Francuski mir

Jacek Dziedzina

|

GN 14/2022

publikacja 07.04.2022 00:00

O wynik wyborów prezydenckich we Francji nie musi martwić się tylko jeden człowiek: Władimir Putin. Czterech głównych kandydatów do Pałacu Elizejskiego gwarantuje, że Rosja nie straci swojego sojusznika.

Eric Zemmour. Eric Zemmour.
IAN LANGSDON /epa/pap

Jeśli masz do wyboru: a)polityka, który w samym środku napaści Rosji na Ukrainę co parę dni dzwoni do prezydenta Putina, ucina z nim ponadgodzinną pogawędkę, a prezydenta Bidena gani za nazwanie rosyjskiego kolegi „rzeźnikiem”; b) polityka, który z Rosji otrzymał kredyt na swoją partię polityczną i który mówił, że Ukraina leży w rosyjskiej strefie wpływów; c) polityka, który chce „pogodzić” Polskę z Rosją, a tę drugą uznaje za bardziej wiarygodną niż USA; d) polityka, który „rozumiał” mobilizację wojsk rosyjskich pod granicą z Ukrainą – to znaczy, że jesteś obywatelem Francji i właśnie wybierasz prezydenta. Piszę to bez cienia satysfakcji, jako umiarkowany frankofil. Osobiste sentymenty nie mogą jednak przysłaniać rzeczywistości i utrudniać chłodnej analizy – niezależnie od wyniku wyborów, Francja nie zmieni swojego prorosyjskiego kierunku. A wygrana każdego z trzech głównych rywali urzędującego prezydenta może ten kierunek nawet wzmocnić. Z perspektywy Polski to tym bardziej twardy orzech do zgryzienia, że z częścią tych polityków łączy nas czasami wspólna wizja integracji europejskiej czy zbliżone diagnozy przyczyn postępującej erozji europejskiego projektu. Poza tym Francja i Polska powinny być naturalnymi partnerami w wielu obszarach współpracy gospodarczej i politycznej. Czy niereformowalny – a nawet postępujący – rusofilizm francuskich elit politycznych zaprzepaści tę szansę?

Pieniądze za ideę

Każdy, kto śledzi kampanie prezydenckie we Francji co najmniej od 15–20 lat, zapewne zgodzi się z tezą, że mieszkańcy V Republiki wybierają zazwyczaj między różnymi odmianami… braku pomysłu na Francję. Pokolenie roku 1968 nie ma już nic do powiedzenia; rozdmuchane socjalne państwo nie ma przyszłości, o czym wiedzą nawet najbardziej lewicowi politycy; polityka migracyjna i asymilacyjna nie zdała egzaminu, ale dziś to zwykły truizm; pewne otwarcie na obecność wartości chrześcijańskich w życiu publicznym, które przewietrzyłoby zagubioną ideowo Francję, przed laty zaprezentował prezydent Nicolas Sarkozy, a później deklarował premier i niedoszły prezydent François Fillon. Pierwszy ma dziś wyrok więzienia, a drugi po własnych kłopotach z aferami we Francji uzyskał intratne stanowisko w zarządzie rosyjskiego koncernu petrochemicznego jako oficjalny reprezentant państwa… rosyjskiego.

Problemem Francji jest to, że mało kto jest tam w stanie spojrzeć na Rosję trzeźwo. A na pewno nie ma nikogo, kto byłby w stanie z tego trzeźwego osądu uczynić element konsekwentnej polityki wobec Rosji. W przypadku Marine Le Pen mamy do czynienia nie tylko z sympatiami dla cara Kremla, ale z faktycznym powiązaniem z rosyjskimi pieniędzmi. Dawny Front Narodowy (obecnie Zjednoczenie Narodowe) otrzymał przed laty w sumie 40 mln euro pożyczki z rosyjskich banków. Jeszcze wcześniej pierwszy lider FN i ojciec Marine, Jean-Marie Le Pen, dostał 2,5 mld dolarów od holdingu, którego właścicielem jest były agent KGB. Pisał o tym „The New York Times”, a władze partii tego nie dementowały. Przeciwnie, dyrektor finansowy ówczesnego Frontu Wallerand de Saint-Just powiedział nawet, że partia potrzebuje znaczących środków na kampanie wyborcze i zapewne zwróci się do banku w Moskwie po kolejne finansowanie. Późniejsza działalność Marine Le Pen nie powinna zatem dziwić, a jej wypowiedź parę tygodni przed rosyjską agresją na Ukrainę, że ta druga należy do strefy wpływów Rosji, była potwierdzeniem tego, czego można spodziewać się po jej ewentualnej wygranej.

Rozsądek a rusofilizm

W sondażach Marine Le Pen ciągle utrzymuje 20–23-procentowe poparcie. Emmanuel Macron może liczyć na ok. 28 proc. (to z sondażu NspPolls z 31 marca). Oznacza to, że na pewno będzie II tura. A tam spotkają się zapewne urzędujący prezydent i Le Pen. Kolejni kandydaci, zajmujący na przemian trzecie lub czwarte miejsce, to Jean-Luc Mélenchon oraz Eric Zemmour. Były sondaże, które sugerowały nawet wejście do II tury Zemmoura, ale po serii wizerunkowych wpadek jego notowania zaczęły spadać. Nie ma jednak wątpliwości, że wyborcy Zemmoura, podobnie jak Mélenchona, zdecydują o wyniku II tury. Macron wcale nie ma wygranej w kieszeni, choć na pierwszy rzut oka arytmetyka podpowiada, że Le Pen będzie dużo trudniej zdobyć większość. W tym miejscu ważne jest jednak co innego – cała czwórka głównych kandydatów i tak gwarantuje dobre samopoczucie Władimira Putina. Z pewnością bardziej kibicuje on Marine Le Pen iż Macronowi, choć idealny dla niego byłby Mélenchon, a może nawet Zemmour. Ten ostatni akurat jest najbardziej frapujący z perspektywy polskiej centroprawicy – jego diagnozy dotyczące stanu Europy, jej duchowego zagubienia, nadmiernej biurokracji i centralizacji UE w dużej mierze pokrywają się z diagnozami polskich środowisk politycznych i intelektualnych, myślących raczej o Europie ojczyzn niż o federacji europejskiej. Problem w tym, że zarówno Zemmour, jak i Le Pen (choć bardzo się różnią) nadzieję na konserwatywne odrodzenie Europy i lekarstwo na unijne absurdy widzą w jeszcze większym sojuszu z Rosją Putina. To niestety choroba dużej części środowisk konserwatywnych w Europie – przed wojną postrzegały Putina jako alternatywę dla umierającej ideowo Europy. Wojna otrzeźwiła niektórych, ale nie na tyle, by zupełnie odrzucić prorosyjskie ciągoty.

Popychanie do zgody

„Rosjanie mobilizują oddziały wojskowe na swoich granicach? Któż nie zrobiłby tego samego z takim sąsiadem, krajem powiązanym z potęgą, która nieustannie im zagraża?” – stwierdził w „Le Monde” Mélenchon. Jego konkurentka: „20 proc. zapotrzebowania na gaz pokrywa Rosja, zatem Unia Europejska, wspierając Ukrainę, przyczyniła się do zaostrzenia napięć we wschodniej części kontynentu” – uważa Le Pen. Najbardziej popularny w polskich kręgach konserwatywnych Eric Zemmour tuż przed wojną powtarzał, że Ukraina „zawsze była częścią imperium czy to rosyjskiego, czy austriackiego”. Jak każdy polityk francuski dodawał, że Francja nie może zgadzać się z amerykańskim stanowiskiem wobec Rosji, ponieważ „twierdzenia Władimira Putina są całkowicie uzasadnione” i „gdybym był prezydentem, zabiegałbym o zniesienie sankcji wobec Rosji”. Kuszące z naszej perspektywy są jego pochlebne wypowiedzi o polskim wkładzie w duchową odnowę Europy. Problem w tym, że chce on to połączyć z „godzeniem” Polski z Rosją. Nikt w Polsce nie miałby nic przeciwko realnemu pojednaniu polsko-rosyjskiemu – tyle że wymagałoby to radykalnej zmiany nie tylko władzy na Kremlu, ale rezygnacji z imperialnych zakusów i zwyczajnych gróźb, o zakłamywaniu historii nie mówiąc.

Nie ma człowieka?

Dlaczego nie widać na horyzoncie nikogo, kto chciałby i umiał wydobyć z Francji i Francuzów to, co w nich najlepsze; kto zechciałby przywrócić ducha francuskiej kulturze i realną siłę francuskiej gospodarce. Kogoś, kto pomógłby wyjść Francji z cywilizacyjnego staczania się w dół, zatrzymać proces, który uruchomiły różne odcienie lewicowo-liberalnej ideologii poprawności politycznej. Lekarstwem na to nie jest kolejna ideologia, tym razem w wersji szowinistyczno-konserwatywno-narodowej, z radykalnym wychyleniem w stronę Rosji. A niestety, w takim kierunku to zmierza. Gdy 5 lat temu wybory wygrał Emmanuel Macron, sprzyjające mu media i środowiska polityczne ogłosiły, że „cel główny został osiągnięty”. A celem tym było nie dopuścić do wyboru Marine Le Pen. Pytanie, czy powstrzymanie Marine Le Pen – i wtedy, i dziś – to naprawdę szczyt możliwości Francuzów. Jeśli cała trójka głównych konkurentów może i umiarkowanego, ale w praktyce wystarczającego Putinowi zwolennika „utrzymywania relacji” z Moskwą Macrona prześciga się w swoim zapatrzeniu w Rosję, to znaczy, że przynajmniej ten teren Putin ma opanowany. Macron przedstawiany jest teraz jako ten, który jest w stanie uratować Europę przed wojną. Pytanie, w jaki sposób może uratować Europę polityk, którego cotygodniowe rozmowy z Putinem, a przede wszystkim brak zdecydowania w nakładaniu sankcji na Rosję i brak większego zaangażowania w pomoc Ukrainie (nie mówiąc o sprzedawaniu Rosji broni w latach, w których formalnie obowiązywały sankcje) tylko zachęcają Moskwę – na pewno wbrew intencjom Francuza – do eskalacji działań wojennych. To jakaś niezgłębiona tajemnica, jak naród mający tak fascynującą kulturę i język potrafił sam zapędzić się w kozi róg, z którego ani bieżące wybory, ani chyba kilka kolejnych nie będą w stanie go wyprowadzić.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.