Harmonia jedzenia

GN 13/2022

publikacja 31.03.2022 00:00

Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu świadczy o braku harmonii w życiu, w codziennym funkcjonowaniu – mówi Karol Okrasa.

Harmonia jedzenia Krzysztof Kuczyk /Forum

Agata Puścikowska: Czy to prawda, że w kwestii jedzenia i picia mniej znaczy więcej?

Karol Okrasa: Zdecydowanie tak. Warto jeść mniej, lecz jakościowo lepiej. Nie byle jak i byle dużo. Jedzenie samo w sobie nie powinno być wyłącznie fizycznym zaspokajaniem głodu. Dlatego mówiąc o „jakości jedzenia”, rozumiem pod tym pojęciem nie tylko składniki pożywienia, lecz i wysycenie sfery duchowej. Jedzenie służy ciału, ale także umysłowi oraz duszy. Żeby było ważnym elementem życia człowieka, rodziny, społeczeństwa, musimy jednak odrobinę zastanowić się nad nim, poznać jego rolę. Nie chodzi również o to, by jeść zbyt mało, np. jeden posiłek w ciągu dnia. Taki sposób żywienia to błąd, bo nie pozwala na regularne dostawy energii dla organizmu. Powinniśmy jeść regularnie, a mówiąc o jakości jedzenia, myślę też o jakości przygotowanego posiłku. Jedzenie to proces, który zaczyna się wraz z wyborem produktu; składa się na niego gotowanie, ale i atmosfera podania. I w końcu ważny jest finał – konsumpcja, która powinna mieć odpowiednią oprawę.

Mówi Pan po prostu o kulturze jedzenia. Chyba z tym u nas kiepsko...

Jest różnie – ale ze wskazaniem na pozytywne tendencje. I wydaje mi się, że jako społeczeństwo idziemy w dobrym kierunku. Z kilkoma potknięciami, które warto naprawić: nie należy wyłącznie skupiać się na tzw. zdrowej żywności, bo każda dopuszczona do spożycia żywność jest zdrowa. Ważna jest natomiast nasza świadoma decyzja: co, kiedy i jak jemy. To nasze codzienne decyzje są zdrowe bądź też nie. Innymi słowy, nie należy wyłącznie skupiać się na produkcie, lecz warto przejść do kolejnego etapu – rozbudować proces jedzenia o dodatkowe elementy. Już potrafimy wybrać produkty, rozumiemy, że zbyt dużo tłuszczów i cukru szkodzi, że warto jeść więcej warzyw i owoców etc. Ale trzeba wiedzę wzbogacić o umiejętność celebrowania posiłków, wyznaczania im ważnej roli w ciągu dnia. Jedzenie musi stać się dla nas ważne. Tu możemy się posłużyć przykładem Włoch czy Francji, gdzie jeden wspólny posiłek dziennie w rodzinie to świętość.

To komuna zabiła u nas kulturę jedzenia?

Nie do końca. U mnie, w rodzinnym domu, wspólny posiłek był ważny. W domu babci wspólny obiad to było wydarzenie. Myślę, że w wielu rodzinach w Polsce było podobnie. Ponadto istniały restauracje, organizowane były różnego rodzaju biesiady, spotkania, którym towarzyszyło naprawdę dobre jedzenie. Mimo że na półkach sklepowych było mało, ludzie potrafili zadbać o szczegóły na stole i przy stole. Wspólnie biesiadowali. Myślę, że – paradoksalnie – to czasy transformacji i nieco późniejsze odebrały nam kulturę stołu. Świat się zmienił, ludzie musieli bardzo ciężko pracować, rytm dnia stał się mocno nieregularny i tym samym zmienił się nasz sposób funkcjonowania w rodzinie, ale też gotowania i jedzenia. Rodziny przestały jadać razem, wspólnie przygotowywać posiłki. Trudno to nawet negatywnie oceniać, bo takie były po prostu realia życia. Obecnie jednak wielu z nas chce to zmienić i wrócić do wspólnych posiłków i wszystkiego, co się z tym wiąże. I to dobra tendencja – należy wracać do korzeni.

Wśród nas, Polaków, coraz więcej jest ludzi otyłych. Nadwaga staje się naszą codziennością.

Niestety. Ale żeby temu przeciwdziałać, należy właśnie wrócić do fundamentów. Otyłość jest pochodną nie tyle objadania się, co zaburzenia całego funkcjonowania człowieka. Kiedyś nawet jak ciut za dużo zjedliśmy, spalaliśmy nadmiar kalorii, przemieszczając się na własnych nogach, ruszając się. Dziś jesteśmy obarczeni ciągłym stresem, przestaliśmy się ruszać, jemy byle jak i byle szybciej. W efekcie otyłość, która jest chorobą, dotyka starszych, ale co gorsza także młodzież i dzieci. Kilka lat temu, co mnie bardzo ucieszyło, żywieniowcy zmienili piramidę zdrowia tak, że u podstawy nie są produkty zbożowe – jest tam teraz wysiłek fizyczny, ruch.

I towarzyszyły temu dowcipy, że będziemy teraz zajadać aerobik...

I oby tak właśnie, chociaż w przenośni, było! Bo konsumpcja nie dotyczy li tylko zjadania posiłków. Można po obiedzie iść na spacer, wejść po schodach, iść na własnych nogach do sklepu, a nie za każdym razem siadać za kierownicą. Przypomnę, że jeśli energię dostarczamy i ją zużywamy, wtedy nasze codzienne życie przebiega harmonijnie. Jeśli natomiast wyłącznie dostarczamy energię, zaczynamy zaburzać działanie całego organizmu, co kończy się niezbyt pomyślnie. Wiele się teraz mówi o przeróżnych „dietach cud”. Dużo osób wybiera kolejne takie diety, myśląc, że jeśli zaczną się głodzić czy jeść wyłącznie konkretne produkty, będą zdrowe i szczupłe. Moim zdaniem to błąd. Dieta z greckiego to „styl życia”, styl, który wybieramy na długo. Jeśli ten styl jest zdroworozsądkowy, oparty na przeświadczeniu, że jedzenie to coś więcej niż zapychanie się, będziemy potrafili zachować balans, jeść smacznie, zdrowo i – co ważne – z radością. Fundamentalna obecnie sprawa to mądra edukacja żywieniowa, ucząca szczególnie młodych kultury stołu i jedzenia. Jednak nie wolno tego dokonywać rewolucyjnie, bo rewolucja przy stole to najgorsza metoda. Chodzi o działanie ewolucyjnie, które trwa dłużej, lecz jest skuteczne.

Pana gotowanie to misja?

W jakiś sposób tak. Lecz nie chodzi mi o samo uczenie gotowania, pokazywanie po kolei, co do czego dodawać, jak przyprawiać czy mieszać. Bardziej chcę widzów inspirować. Chcę wzbudzać w nich ciekawość jedzenia, poszukiwania smaków, eksperymentowania. Pobudzam do działania w każdych warunkach, niezależnie od tego, czym dysponują. Mam wrażenie, że Polacy boją się kuchni. Poruszają się w jakichś ograniczających ramach, stereotypach. W gotowaniu natomiast chodzi o bycie razem, radość, odrzucenie przyzwyczajeń i kuchennych lęków. Bywa, że nawet osoba świetnie gotująca nie czuje w tym radości, satysfakcji. W rezultacie jedzenie staje się nie przyjemnością, lecz jakimś przykrym obowiązkiem. A tak być nie powinno.

Są też osoby, które lubią gotować i jeść, ale... odczuwają z tego powodu poczucie winy. Dlaczego?

Dla mnie to niezrozumiałe, bo przyjemność z jedzenia to wielki dar, dar od Boga, i jedzeniem po prostu trzeba się cieszyć. Oczywiście nie mam tu na myśli grzechu obżarstwa, bo to jest mocno negatywne zjawisko i wtedy faktycznie poczucie winy może być zrozumiałe. Myślę o sytuacjach codziennych i zwyczajnych, w których przygotowujemy posiłek, cieszymy się nim, dziękujemy za niego. Jeśli w jedzeniu zachowujemy umiar, pewną harmonię, to poczucie winy jest po prostu nie na miejscu.

Czy post jest potrzebny?

Stanowczo! I to zarówno w wymiarze religijnym, jak i kulturowym. Sam cenię post, a podchodzę do celebracji postu dość skwapliwie. Post służy oczyszczeniu zarówno ciała, jak i duszy. Niegdyś w Polsce dni postne stanowiły ponad połowę roku, a pościło się ściśle, eliminując wszelkie produkty odzwierzęce. Dziś trochę o tym zapominamy, a szkoda, bo post reguluje nasz styl życia, ustawia do pionu, pomaga przywrócić spokój i harmonię. Sam w czasie Wielkiego Postu rezygnuję nie tylko z produktów mięsnych, ale i z pieczywa. A to dlatego, że ogromnie lubię pieczywo, więc to wyrzeczenie sporo mnie kosztuje. Jednak – mogę zapewnić – warto. Po takim poście Święta Wielkanocne lepiej smakują.

Czym jest według Pana nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu?

Niczym więcej jak brakiem harmonii. Jeśli człowiek ma pewne sprawy uregulowane, przemyślane, uporządkowane, po prostu nie będzie się, mówiąc kolokwialnie, obżerać. Brak harmonii w życiu, brak generalnych zasad w codziennym funkcjonowaniu, o czym już wspominaliśmy, może natomiast powodować skutek uboczny w postaci objadania się. Odnalezienie harmonii między tym, ile potrzebuję, a tym, ile mogę zjeść, to najlepsze antidotum na grzech obżarstwa. Kolejny sposób, by jeść, konsumować, a nie obżerać się – to właśnie wspólne posiłki. Bywa, że człowiek je i pije zbyt dużo tylko dlatego, by zaspokoić nie tyle głód fizyczny, co emocjonalny. Wspólny posiłek zaspokaja głód... drugiego człowieka.

Obecna sytuacja wojny w Ukrainie powoduje, że wiele osób czuje się podle, gdy ma zjeść obiad czy kolację. Bo cały czas myślimy o tych, którzy głodują.

Mam podobne odczucia i chyba nie ma krótkiej, dobrej odpowiedzi, jak sobie z takimi stanami poradzić mentalnie. Jedyny chyba sensowny sposób to przekucie naszych uczuć i emocji w działanie. Pomoc angażująca w wolontariat, przekazywanie pieniędzy na wsparcie Ukrainy to ważny konkret. Nie wolno pozostać biernym czy przyzwyczaić się do sytuacji. Jednocześnie też, przy całej tej tragedii, warto być... wdzięcznym. Często siedzimy z żoną, rozmawiamy i dziękujemy Bogu, że jesteśmy razem, że ofiarowano nam kolejny piękny dzień. Dziękujemy, że Pan Bóg dał nam możliwość otwarcia oczu, oddechu. Możemy więc działać tu i teraz, funkcjonować dla siebie i innych. Cieszmy się więc każdą chwilą, a jeśli mamy taką możliwość – pomagajmy. To zmienia świat. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.