Z aniołem za pan brat

GN 9/2022

publikacja 03.03.2022 00:00

„Niebo się otwiera, zstępują aniołowie, archanioł ukończył swe dzieło, stoi przede mną i daje mi znak, abym za nim poszła”. To były jej ostatnie słowa. Wyszeptała je 9 marca 1440 roku.

Z aniołem za pan brat istockphoto

Franciszka Rzymianka zadziwiała otoczenie. Nosiła w sobie tajemnicę: rozmawiała z aniołami tak jak z ludźmi, których spotykała na co dzień na gwarnych ulicach Wiecznego Miasta. Było podobnie jak w piosence Tomasza Budzyńskiego: „U ludzi to niemożliwe, u Boga na wszystko jest czas, zaświaty przyszły na świat i kręcą się wokół nas. I piją z nami herbatę, i sadzą cynie po wsiach”.

Szeptano o jej niezwykłych wizjach, ekstazach i proroctwach, a wielu chorych po jej modlitwie odzyskiwało zdrowie. Do dziś zazwyczaj czytamy jedynie o tej „sferze nadprzyrodzoności”. Nic dziwnego, zapewnia ona w internecie sporą „klikalność”. Ale przecież Francesca nie szukała cudów! Były one naturalną konsekwencją słów Jezusa: „Tym zaś, którzy uwierzą, takie znaki towarzyszyć będą” i potwierdzeniem odważnych decyzji, jakie podejmowała.

Urodziła się w 1384 roku w arystokratycznej rodzinie. Gdy miała dwanaście lat, zeswatano ją z Wawrzyńcem di Ponziani. Ta wiadomość jej nie uszczęśliwiła, ale nie mogła przeciwstawić się zwyczajom patrycjuszowskich rodów, a poza tym nikt nie pytał jej o zdanie. A najskrytszym marzeniem nastolatki było poświęcenie się modlitwie za murami klasztoru. Choć wydawało się, że zamążpójście skutecznie przekreśli te plany, życie pokazało, że „co się odwlecze…”.

„Rozkoszuj się Panem” – Franciszka powtarzała za psalmistą – „…a On spełni pragnienia twego serca”. Zamieszkała na Trastevere (dzielnicy, w której nosy turystów kuszą dziś obłędne aromaty pasty, pizzy i espresso). Z Wawrzyńcem miała troje dzieci. Wychowywała je sama, choć mogła pozostawić ten obowiązek zatrudnionym przez rodzinę kobietom. Powszechnie znana była jej ogromna dobroczynność. Najbiedniejsi z Zatybrza wiedzieli, że w progach jej pałacu znajdą odzienie i ciepłą strawę. Hojnie zaopatrywała też rzymskie kościoły w szaty i naczynia liturgiczne.

Życie nie rozpieszczało arystokratki. Dwoje dzieci zmarło przedwcześnie (córka Agnieszka w szóstym, a syn Jan Ewangelista w siódmym roku życia), a gdy w 1409 roku dążący do zdobycia hegemonii w Italii król Neapolu Władysław I najechał Rzym, jej okazały dom splądrowano. Ponieważ rodzina wspierała papieża, z którym wojował, mąż i syn Franciszki zostali wygnani.

Choć sytuacja wydawała się beznadziejna, kobieta nie załamała rąk. Gdy po trzech latach wybuchła dziesiątkująca Rzym epidemia dżumy, przemieniła swój pałac w… szpital, w którym osobiście usługiwała chorym. Pomagała również szpitalom św. Cecylii i Santo Spirito in Saxia. Często widywano ją na ulicach miasta, jak rozdawała ubogim jedzenie.

Wraz z dziewięcioma kobietami założyła tuż przy Koloseum kongregację oblatek benedyktyńskich. W 1436 roku, po śmierci syna i męża (przed śmiercią Lorenzo szepnął: „Bóg tak dużo mi dał, dając twoją miłość!”), założyła upragniony habit. Zmarła po czterech latach.

Marcin Jakimowicz

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.