W krainie Kukanii

ks. Adam Pawlaszczyk

|

GN 13/2022

publikacja 31.03.2022 00:00

Najlepszym wskaźnikiem degeneracji współczesnego społeczeństwa jest nadmierny luksus. Trudno się z tą tezą pogodzić, ale zaprzeczać jej nie warto.

Hieronymus Bosch, „Siedem grzechów głównych”, olej na blacie stołu, ok. 1480,  Muzeum Prado, Madryt. Hieronymus Bosch, „Siedem grzechów głównych”, olej na blacie stołu, ok. 1480, Muzeum Prado, Madryt.
wikipedia

Powstała w 1612 roku „Peregrynacja Maćkowa”, której autor ukrył się pod pseudonimem Januariusa Swizralusa, była naszym polskim odpowiednikiem licznych opowieści o krainach mlekiem i miodem płynących, w których „pieczone gołąbki same wpadają próżniakom do gąbki”. Tytułowy Maciek w trakcie swojej wędrówki trafia w końcu do Jęczmiennego Kraju, w którym wszystko wygląda inaczej niż w marnej Maćkowej codzienności. Przede wszystkim nie trzeba tam pracować, wręcz nie należy – bo „kto by chciał cokolwiek robić, wina wielka; przyjdzie gospodarz z czeladzią i wezmą onego, wsadzą do więzienia”. Płoty w tejże krainie plecione były z kiełbas, podobnie zresztą jak we wszystkich wymyślonych „krainach szczęśliwości” pełnych jedzenia, popularnie nazywanych Kukanią, w których na życie zarabiało się śpiąc – właściwie niepotrzebnie, bo wszystko i tak było tam za darmo.

Cukierek, papieros, kochanek

Różne są fałszywe i szkodliwe sposoby zapewniania sobie chwilowego szczęścia, mniej czy bardziej grzeszne, zawsze jednak złudne. Z grzechem – w tym z grzechem nieumiarkowania w jedzeniu i piciu – jest podobnie. Przypomina on trochę cukierek, trochę papierosa, trochę kochankę. Jest jak cukierek, dlatego że nie potrzebujesz go w życiu; czasem nawet zdajesz sobie sprawę, jak bardzo ci szkodzi nadmiar słodyczy, a jednak nie potrafisz sobie odmówić tej przyjemności, do której niekoniecznie przyznajesz się przed innymi. No i jeszcze poważny problem – od cukierka możesz dostać mdłości, a jak się go pozbędziesz z ust, to przyklei się tam, gdzie upadnie. Tak samo jest z grzechem. Myślisz, że już się go pozbyłeś, ale pozostaje po nim lepkość, która sprawia, że przyciąga następne.

Grzech jest też jak papieros, bo wiesz, że nie powinieneś palić, ale nie możesz się powstrzymać. Co więcej – wiesz, że jest trucizną, ale wmawiasz sobie, że przecież istnieje wiele bardziej szkodliwych trucizn. Tak samo jest z grzechem – uspokajasz siebie, że są gorsze. I że te najcięższe popełniają inni. Prawda jednak wygląda inaczej – z każdym następnym grzechem coraz większe staje się ryzyko twojej śmierci. Duchowej śmierci. I nie wmawiaj sobie, że jutro się oduczysz, że jutro z tym zerwiesz. Trzeba zacząć już teraz.

Grzech jest również jak kochanek albo kochanka – trzeba go (ją) ukryć przed innymi, ale z każdym spotkaniem czujesz się bardziej uzależniony i rozdarty wewnętrznie. Mimo to brniesz dalej w tę relację. Nie ma co kryć – to się kiedyś musi skończyć tragedią. I ta tragedia dotknie nie tylko ciebie, ale większą grupę osób.

„Kraina szczęśliwości”, do której każdy z tych trzech środków miał cię wprowadzić, nie istnieje. Każdy, kto próbuje do niej dotrzeć, nieuchronnie kończy… pod ścianą. Bo z grzechem tak już jest.

Błędne koło

Pieter Bruegel starszy namalował obraz zatytułowany właśnie „Kraina szczęśliwości”, czy też kraina lenistwa, kraina pasibrzuchów, który doskonale oddaje istotę grzechu nieumiarkowania w jedzeniu i piciu. Oto rycerz, uczony i wieśniak leżą wokół drzewa, na którym zamontowany jest stół, na nim zaś widoczne są resztki jedzenia. Wszyscy trzej, po objedzeniu się owsianką, jajkami i mięsem, śpią na ziemi. Głowa rycerza spoczywa na poduszce, uczonego na pelerynie, a wieśniaka na cepie. Różnice klasowe nie mają tu żadnego znaczenia, ciągotki do obżarstwa właściwe są wszystkim ludziom. Tych trzech łączą też bezwład i… pasy, które prawie pękają na ich wypełnionych brzuchach. Bezwładność z pełnym brzuchem – jak bardzo ten opis pasowałby do nas, żyjących prawie pół tysiąca lat po autorze obrazu. I czy jest przypadkiem, że ostatnimi laty jak grzyby po deszczu pojawiają się kolejne metody poprawiania naszej kondycji za pomocą głodu? Raczej nie: wózki w supermarketach uginające się pod ciężarem żywności; posegregowanej wedle specjalnych zasad na półkach, którą w sporej części można później odnaleźć w śmietnikach, są symbolem naszych wysoko rozwiniętych społeczeństw, które z pewnością zasługują na miano przejedzonych. Choroby cywilizacyjne, które stały się plagą współczesności, jeszcze bardziej ten stan nakręcają – po zbyt sutym napełnieniu brzucha trzeba przecież zażyć dodatkowe porcje suplementów diety i lekarstw na wzdęcia. Błędne koło XXI wieku. Dodajmy: wieku, w którym spora część ludzkości wciąż głoduje, a zatem niby nihil novi sub sole, z małą jednak różnicą. Przejedzenie jest dzisiaj powszechne i niezarezerwowane jedynie dla elit.

Społeczność zdegenerowana

„Jeśli istnieje najlepszy wskaźnik obecnej degeneracji społeczeństwa, jest nim właśnie nadmierny luksus we współczesnym świecie” – napisał Fulton J. Sheen w „Siedmiu grzechach głównych”. Przypomniawszy najpierw, że książka jest zapisem radiowych katechez z 1939 roku (!), i mając na względzie aktualny stan opisywanych problemów, wsłuchajmy się w jego słowa: „Gdy ludzie zapominają o swych duszach, zaczynają bardzo troszczyć się o ciała. Więcej jest dzisiaj klubów lekkoatletycznych niż domów rekolekcyjnych; a któż zliczy miliony wydane w salonach piękności, by hołdować urodzie, która pewnego dnia stanie się łupem robaka. Nie jest szczególnie trudno znaleźć tysiące osób, które poświęcą dwie lub trzy godziny dziennie na ćwiczenia, lecz gdy poprosi się je, by zgięły kolano przed Bogiem na pięć minut modlitwy, będą protestować, że to za długo. Dodajmy do tego szokujące kwoty wydawane rocznie na picie alkoholu, nie dla zwykłej przyjemności, lecz w nadmiarze. Skandal wyda się jeszcze większy, gdy rozważymy, że podstawowe potrzeby biednych można by zaspokoić dzięki sumom, które tracone są na owe odczłowieczające praktyki. Boży sąd nad bogaczem z pewnością dokona się nad wieloma z naszego pokolenia; ludzie ci przekonają się, że żebracy, którym odmówili odrobiny ze swych luksusów, zasiądą na uczcie u Króla Królów, natomiast oni, jak bogacz, będą żebrać o kroplę wody”.

Degeneracja człowieka na płaszczyźnie społecznej, o której pisze Sheen, przypomina przewidziane prawami natury problemy z przejedzonym organizmem, który też się degeneruje, mało kto jednak dostrzega tę zależność. I to jest chyba jeden z głównych sukcesów diabła, ojca kłamstwa. Zachłanność na sytość we wszystkich sferach naszego życia zazwyczaj kończy się źle. W tym tkwi istota grzechu nieumiarkowania.

Pożreć siebie

Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu – tak nazywamy kolejny z grzechów głównych. Trudno doszukiwać się jakiejś definicji tego grzechu w teologicznych słownikach, ale przecież każdy z nas wie, czym jest nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. To po prostu łakomstwo. Za dużo się je i za dużo się pije. Czy to wszystko? Nie, bo prawdziwe oblicze tego grzechu wygląda o wiele groźniej. Nieumiarkowanie zawsze dotyczy całego człowieka i czyni z niego pożeracza. Kompulsywność w jedzeniu, będąc naturalną konsekwencją poważnych problemów wewnętrznych, przenosi się zazwyczaj na wiele innych sfer życia. Jest taka scena w filmie „Matrix”, w której jeden z bohaterów niebędący człowiekiem mówi do człowieka: „Wiesz, zastanawiałem się ostatnio nad właściwością rodzaju ludzkiego, nad tym, jaki jest człowiek, i doszedłem do bardzo odkrywczych wniosków. Wy, ludzie, jesteście zupełnie odmienni od całego świata przyrody. Przypominacie tylko jeden organizm żyjący w świecie – wirus, który zjada wszystko, niszczy wszystko po drodze, aż w końcu samego siebie doprowadza do samozagłady”. To słowa bardzo krytyczne i przerażające. Coś w tym jest, że nasza łakoma mentalność każe nam pożądać coraz więcej i więcej, i więcej... Nieumiarkowanie czyni nas nieludzkimi.

Obżarstwo duchowe

Co ciekawe, dotycząc całości naszego jestestwa, nieumiarkowanie może mieć również wymiar duchowy, aczkolwiek wielu z nas trudno byłoby to zaakceptować. Tymczasem święty Jan od Krzyża stwierdził, że istnieje duchowe… obżarstwo. „Zwraca on uwagę – pisze Joanna Petry-Mroczkowska – że na początku drogi rozwoju duchowego każdy w mniejszym czy większym stopniu podatny jest na tę pokusę. Pociechy i satysfakcje z praktykowania ćwiczeń duchowych skłaniają adepta do poszukiwania ich dla nich samych. Na daleki plan schodzi oczyszczenie duszy i oddanie się Bogu. Ludzi takich ogarnia wtedy jakby namiętność, popadają w skrajności. Nakładają na siebie niebezpieczne czy wręcz szkodliwe umartwienia i posty. Nie szukają niczyjej rady i działają po swojemu. Zamiast z pokorą słuchać rady mądrzejszych, stają się zadufanymi duchowymi obżartuchami. Koniec końców postępują tylko zgodnie ze swoją wolą. Odrzucają zaparcie się siebie jako najlepszą drogę duchowego wzrostu”.

Zachłanność – jeden z najgorszych i najbardziej niebezpiecznych grzechów – dotyczy wielu dziedzin naszego życia. I bardzo często ukrywa się pod pozorem dobra. To oczywiste – babci siedzącej nad wnukiem z kolejnym talerzem pierogów trudno wytłumaczyć, że dziecku szkodzi zbyt wiele jedzenia, bo ona pamięta czasy głodu. Z zachłannością na wszystko inne jest podobnie – również z zachłannością na ludzką i na Bożą miłość. Pragnąc czegoś ponad wszystko wedle własnych kryteriów, zazwyczaj kreujemy to sami. Nieszczęśliwe związki emocjonalne, sekciarskie grupy religijne, poranione dusze są tego efektem. A miało być tak pięknie, myślimy post factum. Nie przyjmując podstawowej prawdy, że umiar jest zarówno przyczyną, jak i skutkiem wewnętrznej harmonii. I zapominając, że władca chaosu używa wszelkich możliwych sposobów, by tej harmonii nas pozbawić. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.