Nie czują się gorsi

GN 13/2022

publikacja 31.03.2022 00:00

O pracy nad integracją uczniów z Ukrainy z polskimi rówieśnikami i naszym systemem edukacji mówi Iwona Janek ze Szkoły Podstawowej nr 39 w Krakowie.

Nie czują się gorsi archiwum iwony janek

Jakub Jałowiczor: Kto zdecydował o otwarciu klasy powitalnej w waszej szkole?

Iwona Janek: To była nasza decyzja. Szkoła powstała po gimnazjum, więc mamy wolne sale. Na początku dołączaliśmy dzieci z Ukrainy do istniejących klas, ale potem dzieci przybywało. Pani dyrektor wystąpiła do organu prowadzącego i dostaliśmy dwa oddziały: klasa VII i klasy I–III. W I U – tak ją nazywamy, od „Ukrainy” – jest już 25 dzieci. W VII na razie 11, więc przyjmiemy kolejne.

Jak dzieci adaptują się w oddziale przygotowawczym?

Oddział funkcjonuje od poniedziałku, dzieci były wtedy w ogromnym stresie. Teraz trochę się pootwierały, czują się zdecydowanie lepiej we własnym gronie. Nawet po posturze to widać – są już wyprostowane, a wcześniej się kuliły. Dostrzegamy już różnice programowe. W VII klasie uczniowie mieli funkcje, których u nas w programie nie ma. Ale kładziemy nacisk na naukę polskiego i pojęć, bo będą mieli wszystko, co mają siódmoklasiści, ale z asystentem językowym. W swoim gronie nie czują się gorsi. Dołączeni do zwykłych klas być może szybciej uczą się języka. Tu z kolei nie ma nieprzyjemnej sytuacji, kiedy nie potrafią się wysłowić. Maluchy też intensywnie uczą się języka.

W polskich klasach dzieci się nie otwierały?

Pracujemy nad ich integracją. Niektóre dzieci z Ukrainy są już u nas od września i mają indywidualne lekcje polskiego po zajęciach. One wchodzą w relacje, ale jeśli mogą, to bawią się między sobą. Kiedy np. są zajęcia pozaszkolne na zewnątrz budynku, trzymają się razem, ale jak zostają same, to idą grać w piłkę z polskimi dziećmi. Z kolei w trudnym wieku dojrzewania niełatwo się integrować. Uczniowie poznają się w ramach zajęć, bo przecież wcześniej się nie znali. Będziemy pracować nad tym, żeby integrowali się z drugą VII klasą, gdzie też jest pięcioro dzieci z Ukrainy. One są tu dłużej, znają polski, starają się przyciągać nowo przybyłych i coś razem robić.

Początkowy strach to efekt wojny czy po prostu zmiany szkoły?

Myślę, że i jedno, i drugie. Mamy dzieci z Kijowa, Odessy, Charkowa, Lwowa. Trudno powiedzieć, jakie miały doświadczenie, bo jest za wcześnie, żeby pytać. Miałam z nimi pierwszą lekcję. Były te starsze i maluszki. Wydrukowaliśmy napis, że ich witamy. Przydzieliliśmy im szafki, żeby każdy poczuł, że ma coś swojego. Dostali obwarzanki krakowskie. Wszystko po to, żeby troszkę ich ośmielić. Jednak kiedy obchodziliśmy szkołę, widzieliśmy, że niektórzy nie zdjęli nawet kurtki. Może ze stresu było im zimno? Byli bardzo niepewni, ale drugiego dnia już ktoś odpowiedział uśmiechem na uśmiech. Jest już zdecydowanie lepiej. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.