na Zachód.

Momentalnie też powstały dwa sztaby kompleksowo zajmujące się małymi uchodźcami: Sztab Ewakuacja Dzieci zajmuje się ewakuacją ośrodków, zgłaszane są też do niego informacje o przewozie dzieci, o ich potrzebach itp. Natomiast Sztab Miejsce dla Dzieci koordynuje bazę miejsc, w których można ulokować grupy. Wszelkie działania są na bieżąco konsultowane i koordynowane m.in. z ministerstwami sprawiedliwości, infrastruktury, spraw zagranicznych, ale też organizacjami pozarządowymi. W Stalowej Woli powstał punkt recepcyjny dla dzieci wywożonych z domów dziecka i rodzin zastępczych oraz małoletnich bez opieki. To tam po wyczerpującej podróży trafia większość sierot. – Dzieci są otaczane wszechstronną opieką, a następnie umieszczane w docelowych ośrodkach na terenie całego kraju. Zbieramy dane z całej Polski na temat miejsc, w których możliwe jest ulokowanie przede wszystkim większych grup. Zależy nam, aby dzieci nie rozdzielać, aby zapewnić im poczucie bezpieczeństwa – mówi Dorota Bojemska z MRiPS, która współtworzyła sztaby i codziennie pracuje na rzecz ukraińskich dzieci.

W punktach pomocowych w Stalowej Woli jest obecny prezydent miasta Lucjusz Nadbereżny. – Dla dzieci góry przenosi. Pracuje non stop. Jeździł na granicę po nocach. Zależy mu, by te największe ofiary wojny otoczyć opieką – opowiadają jego współpracownicy. On sam dodaje krótko: – Postawiono przed nami zadania, które już zostały wdrożone. Dzieci otrzymują wielopłaszczyznową pomoc zarówno od pracowników, wolontariuszy, jak i mieszkańców. Z Ministerstwem Rodziny udało się wypracować wysoki standard działania. Dzieci nam powierzone są otaczane opieką psychologów, lekarzy, a następnie rejestrowane w systemie. Wszystko po to, by była gwarancja, że również poza naszymi ośrodkami będą bezpieczne.

Mówiąc wprost – by wyeliminować ryzyko handlu sierotami.

Na terenie miasta znajduje się siedem budynków dostosowanych do potrzeb dzieci. – Niedawno opiekowaliśmy się ogromną grupą niepełnosprawnych sierot. Od strony psychologicznej było to bardzo trudne. Jednak daliśmy radę. Dzieci, dzięki wsparciu m.in. Agaty Kornhauser-Dudy, poleciały samolotami do Niemiec – opowiada Nadbereżny. W Stalowej Woli schronienie tymczasowe otrzymała również grupa młodzieży z Ukrainy, która samodzielnie przekroczyła granicę. Urzędnicy pomagają nastolatkom w wyznaczaniu opiekuna prawnego, co jest konieczne, aby legalnie zamieszkiwać w Polsce. Młodzi uczą się języka polskiego i pracują wolontaryjnie.

Prezydent podkreśla, że współpraca samorządu, ministerstwa, wolontariuszy i organizacji pozarządowych układa się dobrze. – To takie… rekolekcje dla Stalowej Woli. Czas, który umocnił w dobrym i pozwolił przewartościować wiele spraw – dodaje Nadbereżny.

Adoptować? Dobrze wspierać!

W internecie pojawiają się głosy, że należy „usprawnić procedury”, a wręcz „zmienić prawo”, by można było adoptować dzieci z ukraińskich „biduli”. Zgłaszają się nawet chętne rodziny. Nie jest to możliwe! Takie pomysły, choć zapewne wypływają z serca, są nieprzemyślane. Przechodzenie kolejnych procedur, kolejne zmiany w życiu, oderwanie od kultury, bariera językowa – to nie sprzyja dzieciom. Poza tym ukraińskie prawo zabrania takich adopcji. Dzieci z domów dziecka powinny więc w nich pozostać, a jednocześnie otrzymać wszechstronną pomoc. – Nadzór nad ukraińskimi domami dziecka, które ewakuowano do Polski, ustawowo przejmuje gmina – tłumaczy Dorota Bojemska. – Gminę powinny wspierać PCPR-y, które otrzymały nakaz zatrudnienia dodatkowych opiekunów, jeśli w grupie jest ich za mało. Mogą też zlecać pewne zadania organizacjom pozarządowym. Mamy świadomość, że aby poprawić sytuację dzieci ukraińskich, potrzeba nie tylko dachu nad głową i bezpiecznego schronienia, lecz także pracy systemowej, również szkolenia dla wychowawców, opiekunów. Tym będziemy się zajmować w najbliższej przyszłości – tłumaczy.

Anna Choszcz-Sendrowska z SOS Wioski Dziecięce dodaje: – Udało się nam sprowadzić do Polski blisko 200 dzieci z opiekunami. Potrzebują teraz spokoju. Dziecięce traumy można uleczyć cierpliwością, dobrymi relacjami, stałą obecnością. Chcielibyśmy w niedługiej przyszłości otworzyć centra specjalistyczne, w których dzieci i ich opiekunowie otrzymają wszechstronną pomoc. Planujemy także zorganizować turnusy rehabilitacyjne, na których różni specjaliści pomogą dzieciom uwolnić i okiełznać złe emocje, poradzić sobie z traumą rozwojową lub ostrą traumą związaną z wojną. Planujemy też szkolenia dla kadr z ukraińskich domów dziecka.

Jak długo pozostaną u nas sieroty ukraińskie? Tego nie wie nikt. – Czeka nas trudna codzienność i zmagania ze skutkami traum wojennych i traum dzieciństwa – tłumaczy Bojemska. – Cieszy, że tak wielu ludzi dobrej woli, urzędników, wolontariuszy, lekarzy, psychologów, włącza się w długofalową pomoc. Ich praca daje nadzieję na lepsze jutro dzieci – podsumowuje.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.