Profesor Marian Zembala nie żyje

Barbara Gruszka-Zych

Nie mogę uwierzyć, że to prawda: Profesor Marian Zembala, wybitny kardiochirurg i po cichu - poeta nie żyje.

Profesor Marian Zembala nie żyje

Marian musiał po udarze poruszać się na wózku inwalidzkim i codziennie ćwiczył po kilka godzin, żeby odzyskać sprawność. - Muszę to robić inaczej zostałbym inwalidą, a nie chcę być kłopotem dla żony i otoczenia - mówił mi. - Bo przecież facet, który nie jest w stanie samodzielnie się poruszać, jest w jakimś sensie zawalidrogą. Więc robię wszystko, żeby to zmienić. Zobaczymy…
W pewnym momencie zobaczył, że to nie działa. Nawet ostatnio przebywał u syna rehabilitanta, żeby ten pomógł mu stanąć na nogach.  

Jak ogłoszono w mediach dziś rano ciało ciało Profesora znaleziono w domowym basenie, a rodzina podała komunikat, że zostawił pożegnalny list.

- Nie potrafił pogodzić się z kalectwem i widząc, że nie może z nim wygrać nadal kierował w tę walkę zbyt wiele sił - analizuje kondycję Profesora jego kolega po piórze, poruszający się na wózku Edmund Borzemski. - Nie mógł tego zaakceptować, bo dotąd miał pod stopami cały świat i pomagał całemu światu, a nagle musiał korzystać z pomocy innych. 

Byłam jedną z tych osób, którym pomagał, pokrzepiał i wspierał. Zaprzyjaźniliśmy się kiedy w 2006  r. musiałam mieć zamknięty przetrwały otwór owalny - wadę serca i to On zaprosił mnie, żebym ten zabiegowi poddała się w Śląskim Centrum Chorób Serca, którym kierował. Od tej pory przez kolejne lata odkrywałam jakim niesamowitym jest lekarzem, jak, zwyczajnie - kocha swoich chorych. Nawet dotknięty niepełnosprawnością nie przestawał codziennie odwiedzać ich leżących na łóżkach, pocieszać, służyć radą. Kiedy był zdrowy doglądał ich często także w nocy. Po udarze zwierzał mi się, że takie wędrówki do chorych jak dawniej na własnych nogach odbywa teraz we śnie.

- Empatii wobec chorych nigdy nie jest za dużo - powiedział mi. - To niewyczerpane źródło nadziei pomagającej w zdrowieniu. Zawsze lubiłem używać określenia, że chory to największa świętość lekarza, można rzec – jego ekspresja religii. Lekarz, pielęgniarka, pracownik medyczny modlą się codziennie, służąc chorym. To nasz medyczny brewiarz, który powinniśmy odmawiać z poszanowaniem tych, którym posługujemy. Te słowa powinny stać się dziś ewangelią dla wszystkich zajmujących się leczeniem.

Nie ma takiego zabiegu kardiochirurgicznego na świecie, którego nie wykonano by w „jego” Śląskim Centrum Chorób Serca, którego do końca był dyrektorem. Zajmował się transplantologią serca i płuc. W 1997 r. jako pierwszy w Polsce wykonał transplantację pojedynczego płuca, a w 2001 r. jako pierwszy w Polsce przeszczepił choremu płucoserce.

Co niezwykłe - przez ten cały czas pisał dobre, towarzyszące innym wiersze, których ze względu na poczucie skromności nie publikował. Miałam zaszczyt je zebrać kiedy na jubileusz 70-lecia wydał wreszcie swój tomik pod znamiennym tytułem ”Spełniony”. Dzwonił do mnie często, żeby porozmawiać o literaturze, publikacjach, nowych lekturach, bo więzi z poetami były dla niego szczególni ważne. Ile im bezinteresownie pomógł to już inna sprawa. Na wyliczenie jego zasług w ratowaniu życia trzeba by wielu grubych ksiąg. 

Od czasu swojej ciężkiej choroby nieustannie zastanawiał się nad tajemnicą krzyża, który przyszło mu nieść. Na mnie też jak krzyż spadła dziś wiadomość o Jego śmierci. Niech Wieczny Lekarz teraz wyleczy wszelkie Jego rany!