Na początku 2022 roku nie życzmy sobie „zdrowia, szczęścia, pomyślności” i innych rajów na ziemi. W kolejnym roku życzmy sobie… daru łez. Bez przepłakania starych-nowych grzechów, podziałów, konfliktów i wojen nic się nie zmieni w rodzinach, państwie, Kościele, na świecie.
ISTOCKPHOTO
To nie będzie tekst o rozdrapywaniu ran. Nie będzie też o rozpaczy. Ani o żadnych ckliwych wzruszeniach i tanim sentymentalizmie. Nie będzie o „dziejowej konieczności” użalania się nad stanem polskiej polityki, Kościoła i świata. To raczej skromny noworoczny koncert życzeń, z których największym jest dar autentycznych łez. Niekoniecznie widocznych. Ale na pewno takich, które poruszą wewnątrz płaczących wszystko. Łez, po których staje się nowe i bez których nowe stać się nie może. Ani w Kościele, ani w polityce, ani w życiu rodzinnym i osobistym.
Brzmi mało pociągająco? Niezbyt „inteligencko” i racjonalnie? Możliwe, że tak. Są jednak dowody na to, że łzy załatwiły więcej spraw na tym świecie niż najbardziej wnikliwe analizy, precyzyjne plany i obliczenia. Są takie momenty w każdym obszarze rzeczywistości, w którym się poruszamy – od rodziny i relacji przyjacielskich, przez życie we wspólnocie Kościoła i pracę zawodową, po tzw. wielką politykę i relacje między państwami – w których czujemy, że doszliśmy do ściany. Tak zwane sytuacje patowe, bez wyjścia. Nie rozwiąże ich wzajemna licytacja, kto bardziej zawinił, ani dostarczenie kolejnych miażdżących dowodów na większą winę drugiej strony; nie rozwiążą ich również rozmowy ostatniej szansy ani wielkie plany pokojowe. Stojąc pod ścianą, można tylko wspólnie zapłakać. To otwiera nowe możliwości.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.