Sprawiedliwy wśród cyklistów

Jakub Jałowiczor

|

GN 12/2022

publikacja 24.03.2022 00:00

Włosi pamiętają go jako triumfatora Tour de France. Żydzi – jako Sprawiedliwego. Katolicy być może będą go wspominać w brewiarzu.

Gino Bartali powtarzał, że chciałby być zapamiętany jako kolarz. Zmarł w 2000 r. Tak jak sobie życzył, pochowano go w stroju karmelitańskiego tercjarza. Gino Bartali powtarzał, że chciałby być zapamiętany jako kolarz. Zmarł w 2000 r. Tak jak sobie życzył, pochowano go w stroju karmelitańskiego tercjarza.
east news

Gino Bartali był przesłuchiwany przez Mario Carità. Wbrew nazwisku oznaczającemu miłosierdzie major faszystowskiej tajnej policji słynął z okrucieństwa. Miał na sumieniu tortury i egzekucje. Jako dowód winy Bartalemu pokazano list od arcybiskupa z podziękowaniem za pomoc udzieloną potrzebującym. Przesłuchujący uznali, że w rzeczywistości słynny kolarz wspierał ruch oporu. Zagrozili rozstrzelaniem. Bartali spędził w areszcie tylko dwa dni. Jeden z tajnych policjantów, fan wyścigów rowerowych, przekonał Carità, że wielki cyklista nie może pomagać partyzantom. Nikomu nie przyszło do głowy, żeby rozkręcić rower, na którym Bartali jechał w chwili aresztowania.

Florencka maruda

Bartali potrafił przejechać nawet 380 km po górzystych terenach środkowych Włoszech. W razie czego miał wytłumaczenie – był przecież zawodowcem i musiał trenować. Sportowa sława mu pomagała. Bartali specjalnie zakładał koszulkę ze swoim nazwiskiem, żeby go rozpoznano. Patrole nieraz zatrzymywały go, żeby dostać autograf. Jeszcze przed wojną nazywano go Ginettaccio, co oznacza mniej więcej „wielki Gino”. Do 1940 r. Bartali dwukrotnie wygrał Giro d’Italia, trzy razy triumfował w szosowych mistrzostwach kraju, zdobywał też złote medale w wyścigach z Mediolanu do San Remo, w Lombardii, Toskanii, Piemoncie i Kampanii, a za granicą w Kraju Basków. Przede wszystkim jednak wygrał w 1938 r. Tour de France, wprawiając w ekstazę całe Włochy. Był uwielbiany, choć mówiono, że to florentczyk do szpiku kości, co oznaczało, że jest wiecznie marudny i opryskliwy.

Zakochałam się w cykliście

Urodził się w 1914 r. w Ponte a Ema niedaleko Florencji, w robotniczej rodzinie. Zaczął jeździć na rowerze, bo miał daleko do szkoły. Potem za 10 lirów tygodniowo zatrudnił się w warsztacie Oscara Casamontiego, który ręcznie montował rowery i sam był świetnym kolarzem. Casamonti zauważył talent pomocnika, który podczas 100-kilometrowej wycieczki potrafił zostawić w tyle całą grupę, choć jako jedyny nie miał roweru wyścigowego. Namówił Bartalego, by spróbował sił w juniorskich zawodach, i przekonał jego ojca, żeby nie oponował. Na półamatorskim sprzęcie Bartali wygrał pierwsze w życiu zawody, ale został zdyskwalifikowany, bo okazało się, że jest o kilka dni za stary.

W 1935 r. trafił do ekipy Frejus, stając się w ten sposób zawodowcem. Od razu zajął czwarte miejsce w wyścigu Mediolan–San Remo i siódme w Giro d’Italia. Już wtedy było widać, że świetnie sobie radzi w górach. Ku zdziwieniu komentatorów podczas podjazdów nie wstawał z siodełka. Rok później Gino Bartali odniósł triumf w Giro. Wkrótce potem zaręczył się z Adrianą Bani. Dopiero 5 lat później wzięli ślub, pobłogosławiony przez abp. Elię Dalla Costę. Doczekali się trojga dzieci. Do końca życia Gino i Adrianę opisywano jako zakochaną parę.

Rok 1935 przyniósł jeszcze jedno wydarzenie, które odcisnęło się na dalszym życiu Gino. Jego młodszy brat Giulio, którego sam namawiał na starty w rajdach, uległ wypadkowi. Po zabiegu w szpitalu Giulio zmarł. Gino dopiero po ponad 20 latach dowiedział się, że lekarz przeprowadzający operację popełnił błąd. Czuł się winny i zostawił kolarstwo. Nie na długo, bo Adriana przyprowadziła mu rower pod dom i powiedziała: „Zakochałam się w cykliście”.

Sól w oku Mussoliniego

Nigdy nie ukrywał swojej wiary. W młodym wieku wstąpił do Akcji Katolickiej. Był również tercjarzem karmelitańskim. Darzył czcią Maryję i św. Teresę. W domu urządził sobie kaplicę, poświęconą przez abp. Dalla Costę. To samo robił w hotelach, w których zatrzymywał się podczas zawodów. Dopiero po jego śmierci jeden ze znajomych wyjaśnił, skąd wziął się ten obyczaj – Bartali nie chciał wzbudzać sensacji w kościołach, więc woził ze sobą własny.

Wiara była z pewnością jednym z głównych powodów, dla których Bartali nie został nigdy zwolennikiem rządu faszystowskiego. Otwarcie okazywał mu lekceważenie. Władze nie zdecydowały się na brutalną zemstę na sławnym sportowcu, ale zabroniono o nim pisać w innym kontekście niż ten sportowy. Za to za granicą Benito Mussolini chętnie korzystał ze sławy włoskiego mistrza. W 1937 r. Ginettaccio wystartował w Tour de France, miał nawet żółtą koszulkę lidera, ale z powodu wypadku musiał się wycofać. Rok później bez kłopotów wygrał. Podczas gdy cała piłkarska reprezentacja kraju po sukcesie na mundialu w 1934 r. prezentowała salut rzymski, Bartali uczynił znak krzyża. Rzymskie władze i tak chwaliły się sukcesem włoskiego sportu, a duce przyznał kolarzowi państwowe odznaczenie. Bartali wyrzucił medal od Mussoliniego do rzeki.

Sprawiedliwy i błogosławiony

W czasie wojny międzynarodowe zawody się nie odbywały, ale jeszcze w 1942 r. Bartali startował w krajowych wyścigach. Gdy w 1943 r. odwróciły się sojusze, Niemcy zajęli północ Włoch, w tym Toskanię, gdzie mieszkał Ginettaccio. W pewnym momencie kolarz zaczął znikać z domu, nie mówiąc nawet żonie, dokąd jedzie. Twierdził, że trenuje, ale w rzeczywistości zaczął współpracować ze swoim dobrym znajomym, abp. Dalla Costą. Ten pomagał Żydom w znalezieniu schronienia w klasztorach i u prywatnych osób. Żydzi potrzebowali fałszywych dokumentów na włoskie nazwiska. Papiery trzeba było przewozić z miejsca produkcji do odbiorców. Tu zaczynało się zadanie Bartalego. Kolarz rozkręcał rower i chował dokumenty w ramie. Woził je do Asyżu, gdzie franciszkanie na wielką skalę pomagali osobom wyznania mojżeszowego, i w wiele innych miejsc. Po wojnie wyszło na jaw, że kolarz sam ukrył w piwnicy jednego ze swoich domów rodzinę Goldbergów. Bywał bliski wpadki, zwłaszcza wtedy, gdy wpadł w ręce majora Carità. Jednak nawet w areszcie do niczego się nie przyznał i nikogo nie naraził. Mógł pomóc łącznie nawet 800 osobom. W 2012 r. został pośmiertnie odznaczony medalem Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. Kościół prowadzi proces beatyfikacyjny bohaterskiego kolarza. Po przerwie spowodowanej pandemią znów zaczęto przesłuchiwać świadków.

Ubranie bez kieszeni

Bartali nigdy nie chwalił się tym, co robił w czasie wojny. Powtarzał, że chciałby być zapamiętany jako kolarz. Jeszcze po wojnie odnosił sukcesy w tym sporcie, który miał wówczas we Włoszech więcej fanów niż piłka nożna. Wygrał Giro Odrodzenia w 1946 r., a 2 lata później triumfował w Tour de France, uspokajając w ten sposób nastroje w stojących na progu wojny domowej Włoszech. „Bartali sam przeciw całej Francji!” – piał z zachwytu telewizyjny sprawozdawca. Ginettaccio zwyciężał też w Szwajcarii. Po zakończeniu kariery z sukcesem zajął się prowadzeniem interesów, choć pod koniec życia stracił sporo pieniędzy z powodu czyjegoś oszustwa.

Zmarł w 2000 r. Tak jak sobie życzył, pochowano go w białym stroju karmelitańskiego tercjarza. – Ostatnie ubranie nie ma kieszeni – powiedział kiedyś. Znaczyło to, że umierając, nie możemy niczego ze sobą zabrać. Pamiętał o tym przez całe życie, gromadząc skarby, których nie chowa się w kieszeniach. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.