Nowosielsko, anielsko

Marcin Jakimowicz

publikacja 10.03.2011 07:13

Jako dziewiętnastolatek przeżył trzęsienie ziemi: zetknął się z ikoną. Odtąd przez całe życie uciekał od niej i z tęsknotą powracał. Jerzy Nowosielski, jeden z największych malarzy religijnych świata, zmarł 21 lutego br. w Krakowie.

Nowosielsko, anielsko   Potężny kościół Świętego Ducha w Tychach Marek Piekara/Agencja GN I
Nowosielski: Na początku było spotkanie i doświadczenie. Przeżycie działania ikony. To było coś wstrząsającego, coś, czego się nie zapomina. Miałem wtedy 19 lat. Zaczęło się jak u Hitchcocka. Od trzęsienia ziemi. Urodzony w 1923 roku w Krakowie nastolatek Jerzy Nowosielski ruszył na pielgrzymkę do Ławry w Poczajowie. Ja, malarz polski, duchowo narodziłem się w Ławrze Poczajowskiej – opowiadał po latach. Wkrótce potem znalazł się we lwowskim Muzeum Ukraińskim z bogatą kolekcją ikon. Kręciło mi się w głowie, brakowało tchu w piersiach, nogi odmawiały posłuszeństwa, nie byłem w stanie przejść z jednej sali do drugiej – wspominał. Wszystko, co później w ciągu życia realizowałem w malarstwie, było, choćby nawet pozornie stanowiło odejście, określone tym pierwszym zetknięciem się z ikonami. Jak ogromnym doświadczeniem musiało być to dotknięcie ikony, skoro młodziutki Nowosielski wstąpił do monasteru św. Jana Chrzciciela pod Lwowem? Malował ikony, spędzał długie godziny w muzeum. Zachorował, nie został mnichem. Wybuchła wojna.

II
Nowosielski: Potem odszedłem. Wpadłem w wir innego malarstwa, innych pokus artystycznych. Straciłem wiarę religijną, a więc straciłem istotną, zasadniczą motywację do interesowania się ikoną. Stałem się całkowicie „świeckim” malarzem, miotającym się między różnymi możliwościami i propozycjami tzw. nowoczesności. A jednak na dnie mojej podświadomości artystycznej było przekonanie, że „nowoczesnym malarzem” naprawdę się nie stałem. Nie potrafiłem. W czasie wojny zaczął współpracować z Grupą Młodych Plastyków skupioną wokół Tadeusza Kantora. To z nimi przygotował swą pierwszą wystawę. Rozpoczął też studia na krakowskiej ASP, ale niebawem z nich zrezygnował. Na uczelnię powrócił w latach 60. Został wykładowcą, a od roku 1984 profesorem.

Nowosielsko, anielsko   Potężny kościół Świętego Ducha w Tychach Marek Piekara/Agencja GN III
Nowosielski: W tym stanie pewnej niepewności, co ja w sztuce właściwie robię, zacząłem szukać metafizycznych korzeni malarstwa. Wtedy narodziło się moje tzw. malarstwo abstrakcyjne. To wtedy zacząłem malować trójkąty, wyobrażając sobie, że tym sposobem o czymś naprawdę opowiadam i coś wyrażam. Dziewczyny, które wtedy malowałem czy rysowałem, były nagie, ale były spokojne, były wyraźne. Były czyste. To był rok 1950–1952. Ale też wtedy wróciłem do doświadczenia ikony. Wydawało mi się wtedy, że właśnie to doświadczenie rozwiąże wszystkie moje trudności i rozdarcia. A proszę pamiętać, że w tym czasie byłem jeszcze człowiekiem „niewierzącym”. Byłem „doskonałym” ateistą, nie wierzyłem w nic. Nic poza materią. Przyszedł wreszcie moment, kiedy odzyskałem „wiarę”. Nie była to ta sama wiara, którą odziedziczyłem po rodzicach. Raczej zupełnie inna. Był to moment mojego powtórnego „wejścia” do Kościoła. Do Kościoła prawosławnego.

Był człowiekiem stojącym w wyłomie muru. Cerkiew miała z nim spory kłopot. Jak zaklasyfikować jego teologiczne rozważania na temat prawosławia? Ustawić je na jednej półce z ojcami Kościoła i pełnymi ognia pismami Serafina z Sarowa? A może tuż obok Evdokimova czy Bułgakowa? Nowosielski był wolnomyślicielem. Człowiekiem desperacko szukającym Boga, który nie bał się opisywać swych doświadczeń. O fascynacji chrześcijańskim Wschodem mógł opowiadać godzinami. Jeżeli w Holandii, w jednej z nowo powstałych wspólnot liturgiczno-misyjnych, uważano za możliwe nazwać Mszę rzymską mianem „Słowo i Chleb”, to gdyby taki eksperyment powtórzyć na terenie prawosławnym, właściwsza byłaby nazwa: „Słowo-Obraz i Chleb” – wyjaśniał. – Był czas, gdy masowo wieszano w cerkwiach jego ikony, a później po latach je ściągano. Uznawano, że nie są kanoniczne – opowiada ojciec Makary z ogromnego monasteru w Jabłecznej. Nie chciał być teologiem ani malarzem ikon, jak określają go dziś media. Chciał być malarzem. Po prostu.

Mówił: Nie chcę dać się zamknąć w „twierdzy oblężonej”. Nie chcę być „malarzem ikon”. Chcę być malarzem. I dlatego właśnie w ostatnich latach zacząłem eliminować różnice pomiędzy tzw. ikonami, które maluję, i moimi obrazami świeckimi. Malował cerkwie i kobiety. Kobieta jest symbolem Kościoła – opowiadał. – A cerkiew i akt są do siebie podobne. Cerkiew i kobieta to królestwo Boże na ziemi – tłumaczył.

Nowosielsko, anielsko   Potężny kościół Świętego Ducha w Tychach Marek Piekara/Agencja GN IV
Nowosielski: I tu nagle przede mną pytanie. I co ja mam właściwie robić? Jak być w tym „Kościele” jako człowiek, jako artysta? Zachowywałem się trochę jak ów bogaty młodzieniec, który zasmucił się w spotkaniu z Jezusem, bo nie chciał sprzedać i rozdać swego bogactwa i dlatego też nie mógł być „doskonałym”. I tu mi właśnie moje doświadczenie z ikoną pomogło. Przy oglądaniu jego obrazów na myśl przychodzi wers z wiersza Czechowicza „Przenika się nawzajem tłum/ Archanioły i ludzie”. Nieoczekiwanie dla siebie samego Nowosielski stał się dla wielu nauczycielem wskazującym dłonią, w której trzymał pędzel, na zasnuty jerozolimskim kadzidłem chrześcijański Wschód.

– Nigdy go nie spotkałem, a jednak mam poczucie, że był to jeden z ważnych, bardzo ważnych moich nauczycieli – opowiada Tomasz Terlikowski. – Jego książki, ikony, wywiady wprowadzały mnie w świat, który stał się moim światem. Uczył mnie kochać ikonę i podziwiać chrześcijański Wschód. Uczył zrozumienia, że prawdziwa sztuka prowadzi do Piękna, a to do Dobra – podkreśla. Zasłynął w całym świecie jako autor prac religijnych: malowideł ściennych, ikonostasów i polichromii (m.in. w cerkwiach w Białymstoku, Jeleniej Górze, kościołach Podwyższenia Krzyża Pańskiego w Krakowie, Świętego Ducha w Tychach, Świętego Krzyża w Warszawie). Malował też portrety, pejzaże, martwe natury i obrazy abstrakcyjne. Jako drugi malarz po Matejce otrzymał doktorat honoris causa UJ. W 1999 r. odłożył pędzle. Przestał tworzyć. Jego ostatnim dziełem był krzyż dla kościoła dominikanów w Warszawie.

V
Nowosielski: O mojej twórczości mówi się: „malarstwo pod wpływem ikony”, „zdominowane przez doświadczenie ikony”. Widok niewielkiej cerkwi w Białym Borze na Pomorzu Zachodnim zapiera dech w piersiach. W szczerym polu wyrasta świątynia jak z bajki, z dziecięcego snu. Nierzeczywista. Nie z tego świata. Nowosielski współpracujący z architektem Bogdanem Kotarbą wybudował greckokatolicką cerkiew dla niewielkiej społeczności przesiedlonych tam Łemków. Była spełnieniem jego artystycznych marzeń o dziele kompletnym. Zdecydowana gra barw (czerń, biel, odważna czerwień), poruszająca ikona Ukrzyżowania w sercu ikonostasu, pod którą kapłan śpiewa: „O Dobry, prosząc o wybaczenie grzechów, przypadamy do Twego Przeczystego obrazu, Chryste Boże, tyś ciałem zechciał wstąpić na krzyż, by stworzenie twe od pracy dla wroga wybawić”. Nowosielski: Zauważyłem, że sztuka malarska w naszym czasie już dawno zrezygnowała z realizacji rzeczy niemożliwych.

Cytaty zaznaczone kursywą pochodzą z książki Jerzego Nowosielskiego „Inność prawosławia”, Anafora, 1991