Sousa, Sousa i po Sousie

Jakub Jałowiczor

Nowy rok – nowy trener. Tylko jeszcze trzeba go znaleźć. A o Paulo Sousie można pisać prace naukowe z zakresu nauk o komunikacji.

Jakub Jałowiczor Jakub Jałowiczor

Telenowela z Paulo Sousą w roli głównej dobiega końca. Portugalski trener zgodnie z zapowiedzią przenosi się do Rio de Janeiro. Na pożegnanie stwierdził, że z Polski wygoniła go niechęć kibiców, której dowodem jest internetowy wpis Marcina Gortata życzącego Sousie nadepnięcia na klocek Lego.

O tym, jak kreowano wizerunek portugalskiego szkoleniowca można by napisać doktorat z zakresu nauk o komunikacji: począwszy od tworzenia famy wybitnego fachowca, który wygrał Ligę Mistrzów i podziwia polskiego papieża, przez rozpowszechnianie nagrań, na których Sousa krzyczy na piłkarzy po fatalnym meczu ze Słowacją podczas mistrzostw Europy, po krążące po internecie analizy ustawienia w spotkaniu z Anglią mające dowodzić trenerskiego kunsztu portugalskiego selekcjonera. Nie wiem, czy ktokolwiek badał skuteczność tych działań, a chętnie bym ją poznał. Możliwe, że nastroje kibiców, jak to często bywa, falowały jako ten zboża łan, ale mogło być i tak, że trener zraził do siebie polskich szalikowców już kiepskim początkiem (ledwie uratowany remis z Węgrami i słabiutkie, choć zwycięskie spotkanie z Andorą). To, jakie nastroje panują po ucieczce Sousy, wiadomo i bez badań. Zabawnie czyta się teksty poważnych dziennikarzy, którzy nagle odkryli, że mieli do czynienia z oszustem. Wcześniej, jak rozumiem, nie zdawali sobie sprawy, że Paulo Sousa faktycznie wygrał Ligę Mistrzów, ale jako piłkarz, a w roli trenera ani nie osiągnął niczego konkretnego z żadną drużyną i nigdzie nie zagrzał długo miejsca.

Nowy rok – nowy trener. Nie wiadomo tylko, kto nim będzie. Do baraży o mundial zostały niecałe trzy miesiące. To całkiem sporo na przygotowania, ale nie wiadomo, ile zajmie poszukiwanie nowego selekcjonera i czy znajdzie się ktoś, kto zna się na swojej robocie. Pocieszające jest to, że reprezentacja Polski i tak od kilku lat gra w ustawieniu 10-1. I dzięki temu, że ten jeden strzela jak automat, Polacy ciągle są w grze.