Misterium bliskości

Małgorzata Gajos

publikacja 05.03.2022 17:00

Reżyser Marcin Kobierski po raz kolejny zaskoczył swoim pomysłem na Misterium. Uzmysławia nam, że Jezus czeka na nas, chce nas mocno przytulić do serca i uwolnić z grzechów. Tylko, czy my jeszcze chcemy pójść do spowiedzi?

Misterium bliskości Jezus grany przez kl. Krzysztofa Pałuckiego. Agnieszka Krzyształowicz

Od lat podziwiam pracę, jaką wykonują salezjańscy klerycy i ze wspólnoty Ziemi Boga pod czujnym okiem reżysera Marcina Kobierskiego. Wkładają w przygotowania całe serce i mnóstwo czasu. Tegoroczne misterium już od samego początku skłania nas do refleksji. Słyszymy sondę uliczną, ale pytanie „czy chodzi pan/pani do spowiedzi?” kierowane jest do nas. Pada też piękne zdanie, które powinno nam towarzyszyć właśnie wtedy, gdy wybieramy się do spowiedzi, że spowiedź to „wyjmowanie gwoździ z ran Chrystusa”. 

Jestem w dobrych rękach

–  Wiele lat temu urodził się we mnie ten pomysł, żeby zderzyć misterium z sakramentem pokuty. Żeby to, że Jezus umiera za nasze grzechy połączyć z tym naszym wyznaniem grzechu, bo to przecież bardzo ściśle się łączy  –  o swoim pomyśle na tegoroczne misterium opowiada reżyser Marcin Kobierski i dodaje – tylko jak powstał ten pomysł, jakoś się go wystraszyłem. Bardziej tego, że nie będę tego umiał przenieść na scenę i dlatego odłożyłem ten pomysł do szuflady. W tym roku poczułem, że jestem gotowy. Na początku spotkałem się z dwoma wspaniałymi salezjanami Mateuszem Koziołkiem i Pawłem Figurą, żeby trochę porozmawiać o spowiedzi, od tego zacząłem, od takiego przygotowania. 

Reżyser zauważa, że postawy ludzi od 2000 tysięcy lat właściwie się nie zmieniły. Nadal mamy Piłatów, Piotrów, Judaszów, apostołów, itd., więc są one bliskie i nam. 

W tym misterium wiele płaszczyzn się przenika i uzupełnia. Bardzo podobają mi się momenty wspomnień Jezusa. Powroty do Jego dzieciństwa. Reżyser genialnie ukazuje postać św. Józefa, który jest wzorem męża i ojca, który obiecuje, że będzie dbać o Jezusa i Maryję. „Jesteśmy w dobrych rękach” – mówi Maryja do małego Jezusa. Można stwierdzić, że misterium w bardzo subtelny sposób snuje refleksję nad ojcostwem we współczesnym świecie. Jakie jest, jakie być powinno, ale także nad macierzyństwem, czy w ogóle szeroko pojętym rodzicielstwem. Niesamowita jest scena, w której reżyser zderza postacie żony Kajfasza i Maryi, gdy Jezus już został skazany i ukrzyżowany. Mamy wrażenie, że jest tam współczucie, a jednocześnie poczucie wyższości żony arcykapłana.

Marcin Kobierski wspomina, że ukazywanie tych wspomnień z dzieciństwa jeszcze bardziej przybliża mu Jezusa.

„To, że jest ukazany na tle swoich rodziców, ich dylematów, rozmów, ten Pan Jezus staje się jeszcze bliższy i ludzki”.

Reżyser zwraca uwagę, że ciągle odkrywa też św. Józefa.

„Ja go jeszcze tak w pełni nie odkryłem. Mam wrażenie, że coraz więcej się do niego przybliżam. Przez te takie spotkania w sztuce staje mi się bliski”. 

To misterium uzmysławiana nam, że wszyscy jesteśmy w dobrych rękach, bo Bożych. To jest misterium ogromnej bliskości i czułości, którą nawet trudno wyrazić słowami. To się po prostu czuje. To misterium dotyka serca. Widziałam siedem poprzednich spektakli. Ale w tym mam wrażenie, że ta Chrystusowa bliskość jest olbrzymia. Może właśnie dlatego, że Jezus uzdrawia, uwalnia, odpuszcza grzechy. 

W bardzo ciekawy sposób ukazane na scenie jest właśnie zniewolenie, choroba czy opętanie. Reżyser wykorzystuje „klatki”, które pełnią kilka funkcji, ale ta najważniejsza moim zdaniem pomaga nam uzmysłowić, że czasem tkwimy w różnych zniewoleniach, próbujemy się wyrwać, czasem trochę nam się udaje, ale to dopiero Jezus ma moc nas uwolnić w pełni. 

–  Te klatki to jest takie małe więzienie, które fundujemy sobie przez nasze grzechy – zwraca uwagę Marcin Kobierski – Choć czasem też myślałem o tej klatce, jako konfesjonale, czyli o tym miejscu, gdzie zostawiamy te grzechy, gdzie one są nam zabrane. 

W klatkach widzimy chromego Adiela, opętanego Barucha i cudzołożnicę Mikal. Obserwujemy ich relacje z rodziną, znajomymi, arcykapłanami. A także niesamowitą przemianę, gdy doświadczają miłości Chrystusa. Stają się innymi ludźmi. Choć reżyser pokazuje, że ludzie wokół nich nie chcą wierzyć w ich przemianę. Mają z tym ogromny problem. Nie ufają im, nie dostrzegają cudu. 

Ta wspomniana już wcześniej bliskość pojawia się szczególnie, gdy ludzie przychodzą do spowiedzi, robią rachunek sumienia i Jezus jest pomiędzy nimi. Ta bliskość objawia się w scenie w Ogrójcu, gdy Jezus myśli o swoim rodzicach, tak jakby chciał się schować w tym wspomnieniu, przytulić do nich, bo przecież przy nich czuł się bezpiecznie. Rzadko chyba zastanawiamy się nad tym, o czym Jezus mógł myśleć przed wydaniem w Ogrójcu. W tym misterium Jezus przypomina sobie swoje słowa wypowiedziane w świątyni, a które na scenie przytacza św. Józef: „Czy nie wiedzieliście, że moje miejsce jest w domu Ojca?”. Pomagają one Jezusowi ostatecznie podjąć decyzję i zgodzić się z wolą Ojca. 

Myślę, że bardzo istotna jest też scena Ostatniej Wieczerzy. Mocno dotyka serca i sumienia. Czy my jeszcze wierzymy w obecność Chrystusa w Eucharystii? 

Warto zwrócić uwagę na scenę biczowania. Biczami stają się wypowiedzi niektórych postaci, jest to takie przypomnienie też dla nas, że językiem ranimy Chrystusa. W tym misterium na pewno jest kilka ciekawych rozwiązań. Nie ma pewnych postaci, choć są wspominane. Ale wcale nie działa to na niekorzyść. Pozostawia nam sporo miejsca na pracę wyobraźni. 

Dwie sceny są bardzo ciekawe i ze sobą korespondują to opowieści Józefa i Judasza. Józef opowiada maleńkiemu Jezusowi historię Jonasza – pełną nadziei, a Judasz trzymając zwinięty sznur niczym małe dziecko opowiada „sam sobie” bajkę o Judaszu, który chce zatrzymać czas – pełną beznadziei. Patrząc na tę scenę zaczęłam się zastanawiać, czy może taką bajkę opowiadał mu jego ojciec? 

Maryja w tym misterium jest bardzo ludzka, w scenie po ukrzyżowaniu myśli o Józefie, widać, że jej go brakuje. Gdyby tu był, wszystko może potoczyłoby się inaczej, ale przy tym wszystkim nie zapomina opowiadanej przez Józefa Jezusowi historii Jonasza. Dociera do niej, że Jezus zabierze z otchłani właśnie swojego ziemskiego ojca. 

Takim chyba też najważniejszym przesłaniem tego misterium jest fakt, że „Jezus nigdy nie męczy się przebaczaniem”. Widzimy na scenie tak różne osoby, które przychodzą do spowiedzi, które mają różne doświadczenia. Myślę jednak, że sceny, gdy Jezus wisi na krzyżu i jest otoczony księżmi i słyszymy zdanie „Jego krew obmywa teraz twoje grzechy! Twój grzech już do ciebie nie należy.  On Go zabrał, zmył, spalił swoim miłosierdziem. Jesteś wolny.” A także, gdy zmartwychwstaje, kiedy podchodzą do niego księża i daje im władze odpuszczania grzechów, są niezwykle istotne.   

Jak Jezus patrzy na mnie?

Przyjeżdżając na misteria cieszę się też z możliwości poznania osób grających. Równie cenne jest poznanie uczuć, myśli aktorów, bo to ubogaca, a czasem także pomaga w interpretacji pewnych scen lub spojrzenia na nie z zupełnie innej perspektywy. 

W tegorocznym misterium postać Jezusa gra kleryk Krzysztof Pałucki. Mam wrażenie, że jest on trochę takim milczącym, ale niesamowicie bliskim Jezusem. Kleryk Krzysztof oglądał spektakle jeszcze przed wstąpieniem do seminarium i był podekscytowany myślą, że będzie mieć okazję zagrać, spotkać się z aktorami i pracować z reżyserem. 

– Możliwość wystąpienia w misterium, przygotowywanym na Łosiówce od lat, była dla mnie jedną z najbardziej ekscytujących wizji, kiedy przyjeżdżałem we wrześniu do seminarium. Pamiętam pierwsze spektakle oglądane z widowni jeszcze 10 lat temu. Wróciłem do domu oszołomiony tym doświadczeniem, a dzisiaj sam mam okazje je współtworzyć. Nie chodzi tu tylko o samo granie, ale spotkanie z aktorami i przede wszystkim z reżyserem Marcinem Kobierskim. Jego wrażliwość oraz, a może przede wszystkim, wiara sprawiają, że sala teatralna zmienia się w świątynię, w której naprawdę sprawowane jest misterium.

Co czułeś, gdy usłyszałeś, że masz zagrać Jezusa?
– Kiedy usłyszałem, kogo mam zagrać, byłem bardzo zaskoczony. Nie miałem wcześniej doświadczenia pracy na scenie teatralnej. Podchodziłem do tego z dużą obawą, a rola Jezusa na pewno mnie przerastała. Mogłem jedynie liczyć na to, że reżyser wie, co robi.

Co było największym wyzwaniem?
– Dopiero podczas pierwszych prób na scenie zrozumiałem, co będzie moim największym wyzwaniem. To pytanie "co by zrobił teraz Jezus?" okazało się najtrudniejsze. Część odpowiedzi była jasna. Podszedł, powiedział, dotknął, patrzył. Jednak detale okazały się bardziej tajemnicze. Jak podszedł? Jak mówił? Ciepłym głosem, czy raczej obojętnym? Czy patrząc na uczniów marszczył brwi? Albo czy uśmiechał się, kiedy ludzie odchodzili przemienieni? Droga szukania odpowiedzi była kręta, ale dawała mi dużo radości. Coraz lepiej rozumiałem, jak Jezus patrzy na mnie.

Zachęca mnie, by trwać przy Jezusie, być blisko Niego, serce przy sercu

Kl. Maciej Walkowiak gra w tegorocznym misterium Jana Apostoła, a także mężczyznę udającego się do spowiedzi. 

Grasz umiłowanego ucznia, czego uczy cię ta rola?
– Umiłowany uczeń… Bardzo się ucieszyłem, że będę mógł zagrać Jana, chociaż wcale się tego nie spodziewałem. Czego mnie uczy Jan? Po pierwsze Jego i mój Mistrz przypomina mi o tym, że to właśnie ja jestem tym umiłowanym uczniem, że On kocha mnie bezgranicznie, że za mnie oddał życie na krzyżu… Zrobił to dla mnie i dla każdego z nas! Po drugie Jan jest tym, który został przy swoim Mistrzu do końca. Zatem uczy mnie wierności – przypominając, że będą trudne chwile w życiu, że nie będę czegoś rozumiał. Zachęca mnie by trwać przy Jezusie, być blisko Niego, serce przy sercu.

Grasz także inne postacie, co wnoszą w twoje życie?
– Granie Jana i mężczyzny idącego do spowiedzi to duży kontrast. Z jednej strony, jestem tym umiłowanym, będącym blisko Jezusa; a z drugiej mężczyzną który spowiada się z grzechu nieczystego, który niewątpliwie niszczy tę bliskość… I chociaż sam spowiadam się regularnie, to spowiedź ze sceny przypomina mi o dwóch rzeczach; że sam jestem grzesznikiem i potrzebuję pomocy, oraz o tym, że spowiedź, jest spotkaniem. Spotkaniem z żywym Jezusem, który jest blisko mnie, czeka i spogląda na mnie z miłością, który chce bym do Niego wrócił.

Jest jakaś scena, która szczególnie do Ciebie przemawia?
– Ponieważ nie widziałem w całości naszego spektaklu odwołam się tylko do scen, w których sam uczestniczę. Są dwie sceny, które budzą we mnie bardzo dużo emocji i przeżyć. Sądzę, że pierwsza może być dość oczywista - to scena ukrzyżowania. Chociaż nasza scena odzwierciedla tylko wydarzenia sprzed dwóch tysięcy lat, to jednak stanięcie pod krzyżem razem z Maryją jest bardzo przejmujące. Spojrzenia, które wymieniamy między sobą jako aktorami, są w pełni prawdziwe i bardzo przejmujące. Druga scena, ilekroć o niej myślę, zawsze wywołuje u mnie ciarki na plecach. To pełen rozpaczy dialog z Judaszem – klamka zapadła: Jezus jest zdradzony, pojmany, nic nie mogę zrobić. Rodzi się we mnie ból, żal, smutek a także złość, która kierowana jest nie tylko w stronę Judasza, ale także do samego siebie… To bardzo mocna scena.

Zestawienie tych ról jest dla mnie przestrogą, żeby troszczyć się o moją relację z Bogiem 

Kl. Robert Sierota gra kilka postaci, w tym księdza i arcykapłana, jednocześnie dwie odległe od siebie postacie, ale po części też bliskie.

Grasz jednocześnie arcykapłana i księdza. Jakie masz przemyślenia na ten temat?
– Z jednej strony są to postacie bardzo dalekie od siebie, a z drugiej i tu, i tu gram kapłana. To, co ich rozróżnia to czas w jakim żyją. Jeden jest kapłanem Starego Przymierza, natomiast ten drugi służy posługą kapłańską w Nowym Przymierzu. Pobudziło mnie to do takiej refleksji, że i ja mogę różnie przeżyć swoje życie, jako salezjanin – daj Boże przyszły ksiądz. Wydaje mi się, że kapłani Starego Przymierza, którzy byli częścią sanhedrynu i byli przeciwko Jezusowi, też chcieli służyć Bogu. Być może pojawił się w ich życiu jakiś moment, gdzie to zeszło na dalszy plan i to było początkiem tragedii. Tak też może być i w moim życiu, że jeśli Bóg nie będzie na pierwszym miejscu i szukanie Jego woli, to może się zdarzyć tak, i w moim życiu Jezus będzie mi przeszkadzał w realizacji moich niegodziwych intencji. To z kolei zawsze się kończy mniejszą lub większą tragedią, kiedy ksiądz nie szuka tego, co Boże i gubi się w życiu i często w takich przypadkach jedyne co pozostawia po sobie to zgorszenie… Tak, więc zestawienie tych ról jest dla mnie przestrogą, żeby troszczyć się o moją relację z Bogiem, aby nigdy nie doszło do tego, że Bóg będzie mi przeszkadzał w moim, życiu.

Czy to misterium jakoś pogłębiło zrozumienie spowiedzi jako sakramentu? 
– Zdecydowanie pogłębiło moje rozumienie tego sakramentu. Dla mnie najcenniejsza jest scena ukrzyżowania. Kiedy w czterech stoimy pod krzyżem, jako kapłani słuchający spowiedzi. Było to moje pierwsze spotkanie z fioletową stułą, na razie jako rekwizyt, ale dało się jakoś odczuć ciężar tego przedmiotu, który jest świadkiem tak wielu wyznanych grzechów. To trochę jak belka krzyża, która spoczywa na barkach Jezusa podczas męki i ukrzyżowania, bo to też ciężar grzechów, z tym że całego świata, który Jezus wziął na siebie, żeby go za nas wszystkich spłacić, a ceną za to była Jego krew ściekająca z krzyża. Mówił też o tym Marcin po jednej z prób, kiedy już odgrywaliśmy całość, że to Misterium jest trochę przeżywane z perspektywy księdza w konfesjonale, który słucha tych wszystkich grzechów. Przez to, że nie mam doświadczenia spowiadania, nie zdaje sobie sprawy jakie to trudne, bo przecież ludzie przychodzą z całą swoją wstydliwą biedą. Być może czasem są trudne historie, na które ksiądz nie może zareagować w inny sposób niż modlitwa, bo obowiązany jest tajemnicą spowiedzi, a czasem może są to takie spowiedzi, które bardzo frustrują kiedy kilkudziesięcioletni penitenci spowiadają się jak kilkuletni chłopcy, a to też się zdarza. I wiele innych rzeczy, które nosi spowiednik, a może nie do końca jesteśmy tego świadomi. W tym kontekście podoba mi się również scena Zmartwychwstania, w której splatają się dwa wątki misterium współczesny i ten historyczny, bo w Zmartwychwstanie zostaje wpleciony moment rozgrzeszenia przez posługę księży, co bardzo pięknie pokazuje, że to z mocy Jezusa wypływa odpuszczenie grzechów.  Natomiast ciężar tych grzechów jest przez Niego zabrany, więc ten który „słucha spowiedzi” nie pozostaje z tym wszystkim sam.

Czego uczy cię praca z Marcinem Kobierskim?
– Uczestniczenie w Misterium Męki Pańskiej pod wodzą Marcina Kobierskiego to wielka przygoda wiary, która bardzo pogłębia życie duchowe. Tym bardziej żałuje, że to ostatnie misterium w moim życiu jako aktor. Jako ten, który grał w misterium, również w dwóch poprzednich, otrzymałem bardzo wiele, ale to co najcenniejsze dla mnie to współpraca z naszym reżyserem. Na próbach, czy spotkaniach pokazuje swoją głębię życia, którą się chętnie dzieli. Jest to człowiek, który oddał całe swoje życie na służbę Męki Chrystusa, co jest bardzo piękne. Marcin wkłada ogrom pracy w to misterium i patrząc na spektakl, można dostrzec tylko wierzchołek góry lodowej pracy, którą on wkłada w misterium. Godziny prób z aktorami amatorami z seminarium i wspólnoty Ziemi Boga, przygotowanie scenografii, rekwizytów i kostiumów, pisanie scenariusza, to kilka rzeczy, o które troszczy się Marcin, a to wszystko by podzielić się wiarą i tę wiarę budować u innych. Myślę, że jego życie jest pięknym przykładem oddania się na służbę Jezusowi i dla mnie jako zakonnika, czyli tego, który przez śluby zakonne poświęcił się na służbę Bogu, Marcin jest wyrzutem sumienia, bo patrząc na niego widzę, że musze jeszcze wiele podporządkować Jezusowi w swoim życiu, tak jak Marcin, który podporządkował Mu wszystko.

Kimże ja jestem, że mnie Chryste powołałeś? 

Kleryk Paweł Klasa gra postać Nikodema. Stwierdza, że zagranie tej postaci jest dla niego bardzo dobrym doświadczeniem, szczególnie na tle duchowym, bo on dostrzega w Chrystusie oczekiwanego Mesjasza. 

Odkryłeś na nowo Nikodema? 
– W jednej ze scen wypowiadam słowa „mam dyktować Najwyższemu jaki powinien być Mesjasz? A kimże ja jestem?”. Jest to pytanie, które na nowo odkrywam, ponieważ w tym roku pragnę Jemu powierzyć swoje całe życie w ślubach wieczystych. Ufam Mu i wierzę mocno w to, że dzięki Niemu jest mi dane być zakonnikiem-salezjaninem. Pytanie, jakie sobie stawiam na modlitwie: Kimże ja jestem, że mnie Chryste powołałeś? Odpowiedzią dla mnie jest bezgraniczna miłość Jezusa.

Pan Bóg pozwolił namacalnie doświadczyć swojej miłości

Kleryk Paweł Potęga również gra kilka postaci. Czy jest to dla niego trudne i jak się w tym odnajduje?

–  Granie takiej ilości postaci nie sprawia mi trudności, może dlatego, że w życiu staram się być dość elastyczny i otwarty na to, co niesie dzień. Jednym z wyzwań jest konieczność sprawnego przebierania się, co też bez problemu udaje się. Natomiast największą dla mnie trudnością jest postać „szefa bandy”, mam być okrutny, zły, i o dziwo zauważyłem, że sama gra przychodzi mi z dość dużą łatwością... Przypomniałem sobie swoją młodość i towarzystwo w jakim się obracałem będąc nastolatkiem. Dzięki tej roli uświadomiłem sobie, że tylko dzięki łasce Pana Boga, zostałem zachowany od negatywnego wpływu środowiska, w którym dorastałem, co też wzbudziło we mnie wdzięczność Panu Bogu, za okazane mi miłosierdzie.

Jak udział w misterium wpływa na twoje życie?
– Żeby odpowiedzieć na to pytanie, cofnę się do mojego pierwszego misterium, które zagrałem dwa lata temu. Byłem wtedy na pierwszym roku teologii. Przeżywałem wtedy ciężki dla mnie okres. Moje osobiste trudności, słabości, aż po wątpliwości dotyczące powołania – myśli o odejściu z seminarium. Poprzez tamto misterium (w 2020 r.), Bóg pokazał mi, że nadal chce dla mnie właśnie takiej drogi życia - bycia salezjaninem. Uświadomiłem sobie, że nie muszę być idealny, doskonały, czy wręcz nieskazitelny. Miałem żywe doświadczenie tego, że Jezus po prostu o mnie walczy! O moje szczęście, o moje powołanie. To było niesamowite przeżycie: stojąc tuż za kulisami, gdy obserwowałem z bliska moich współbraci i koleżanki, czułem, że Bóg do mnie mówi, dotyka i uzdrawia moje serce. Wielokrotnie nawet chciało mi się płakać. Jestem wdzięczny Panu Bogu, że poprzez Misterium Męki Pańskiej, udzielił mi tak wielu łask i pozwolił namacalnie doświadczyć swojej miłości.

Jezus zadziałał zapobiegawczo

Kleryk Dominik Nowak gra aż cztery różne postacie w tym misterium. Dzieli się, jak udaje mu się to ogarnąć.
– Dwa podejścia, które dla mnie są kluczem: zrozumienie postaci i kontekstu sytuacji sceny w której występuje oraz (co pewnie nikogo nie zdziwi) opanowanie tekstu. Gram postać, która nic nie mówi, postać, która mówi trzy zdania i postać, która na dobrą sprawę czyta tekst z książeczki, więc to jest duże ułatwienie.

Która z postaci jest ci jakoś bliska?
– Choć w każdej właściwie dobrze się odnajduję, to jednak na pierwszy plan wysuwa się rola brata cudzołożnicy. Dzięki pochyleniu się nad tą kreacją zwróciłem uwagę na swoje niewłaściwe zachowanie, czy myślenie. 

Czyli coś wniosła w twoje życie?
– Bez wątpienia tak. Pomogła przejrzeć na oczy. Dostrzec pewną wadę. Otóż brat cudzołożnicy chodzi sfrustrowany z dwóch powodów: pierwszym jest brak poprawy u siostry. Z tego powodu jest w stosunku do niej szorstki, bo myśli, że w ten sposób coś do niej dotrze. Drugi powód to obwinianie siostry o to, że nikt nie chce nawiązać z nim jakiejkolwiek relacji. 
Pierwsza postawa to nic innego jak szantaż emocjonalny, druga skupienie się na sobie. Obydwie zatem są przejawem egoizmu. Bo to MI ma być dobrze. Bo ma być po MOJEMU. Bo JA wiem lepiej. Bo JA znam najlepsze rozwiązanie. Tak było też w moim wypadku. Zauważyłem, że zacząłem być niemiły w rozmowach, drobnostki urastały do rangi tragedii i wszystko mnie irytowało. Po jednej z prób zanotowałem, że bez problemu przyszło mi zagrać sfrustrowanego Henocha, od razu wiedziałem dlaczego, więc poszedłem do spowiedzi.

Czy jest coś w tym misterium, co porusza twoje serce?
– Motyw przewodni. Ukazanie Misterium Męki i Zmartwychwstania w sakramencie spowiedzi. Że to się dzieje również podczas tego sakramentu. Że Chrystus za grzechy, które popełniam dzisiaj już umarł ponad 2000 lat temu. Zadziałał zapobiegawczo. Wziął je na siebie dając się ubiczować, zelżyć, przybić do krzyża i zmazał je Zmartwychwstając dając w ten sposób każdemu i każdej z nas szanse rozpoczęcia od nowa. Jasne, że z konsekwencjami tego, co się zrobiło, ale z zupełnie nowym podejściem do sprawy. I zaprasza do wspólnej podróży.

Najważniejsze jest, abym przyszedł, a Jezus mnie uzdrowi!

Na pewno podczas oglądania misterium naszą uwagę przykuwa postać Barucha – osoby opętanej. W tę postać wcielił się kleryk Paweł Lehmann. 

Przybliż nam trochę twoją postać.
– Baruch nie ma lekkiego życia. Dręczony przez złe duchy, dręczony przez złych ludzi. Jego opętanie odseparowuje go od społeczeństwa. Powoli odbiera mu godność, człowieczeństwo  coraz mocniej upodabniając go do zwierzęcia, psa, któremu można rzucić patyk. Przełomowym, jest moment egzorcyzmu. Jezus wypatruje go z pośród swoich uczniów - dostrzega Barucha! Widzi człowieka i patrzy na niego z troską. Chwilę później Baruch jest wolny.

Która scena jest dla ciebie ważna?
– Dla mnie jest to najważniejsza scena - Jezus wypędza Legion. Muszę zagrać walkę demonów o pozostanie w ciele człowieka, a później szok i niedowierzanie po uwolnieniu. Po tylu latach Baruch jest wolny. To najważniejsze wydarzenie w jego życiu - potem już nic nie jest w stanie go poruszyć. Żadne wysiłki bandy nie są w stanie go złamać. Tylko skazanie Jezusa, a zaraz potem okropna scena kiedy Abram mówi: „ Chodź z nami. Pooglądamy sobie!”

Czego uczy cię ta rola?
– Jezus może mnie uzdrowić. Od złych duchów od niewiary. Tego uczy mnie rola Barucha i po trochu rola księdza, który podczas ostatniej wieczerzy spowiada się ze swej niewiary w obecność Jezus w Eucharystii. W jakim nastroju przychodzę do spowiedzi nie ma najmniejszego znaczenia: mogę być smutny, zdenerwowany lub przybity. Najważniejsze jest, abym przyszedł, a Jezus mnie uzdrowi!

Misteria w Krakowie od lat cieszą się popularności i zupełnie mnie to nie dziwi, że bilety znikają bardzo szybko. Warto jednak śledzić informacje na stronie seminarium i facebooku (więcej informacji TUTAJ). Jeśli nadarzy się okazja, to z serca polecam się wybrać. To Misterium pracuje w człowieku od pierwszej do ostatniej sceny. Wiele obrazów wraca, wiele myśli kołacze nam w głowie. Stawia nam bardzo dużo pytań, czasem trudnych, niewygodnych, ale ciągle pozostaje Misterium, w którym to bliskość i miłość Chrystusa są na pierwszym planie. Reżyserowi zależało, by osoby, które je zobaczą, zaczęły zadawać pytania także sobie: Jak wygląda moja spowiedź? Jak się spowiadam? Po co chodzę do spowiedzi? Jak przeżywam tę spowiedź? 

„Gorąco się modlę, żeby widzowie też z tym wyszli, żeby też zmierzyli się jeszcze raz z tymi grzechami, które są dla nich taką kulą u nogi. Ale, żeby też bardzo mocno zderzyli się z Miłosierdziem” – mówi Marcin Kobierski.

 To Misterium jest jak przytulenie do serca, którego tak bardzo w tym ostatnio niełatwym czasie potrzebujemy.