Kolędowe spotkania

GN 2/2022

publikacja 13.01.2022 00:00

Kolęda, sposób jej przeżywania, zmienia się od kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu lat. Także w małych tradycyjnych parafiach. W jaki sposób zmieniło się kolędowe spotkanie?

Początek pandemii stał się symboliczną granicą dzielącą nasze życie. Z nostalgią wspominamy czasy „przed”, trochę je idealizując. W świetle nowych zagrożeń „tamto” rzeczywiście może jawić się jako luksus, czy wręcz pożądany ideał. Również w odniesieniu do wizyty duszpasterskiej, czyli kolędy. Co na to wpłynęło?

Pierwszym czynnikiem była migracja za pracą. Jeszcze w latach osiemdziesiątych większość rodzin na wsi żyła z rolnictwa, a praca w mieście była rzadkością. Dziś gospodarstw niewiele, reszta ludzi każdego dnia dojeżdża do pracy. W domu zostają nieliczni. Najczęściej kobiety lub dziadkowie. Pozostali wracają około godziny siedemnastej. Na kolędzie od lat ich nie ma. Podobnie jest z dziećmi i młodymi. Pierwsze każdego dnia przemierzają autobusem około trzydziestu kilometrów, drudzy przeszło siedemdziesiąt. Młodsi wracają po piętnastej, starsi później. Tych również od lat na kolędzie nie ma. Póki nie obowiązywało RODO, na stole czekały zeszyty do religii.

Mogę zatem śmiało powiedzieć, że kolęda w mojej parafii (prawdopodobnie w innych wiejskich również) już dawno przestała być spotkaniem całej rodziny z duszpasterzem. Choć, przyznać trzeba, czekano na nią. Limity czasowe nie obowiązywały. Bywało, że wizyta przedłużała się. Im dłużej byłem w parafii, tym dłużej trwała kolęda. Z czasem zacząłem dzielić wioski na mniejsze części, starając się, by na jeden dzień nie wyznaczać więcej niż dwadzieścia domów.

Pandemia była zatem kolejnym etapem związanych z kolędą zmian. Parafianie dość szybko zaakceptowali taką, a nie inną formę spotkań, starając się dostosować do obowiązujących w danym momencie zasad. Gdy w kościele mogło być tylko piętnaście osób, z danego domu przychodziła jedna. Teraz z reguły jest ich kilka. Przychodzą także dzieci. Wśród młodych widać już nawet w tradycyjnej parafii kryzys. Zresztą nie tylko w relacji do Kościoła. Coraz częściej słyszę od rodziców: nasze dzieci mają spore trudności z nawiązywaniem normalnych relacji i uzależniają się od komputera. To jeden ze skutków nauczania online.

Spotkania kolędowe w świątyni mają swoje plusy i minusy. Do pierwszych niewątpliwie należy mocniejsze osadzenie w Eucharystii, w słowie Bożym. Msza Święta z homilią uświadamia, że to nie woda święcona, ale przede wszystkim Chrystus, Jego ofiara, jest dla wierzącego źródłem wszelkiego błogosławieństwa. Adoracja w ciszy Najświętszego Sakramentu bywa odkryciem dla ograniczających codzienną modlitwę do odmawiania pacierza. Podczas spotkania po Mszy, na przykład przy okazji omawiania minionych i planowanych inwestycji parafialnych, można wtrącić pewne elementy katechezy, wyjaśnić detale sprawowanej liturgii czy wystroju wnętrza świątyni. To także kapitalna okazja, by rozmawiać o wyzwaniach zmieniającego się duszpasterstwa. Dla przykładu coraz więcej rodzin akceptuje w nich konieczność wiązania Pierwszej Komunii Świętej nie z konkretnym terminem, ale z przygotowaniem dziecka. Oczywiście nikt nie jest zwolennikiem zmian natychmiastowych. Ale widzą taką konieczność w najbliższym czasie.

Niewątpliwym minusem jest zawężona w takich okolicznościach możliwość rozmowy o problemach konkretnej rodziny. Nie jesteśmy jeszcze na takim etapie, by kolędowe spotkanie miało w sobie coś z ewangelicznej rewizji życia czy z innych praktykowanych we współczesnych ruchach odnowy form. Być może nie tylko pandemia, ale i potrzeba konkretnych zmian w duszpasterstwie proces ten uruchomią.

ks. Włodzimierz Lewandowski proboszcz w Skrzynkach, w diecezji włocławskiej

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.