Trolle i stara bieda

Marcin Jakimowicz

"Musiałam czekać na mrozie cztery minuty, bo tramwaj się spóźnił" - rzuciła kobiecina. "Dzieciaki z Ukrainy stoją na granicy po 17 godzin" - odparował ktoś. "Dlaczego tyle narzekacie?" - pytają nas Ukraińcy.

Trolle i stara bieda

Moje trzy grosze… Po pierwsze. Do tej pory trolle znalem przede wszystkim z książek Tolkiena. Dziś, gdy mieszkańcy zrujnowanego Mariupola piją wodę z kałuż, a rakiety spadają już na lotniska zachodniej Ukrainy, czytam warczące komentarze o tym, by nie przyjmować Ukraińców, „którzy mają na rękach krew Wołynia”. Wszystkie doprawione są podszytą lękiem narracją: „I kto za to zapłaci?”. Lekką ręką klikam „usuń z grona znajomych”.

​Po drugie: nie rozumiem entuzjazmu tych, którzy podniecają się tym, że kultowy jerozolimski pub „Putin” zmienił właśnie nazwę na „Zelenskiy”, a woskowa figura Władimira Władimirowicza została wyniesiona ze słynnego gabinetu. Problem w tym, że nie powinna się w nim znaleźć…

I jeszcze jedno: w ostatnich pięciu latach dla niemal dwóch milionów Ukraińców granica na Bugu stanowiła przepustkę do lepszego świata. Dotąd masowo przejeżdżali granicę w Korczowej, Dorohusku czy Hrebennem, by podreperować wątły stan domowego budżetu. Wielokrotnie słyszałem, że opowiadali, że Polska była dla nich ziemią obiecaną i… nie mogli nadziwić się temu, że tak bardzo na wszystko narzekamy.

Scena sprzed godziny: w tramwaju kobiecina miała pretensje o to, że ze względu na spóźnienie pojazdu, musiała stać przez cztery minuty na siedmiostopniowym mrozie. „Dzieciaki z Ukrainy stały na granicy przez 17 godzin” - odparował ktoś.

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia… I znów zdanie: „Mając natomiast żywność i odzienie, i dach nad głową, bądźmy z tego zadowoleni” (2 Tm 6, 6-8) nabrało dosłownego znaczenia…