Wtargnięcie światła

GN 15/2022

publikacja 14.04.2022 00:00

O tym, dlaczego łatwiej nam płakać w Wielki Piątek niż świętować w Zmartwychwstanie, mówi dominikanin o. Wojciech Jędrzejewski.

Wtargnięcie światła Archiwum prywatne

Marcin Jakimowicz: Z ​Ewangelii jasno wynika, że apostołowie nie bardzo wierzyli w zmartwychwstanie. A dominikanie nad Wisłą?

O. Wojciech Jędrzejewski: Mam poczucie, że staramy się stanąć twarzą w twarz ze wszystkimi brudami, ciemnościami, śmiercią, które nosiliśmy w naszym dominikańskim „światku”. By stawić im czoła, rozprawić się z nimi i pytać, co możemy zrobić, by Bóg wydobył z nich życie, światło i prawdę.

Odwalił kamień z grobu?

Wlał swe błogosławieństwo w miejsca, w które wnieśliśmy śmierć. To nasze oczekiwanie na zmartwychwstanie.

W czasie rezurekcji zrzucacie z siebie czarną kapę. Co się czuje, ściągając z siebie „ciemną szatę smutku”?

Co roku sprawia mi to autentyczną radość. Jest ona potęgowana reakcją wiernych, którzy ten gest witają bardzo entuzjastycznie. Zdarzały się nawet głośne oklaski. Po tygodniach poruszania się w trudnych tematach rozdarć, grzechu, śmierci to mocny, czytelny symbol ucieszenia się blaskiem, który wdziera się w nasz pogmatwany, pełen cieni, poraniony świat… To wtargnięcie światła. Zawsze tak to odczuwałem…

Dlaczego uczniowie „przerazili się” opowieścią kobiet o pustym grobie? Przyzwyczaili się do martwej sytuacji?

Myślę o tym na dwóch poziomach. Pierwszy to czysto ludzki, moralny, psychologiczny – uczniowie mogli bać się jednego: „To teraz przyjdzie i nas oskarży. Zobaczy, że zawaliliśmy na całej linii i będzie nam to wypominał. Daliśmy ciała, więc będą bęcki”. Mieli prawo się tego obawiać. Jest i drugi poziom… Powiedzmy sobie szczerze, bardzo nie lubimy, gdy coś się nam wymyka spod kontroli. Nie lubimy balansowania na granicy pojmowalne/niepojmowalne. Każde takie wtargnięcie czegoś, co przekracza nasze zdolności postrzegania rzeczywistości, jest nieprzyjemne, bo burzy to, co sobie misternie poukładaliśmy. Nie jesteśmy gotowi na wstrząs, na taką „inwazję obcych”. Taka jest nasza ludzka kondycja: próbujemy podgarnąć sobie rzeczywistość do gniazda i jakoś umościć się na wielkich sprawach: życie–śmierć, przewidywalność–nieprzewidywalność. A Zmartwychwstały burzy nam to wszystko i wyrzuca z gniazda. To nas, delikatnie mówiąc, może zaniepokoić…

Przez Wielki Post opowiadałeś o rozdarciu. W czasie śmierci Jezusa pękają skały, Bóg rozdziera zasłonę świątyni. Skąd w nas pokusa, by nie pokazywać Mu naszych pęknięć, rozdarć, tylko przyjść jako ludzie scaleni, sterylni, uporządkowani?

Przyłapałem się na tym, że mówię sobie: „Nie jest może najlepiej, ale idziesz w dobrą stronę. Ostatni tydzień był bardzo rokujący”. (śmiech) Lubimy być chwaleni. Czekamy na to, aż ktoś przyjdzie i pogłaszcze nas: „Dobrze, chłopaku, starasz się!”. Stąd pokusa, by przyjść w taki sposób do Jezusa. By usłyszeć od Niego: „Słuchaj, myślałem, że jesteś beznadziejnym przypadkiem, ale widzę, że jednak nie jest tak źle. Dobrze rokujesz!”. Czekamy na Jego pochwałę, bo pod spodem czai się w nas lęk przed odrzuceniem…

Moje życie wywróciły do góry nogami słowa: „Udał mi się mój syn”, wypowiedziane w chwili, gdy tkwiłem w totalnej ciemności, w kryzysie i nie miałem żadnych argumentów, którymi mógłbym Mu zaimponować.

I to jest istota chrześcijaństwa! Otrzymujesz pochwałę od Ojca, choć… na to nie zasługujesz. I masz świadomość, że to jest na wyrost, że to dar. Ta próba zaimponowania Bogu, o której wspomniałem, pokazuje, jak infantylny Jego obraz nosimy w sobie. Istotą chrześcijaństwa jest przyjęcie do wiadomości, że On po prostu się mną cieszy. Przyjęcie bezinteresownej radości Ojca.

Samo zmartwychwstanie to również rozdarcie: „Oto powstało wielkie trzęsienie ziemi, albowiem anioł Pański zstąpił z nieba i odsunął kamień”.

Zmartwychwstały rozdarł wszystkie nasze sztuczne pozszywania. To, co naprędce skleciliśmy. Jesteśmy mistrzami prowizorki. A zmartwychwstanie to była największa operacja świata. Dobry lekarz, choć wmawiamy mu, że „przecież całkiem dobrze samo się zrosło”, mówi: „Nie! To trzeba rozwalić od początku, by zrobić to porządnie”. Jezus rozsadza te wszystkie nasze podróbki jedności z Bogiem, nasze pomysły na pozszywanie tej relacji…

Bywały martwe sytuacje, przy których rozkładałeś bezradnie ręce: „Tu nic nie da się zrobić!”, a Bóg zaskakiwał Cię: „Wojtek, co ty wygadujesz?”.

Pewnie, że tak! Kilka razy mówiłem sobie: „Kiedy zechcę, to będę mógł”. Popalę sobie jeszcze te papierosy, ale jak zechcę, to je rzucę. A potem się okazywało, że chciałem, ale nie mogłem. Okłamywałem samego siebie… Powiem coś brutalnego. Wydaje mi się, że nasze hasło: „Tu nic nie da się zrobić!” jest wytrychem, który pachnie dezercją, ucieczką. Pytam wówczas: „A może ty nie chcesz jednak niczego zmienić?”. Przestrzenią, której nie jesteśmy w stanie sami naprawić, jest relacja z Bogiem. Tu musi zainterweniować On sam. Jesteśmy również bezradni w kwestii śmierci, zbawienia. Ale pozostałe przestrzenie? Jesteśmy tak stworzeni, że naprawdę bardzo wiele jesteśmy w stanie – sami lub z czyjąś pomocą – naprawić. Pytanie tylko, czy chcemy. To dlatego, gdy słyszę: „Ojcze, tu nic nie da się zrobić”, włącza mi się czerwona lampka.

Czy trzeba mieć doświadczenie muśnięcia śmiercią, by wiarygodnie opowiadać o zmartwychwstaniu? Piotr doświadczył duchowej śmierci, po zdradzie Mistrza przepłakał noc. Może dlatego w przeciwieństwie do Jana wszedł do grobu?

Wydaje mi się, że za bardzo w życiu dramatyzujemy i śmiercią nazywamy to, co nią nie jest. „Jestem na pustyni” – słyszymy jako duchowi kierownicy. – „To noc duchowa”, a w istocie może być to zwykły niedobór magnezu, zły nastrój, zmęczenie, kręcenie się wokół siebie albo szloch perfekcjonisty, który przyłapał się na tym, że znów, o zgrozo, popełnił ten sam grzech… Nadużywamy słów „noc”, „ciemność”, „śmierć”. Jest tylko jedna śmierć: mrok oddzielenia od Boga. A może Piotr szlochał przede wszystkim nad sobą, bo runął jego budowany przez lata wizerunek? Bo zachował się inaczej, niż planował? Może dlatego płakał? A nie dlatego, że Mistrza prowadzono właśnie na ukrzyżowanie. Nie wiemy… Jestem coraz bardziej sceptyczny wobec tych wszystkich naszych spektakularnych pokutnych aktów religijnych, całego tego pobożnego chlipania, bo okazuje się, że często to zwykłe użalanie się nad sobą…

…w które wplatamy pasyjną narrację?

Tak! A naprawdę chodzi nam o nas samych, nie o Niego!

„A któż się przejmuje Jego losem?” – prorokował Izajasz. Może dlatego łatwiej nam płakać w Wielki Piątek niż świętować w Zmartwychwstanie? „Staropolskim zwyczajem strzelmy się jajem”… i co dalej? Widziałem chasydów tańczących całą noc „ze względu na Pana”. To poziom świętowania niedostępny Janowi Kowalskiemu?

Przemawia do nas bardzo język, że „On cierpiał ze względu na mnie. Z mojego powodu”. „To nie gwoździe Cię przybiły, lecz mój grzech” – nucimy przez łzy i pozostajemy często na tym pokutnym poziomie. Wracamy do tego, o czym już mówiłem: tak naprawdę nie przejmujemy się Jezusem, ale katujemy się tym, że musiał cierpieć z powodu tak beznadziejnego grzesznika jak ja. Tymczasem Izajasz mówi: „Wyryłem cię na obu dłoniach”. Nawet jeśli ty sam siebie nie przypominasz i zapomniałeś już o „planie Wojtek” czy „planie Marcin”, to ja o nim pamiętam. Wyryłem go na dłoniach. Nie zapomniałem o moim pragnieniu, o tym, kim miałeś być. Nie przestanę cię odbudowywać.

Maria Magdalena rozpacza nad grobem… który jest już pusty! To nie o nas?

O nas. W chwili śmierci Jezusa otworzyła się otchłań i czerń śmierci wylała się na świat. „Mrok ogarnął ziemię”. Jezus, zmartwychwstając w mroku nocy, wydobywa z ciemności martwych duchowo i fizycznie ludzi. Jego zwycięstwo dokonuje się w mroku. Maria Magdalena „stoi nad grobem, płacząc”. W tej Ewangelii zachwyca mnie gra słów; dwukrotnie czytamy o tym, że Maria się odwróciła. Widzimy ją, jak pochyla się do grobu. To siła ciążenia, która pcha ją do rozpaczy. Pojawiają się aniołowie, którzy nawiązują z nią relację. To powoduje, że Maria Magdalena nie chyli się już ku rozpaczy. Czy nie na tym polega główna misja Kościoła? „Zaczepianie”, zagadywanie do tych, którzy zapadają się w tę otchłań i ciążą ku śmierci? Po tej pierwszej anielsko-kościelnej interwencji pojawia się sam Pan i dzięki temu Maria odwraca się. Od grobu, dołu, ciemności, śmierci, płaczu, rozpaczy. A gdy słyszy, jak Jezus woła ją po imieniu, znów czytamy o tym, że „odwróciła się”. Zachwyca mnie ta dynamika odwracania się, by ostatecznie radykalnie zwrócić się ku światłu.

Dlaczego słyszy: „Nie dotykaj mnie, nie zatrzymuj mnie”?

Bo – wyjaśnia Jezus – „jeszcze nie wstąpiłem do Ojca”. Co to znaczy? Pełne pojednanie, którego pragniesz, dokona się dopiero wówczas, gdy powrócę do Ojca, gdy wykonam do końca to, co miałem wykonać. Już dokonało się twoje ocalenie, wydobyta jesteś z otchłani śmierci, ale pełną komunię, bliskość, będziesz miała ze mną, gdy będę u Ojca.

Piotr nie zobaczył w grobie Jezusa, a mimo to uwierzył. Czyli możemy uwierzyć, nie mając doświadczenia Boga na dotyk?

Być może chodziło o to, że Piotr był odbiorcą słów o zmartwychwstaniu, które Jezus wcześniej wypowiadał do apostołów dużymi literami. Dotąd nie wierzył, nie przyjmował tej rzeczywistości, kontestował Słowo. A teraz nagle wszystkie puzzle zaczęły do siebie pasować. Piotr zobaczył, że ta narracja składa się w całość. Grób – jak zapowiadał Mistrz – jest pusty. To również opowieść o nas. Ile obietnic już otrzymaliśmy? Być może jesteśmy w momencie, gdy zrezygnowani wzruszamy ramionami: „I co tego? Nie widzę żadnych owoców. Nie działa…”.

Dlaczego Zmartwychwstały Jezus buduje swój Kościół na Piotrze, który zwiał w najważniejszym momencie dramatu, a nie na Janie, który wytrwał do końca?

Bo chodzi o mozolne budowanie – o proces, dynamikę, nieustanną przebudowę, a nie jednorazową akcję. Ecclesia to dosłownie „zwoływanie”. Tym, co tworzy Kościół, jest Słowo wzywające do powrotu, to wszystko, co się od niego oddaliło. Przychodzimy, dajemy się wprowadzić w bliskość Pana, a za chwilę część z nas odpada. I tak w kółko… Na jednym oddechu mówimy „tak” i „nie”. Ta chwiejność jest wpisana w naszą naturę. Kościół to nie postawienie obok siebie dokończonych spiżowych figur, ale nieustanna praca, ociosywanie, przebudowa, rujnowanie, przeróbki i dobudówki.•

Wojciech Jędrzejewski

dominikanin, rekolekcjonista. mieszka w Łodzi.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.