Dziecko do wzięcia

Katarzyna Widera-Podsiadło

|

GN 8/2022

publikacja 24.02.2022 00:00

Zapłakane, przerażone, opuszczone. Ktoś chce?

Przez wiele lat Zofia Kowalczyk razem z mężem prowadzili pogotowie rodzinne, a potem stali się rodziną zastępczą  dla potrzebujących  opieki dzieci. Przez wiele lat Zofia Kowalczyk razem z mężem prowadzili pogotowie rodzinne, a potem stali się rodziną zastępczą dla potrzebujących opieki dzieci.
Roman Koszowski /Foto Gość

Zabrakło miłości. Dzieci, które pojawiały się w domu Zofii, przychodziły z poczuciem winy, z bagażem złych doświadczeń. Uczyły się wszystkiego od nowa – że kładziemy się do łóżka, że odrabiamy lekcje, że myjemy zęby, że nie jemy rękami. Dostały miłość, a właściwie uczyły się jej od podstaw. Basia też.

Czas niekochania

To nie była decyzja chwili. Wiedzieli, że podejmują ryzyko. To nie jest proste przyjąć pod swój dach dzieci – trudne, wymagające, pokiereszowane. Musieli przedyskutować to z rodziną, z córką, która jeszcze mieszkała w domu. Starsza dwójka już poszła w świat, ale z boku obserwowała pomysł rodziców. Poza tym, jak mówi dziś Zofia Kowalczyk, rodzina musiała zaakceptować ich plan, bo przecież będą z tymi dziećmi chodzić do nich, będą gościć rodzinę u siebie. Chcieli czuć wsparcie bliskich – i dostali je. Kiedy Ewelina, synowa Zofii, wspomina tamten czas – odległy, bo minęły już prawie 22 lata – mówi, że nie mogła zrozumieć, jak można nie kochać swojego dziecka wystarczająco mocno. Rodziła wtedy swoje pierwsze maleństwo, była w synu zakochana, zachwycała się jego każdym gestem, rozpływała nad każdym uśmiechem, przytulała, całowała i kochała jak każda matka… prawie każda. Są takie, które nie kochają wystarczająco mocno. Czasem nałogi, czasem okoliczności, czasem przeszłość nie pozwalają matce rozwinąć skrzydeł, dostroić swojego serca do rytmu serca jej dziecka. Taki smutny los maleńkiego człowieka. Czas niekochania.

Dostępne jest 16% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.