Złoty wciąż potrzebny

Maciej Kalbarczyk

|

GN 12/2022

publikacja 24.03.2022 00:00

Niektórzy ekonomiści twierdzą, że przyjęcie euro uchroniłoby naszą gospodarkę przed perturbacjami wywołanymi wojną w Ukrainie. Doświadczenia innych krajów nie potwierdzają tej opinii.

Złoty wciąż potrzebny roman koszowski /foto gość

Osłabianie się złotego jest wyraźnym sygnałem, że wbrew przekonaniu rządzących własna waluta wcale nie chroni nas przed zewnętrznymi szokami, lecz odwrotnie: może być źródłem wstrząsów. Mam nadzieję, że politycy w końcu to dostrzegą i zmienią nastawienie do przyjęcia euro w Polsce – powiedział w rozmowie z „Rzeczpospolitą” prof. Dariusz Rosati, poseł KO i były członek RPP. W odpowiedzi na podobne głosy prezes NBP Adam Glapiński stwierdził, że posiadanie złotego jest nadal korzystne dla naszej gospodarki, a rezygnacja z tej waluty byłaby ogromnym błędem. Kto ma rację w tym sporze?

Fałszywa diagnoza

Nasza gospodarka przechodzi obecnie poważne zawirowania. 7 marca kurs polskiej waluty osiągnął najniższy poziom w historii – za 1 euro trzeba było zapłacić 5 zł. Trendu spadkowego nie zahamowała wcześniejsza interwencja NBP, która polegała na sprzedaży pewnej ilości walut obcych za złote. – W wyniku tej operacji niepotrzebnie utracono część rezerw walutowych. NBP oddał te pieniądze spekulantom, dla których każdy kryzys jest okazją do ataku na waluty w różnych częściach świata. Żadne państwo nie jest w stanie się przed tym obronić, o czym boleśnie przekonała się swego czasu Wielka Brytania czy też Rosja – ocenia w rozmowie z „Gościem” Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha.

Obecnie 1 euro kosztuje ok. 4,70 zł i nic nie wskazuje na to, aby w najbliższym czasie sytuacja miała ulec poprawie. Co prawda zyskują na tym eksporterzy (zarabiają więcej na towarach sprzedawanych do krajów strefy euro), ale tracą importerzy. Wielu z nich nie jest w stanie oszacować, czy dana transakcja będzie opłacalna. Słabnący złoty dodatkowo napędza inflację, czego dowodem są m.in. coraz wyższe ceny paliw na stacjach benzynowych.

Czy przyczyną opisanych problemów jest fakt posiadania przez nasz kraj własnej waluty? Zdaniem Andrzeja Sadowskiego to absurdalna teza. Podkreśla on, że gdyby w ostatnich latach bank centralny dbał o wartość złotego i stabilny poziom cen, bylibyśmy dzisiaj w zupełnie innym miejscu. W jego opinii największym błędem, który popełnił NBP, było utrzymywanie ujemnych stóp procentowych. Decyzję o ich podnoszeniu podjęto dopiero pod koniec ubiegłego roku, gdy inflacja była już rozkręcona. – Utrzymywanie ujemnych stóp procentowych i tolerowanie rosnącej inflacji doprowadziło do utraty wartości złotego na długo przed napaścią Rosji na Ukrainę. Spekulanci wykorzystujący wojnę w ograniczonym stopniu przyczynili się do kondycji naszej waluty. Wiele osób zdaje się nie dostrzegać, że jej osłabienie jest skutkiem złych decyzji NBP i dochodzi do wniosku, że problemem jest złoty, więc trzeba go jak najszybciej zastąpić euro. Fałszywa diagnoza prowadzi do fałszywej terapii – zauważa Andrzej Sadowski.

Zielona wyspa

Gdy pytamy ekonomistów o zalety posiadania własnej waluty, odpowiadają, że najistotniejsza jest zdolność do prowadzenia samodzielnej polityki pieniężnej. Gdyby nasz kraj wszedł do strefy euro, kompetencję tę przejąłby Europejski Bank Centralny. – Teoretycznie każde państwo otrzymuje tam prawo głosu, ale w praktyce Europa Środkowo-Wschodnia ma niewiele do powiedzenia. Musielibyśmy przyjąć do wiadomości decyzje podjęte przez największe państwa, takie jak Niemcy czy Francja. Prowadzenie polityki pieniężnej korzystnej dla wszystkich krajów strefy euro jest w zasadzie niemożliwe. Ich gospodarki rozwijają się bowiem w różnym tempie – mówi „Gościowi” Jakub Rybacki, ekonomista z Polskiego Instytutu Ekonomicznego. Podkreśla, że dowodem potwierdzającym postawioną przez niego tezę, jest kryzys finansowy z lat 2007–2009. Wówczas Grecja, Hiszpania, Portugalia i Włochy padły ofiarą zbyt niskich stóp procentowych. Takie rozwiązanie było korzystne dla silniejszych państw, ale nie dla krajów Południa, których gospodarki z czasem straciły na konkurencyjności i pogrążyły się w recesji. Polska była wówczas „zieloną wyspą” głównie dzięki temu, że posiadała własną walutę. Okazało się to istotne także w czasie kryzysu wywołanego pandemią COVID-19. – NBP jest w stanie przynajmniej w jakimś stopniu przydusić zbyt wysoką inflację. Tymczasem państwa bałtyckie, które należą do strefy euro, nie mają takiej możliwości i obecnie zmagają się z jeszcze wyższym poziomem wzrostu cen. Warto też zauważyć, że w naszym regionie niższe bezrobocie notuje się w państwach, które do tej pory nie przyjęły euro, czyli w Polsce i Czechach – mówi Jakub Rybacki.

Kryzys walutowy?

Do tej pory posiadanie własnej waluty było dla nas korzystne, a jej osłabienie nie jest wystarczającym powodem do przyjęcia euro. Andrzej Sadowski zgadza się z twierdzeniem, że konsekwencją ewentualnej agresji na Polskę byłby kryzys walutowy. Zwraca jednak uwagę, że po pierwsze przynajmniej na razie atak Rosji na nasz kraj jest mało prawdopodobny, a po drugie do upadku złotego doszłoby wówczas, gdyby wojna została przez nas przegrana. – Ci, którzy tak myślą, nie wierzą w zdolność naszej gospodarki do sfinansowania zbrojeń, bo przecież realnie to nie rząd będzie za nie płacił. Żeby zbudować silną armię, bez zauważalnego pogorszenia standardu życia obywateli, trzeba przywrócić wolność gospodarczą. Do tego niezbędna jest także silna i stabilna waluta – podkreśla nasz rozmówca.

Z przyjętej niedawno ustawy o obronie ojczyzny wynika, że Polska będzie przeznaczać na zbrojenia 3 proc. PKB. W najbliższych latach poniesiemy także ogromne koszty związane z niesieniem pomocy ukraińskim uchodźcom. Wobec powyższych wyzwań dążenie do zmiany waluty byłoby teraz raczej nierozsądne. Także dlatego, że spełnienie kryteriów wejścia do strefy euro byłoby równoznaczne z dużym obciążeniem dla naszej gospodarki.

Może kiedyś

Z drugiej strony stwierdzenie, że przyjęcie euro wiązałoby się wyłącznie z negatywnymi konsekwencjami, nie jest zgodne z prawdą. Nie ulega wątpliwości, że taka decyzja przyniosłaby pewnie korzyści przedsiębiorcom (przede wszystkim ułatwiłaby wymianę handlową) i wpłynęłaby pozytywnie na wizerunek naszego kraju w Unii Europejskiej. – Przyjęcie euro sprawiłoby, że rynki finansowe zaczęłyby traktować Polskę jako kraj rozwinięty, a nie – jak do tej pory – jako kraj rozwijający się. Taka zmiana oznaczałaby napływ dodatkowego kapitału do polskich przedsiębiorstw. Poza tym poprawie uległaby nasza pozycja negocjacyjna w UE – mówi „Gościowi” Szymon Wieczorek, ekonomista związany z Instytutem Jagiellońskim.

Z badania Eurobarometru przeprowadzonego w 2021 r. wynika, że 56 proc. Polaków opowiada się za przystąpieniem naszego kraju do strefy euro. Jednocześnie jednak zaledwie 18 proc. z nas uważa, że Polska jest na to gotowa. Nastroje społeczne pokrywają się z poglądami większości ekonomistów. Zarówno orędownicy, jak i przeciwnicy przyjęcia euro podkreślają, że istnieją niewielkie szanse na zmianę waluty w tej dekadzie. – Na razie nie ma takiego tematu na stole i nie sądzę, aby w najbliższej przyszłości uległo to zmianie. Nie można jednak wykluczyć, że np. za kilka lat przyjęcie euro będzie korzystne dla naszej gospodarki. Podjęcie ostatecznej decyzji powinno zostać jednak poprzedzone szeregiem debat i konsultacji – podsumowuje Jakub Rybacki.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.