Twarde masło

Jacek Dziedzina

|

GN 50/2021

publikacja 16.12.2021 00:00

Jeśli w 2014 roku Rosja nie posunęła się dalej w agresji na Ukrainę, to w 2022 może to być jeszcze trudniejsze. Bynajmniej nie z powodu rzekomo twardej postawy Zachodu. Przeszkodą dla Putina są sami Ukraińcy.

Kijów, rok 2020, obchody 101. rocznicy zjednoczenia wschodniej i zachodniej Ukrainy. Kijów, rok 2020, obchody 101. rocznicy zjednoczenia wschodniej i zachodniej Ukrainy.
SERGEY DOLZHENKO /epa/pap

Nie oznacza to jednak, że kolejna agresja na Ukrainę jest niemożliwa. Niestety, ciągle jest to jeden z wyobrażalnych scenariuszy. Tyle tylko, że wśród wielu czynników, które sprawiają, że nie będzie to dla Putina bułka z masłem, jest i ten: wschodnia część Ukrainy wcale nie ma „naturalnego” parcia w kierunku Rosji.

Czołgi nie wejdą?

Przyznajmy, że stereotyp ten do dziś funkcjonuje na Zachodzie, w tym również w Polsce. Owszem, Majdan był możliwy w Kijowie, ale już niekoniecznie na wschodzie Ukrainy. Jednocześnie scenariusz zrealizowany na Krymie czy w Donbasie nie byłby możliwy np. w Charkowie. Pytanie o to, czy możliwy jest podział Ukrainy: wschodnia część oderwie się i przyłączy do Rosji lub wejdzie w jakiś rodzaj konfederacji – pojawiało się już w 2014 roku i wyłania się również dzisiaj, gdy ok. 100 tys. żołnierzy rosyjskich stoi pod granicą z Ukrainą. Takie pytanie zadałem również parę lat temu ukraińskiemu dziennikarzowi i politologowi Witalijowi Portnikowowi. – Ludzie mieszkający w obwodach wschodnich nie uważają siebie za Rosjan. Może tak być, że bliżej im do Rosji, są jednak Ukraińcami – odpowiedział. A jeśli Rosja wejdzie z czołgami? – dopytywałem. – Nie może tego zrobić, bo w momencie, kiedy jakiś Ukrainiec podpali pierwszy rosyjski czołg, będzie to koniec wszystkich mitów o braterstwie pomiędzy narodami rosyjskim i ukraińskim. To wcale nie jest takie proste, że wschód ciągnie w całości ku Rosji – przekonywał Portnikow.

Miesiąc później próbowałem osobiście sprawdzić, ile w tej sytuacji pobożnych życzeń, a ile trafnej oceny rzeczywistości. W Charkowie i w graniczących bezpośrednio z Rosją wioskach ukraińskich przekonałem się, że dziennikarz z Kijowa w dużym stopniu ma rację. Na własne oczy zobaczyłem, że na wschodzie Ukrainy tylko „ludzie sowieccy” są gotowi sprzedać dusze i kraj Putinowi. Prawdziwi Ukraińcy kupowali swoim żołnierzom buty, spodnie i… części zamienne do czołgów. Dziś sytuacja dla prezydenta Rosji jest jeszcze bardziej skomplikowana: nie tylko bowiem nastroje antyrosyjskie są ciągle żywe wśród wielu mieszkańców wschodniej ściany Ukrainy, lecz także możliwości bojowe armii ukraińskiej są o niebo większe niż w 2014 roku.

Naród z odzysku

W kwietniu 2014 roku na gigantycznym placu Wolności w Charkowie królował pomnik Lenina. Nie padł ofiarą „leninopadu”, jaki miał miejsce w wielu innych miastach Ukrainy, choć w lutym taka próba została podjęta. Do drugiej, tym razem udanej próby, doszło w sierpniu tego samego roku. W towarzyszącej temu zdarzeniu demonstracji wzięło udział ok. 8 tys. Ukraińców. Kilkaset metrów dalej, na innym placu, do dziś znajduje się pomnik Tarasa Szewczenki, narodowego wieszcza Ukrainy. W jednym z parków stoi pomnik Mykoły Chwylowa – pisarza odrodzenia ukraińskiego. Był komunistą, ale zasłynął m.in. z wezwania „Precz z Moskwą” oraz „Dawaj w Jewropu”. Tuż obok – pierwszy na obszarze ZSRR (od 1989 r.) krzyż upamiętniający ofiary Wielkiego Głodu zafundowanego Ukraińcom przez Stalina. Niewiele osób zresztą wie, że teren dzisiejszego parku i placu zabaw to dawny cmentarz ofiar tej sterowanej tragedii. W ramach „czyszczenia pamięci” w czasach radzieckich został zaorany.

Nie ma wątpliwości, że od 2014 roku na wschodniej Ukrainie toczyła się prawdziwa wojna o dusze: z jednej strony prorosyjskie demonstracje, zasilane głównie przez samych Rosjan, wynajętych i zwożonych do Charkowa bezpośrednio z Rosji, którzy nakręcają miejscowych, stęsknionych za „starymi dobrymi czasami”; z drugiej zaś coraz liczniejsza grupa – starych i młodych – świadoma zagrożenia, jakie niosą ze sobą działania Moskwy. Gdzieś pośrodku była jeszcze dość pokaźna grupa ludzi zwyczajnie obojętnych. Nawet oni jednak, słysząc o żołnierzach ukraińskich w dziurawych butach, spodniach i z niedziałającym sprzętem, oddawali ostatnie hrywny na zakup potrzebnych rzeczy. I dlatego nawet wtedy, pomimo fatalnego stanu ukraińskiej armii i całego państwa, Putinowi ze wschodnią Ukrainą wcale nie poszłoby tak łatwo jak z Krymem. Tutaj bowiem nie żyją wyłącznie „ludzie sowieccy”.

Silniejsi…

– To zwykłe bzdury, wygodny mit, za pomocą którego niektórzy starają się wyjaśnić przyczyny rosyjskiej okupacji wschodniej Ukrainy – tak Iwanna Skiba-Jakubowa z Charkowa reaguje dziś na powtarzane na Zachodzie opinie o rzekomej prorosyjskości wschodnich obwodów jej ojczyzny. Pierwszy raz rozmawialiśmy blisko 8 lat temu w Charkowie. Moja rozmówczyni na co dzień pracowała w agencji PR, po godzinach koordynowała prace jednej z grup obywateli zrzucających się na pomoc dla ukraińskiej armii. – Być może prorosyjskich i proukraińskich mieszkańców tej części Ukrainy jest równo po połowie, być może nas trochę więcej. Ale wystarczy, że tych pierwszych przestaną wspierać przyjeżdżający tu Rosjanie, a proporcje odwrócą się znacznie – przekonywała podczas pierwszej rozmowy.

Po prawie ośmiu latach rozmawiamy już w nieco innym kontekście, choć z tą samą obawą o przyszłość Ukrainy. – Dziś nasze społeczeństwo obywatelskie jest znacznie silniejsze niż parę lat temu. Są również jednostki obrony terytorialnej i odrębne grupy aktywistów zajmujących się szkoleniami. Niewątpliwie mamy dziś armię bardziej profesjonalną i znacznie lepiej wyposażoną niż na początku wojny, przy aktywnym udziale społeczeństwa obywatelskiego i polityki poprzedniego rządu – dodaje.

…osłabieni

Przypominam sobie spotkanie z dwojgiem charkowskich artystów: Mychajło Barbara, aktor teatralny, żona Swietłana, reżyser. – Myślę, że takich jak my – myślących po ukraińsku, nie po sowiecku, jest jednak większość – mówił mi Mychajło. – W ciągu tych wszystkich lat niepodległości zdążyło się jednak wykształcić pokolenie, które nie ma żadnych sentymentów radzieckich. A nawet wśród tych, którzy popierali Janukowycza, widać też, że chcą żyć jednak na Ukrainie, nie w Rosji. – A co w Sowieckim Sojuzie było dobre? To, że musiałem przywozić w walizkach z Moskwy produkty, które oni całymi wagonami stąd wywozili? – mówił mi Jurij Iwanowicz, rocznik 1936, inżynier w czasach ZSRR. Ani myślał wracać pod ramiona Moskwy.

U paru moich charkowskich rozmówców widziałem schrony ze zgromadzonymi zapasami żywności. Standard nie tylko w tej części kraju. Dziś jednak, mimo 100 tys. wojsk rosyjskich pod granicą, mieszkańcy zdają się nie wierzyć w nową wojnę. – To widać także po tych schronach, które dziś są w dużo gorszym stanie niż 8 lat temu – przyznaje Iwanna. – To przerażające, nie jesteśmy jednak gotowi na dużą inwazję. Powinniśmy stworzyć lokalne plany działania, ale często nawet nie znamy się z sąsiadami. Niedawno poprosiłam moją koleżankę, aby omówiła z matką dokładnie plan ewentualnej ewakuacji z miasta w przypadku okupacji. Mama odpowiedziała: „Przestań, to wszystko bzdury”. Wiele osób, które nie były zaangażowane w pracę aktywistów nad rozwojem społeczeństwa obywatelskiego przez ostatnie lata, nadal nie wierzy, że ta inwazja jest możliwa – dodaje.

Nie wejdą?

Moi ukraińscy rozmówcy nie obawiają się bierności obywateli, nie boją się również, jak 8 lat temu, o stan swojej armii. Dominuje za to przekonanie, że w obliczu agresji będą musieli radzić sobie sami, bo państwo – ich zdaniem – nie ma planu. – Któregoś dnia obejrzałem wywiad z działaczem społecznym Serhijem Sternenką, który zapytał, dlaczego państwo nie określiło swoich działań w przypadku dalszej rosyjskiej inwazji. I z przerażeniem, i ze śmiechem uświadomiłem sobie, że przez całe 8 lat wojny nigdy nie myślałem o pomocy państwa w tej sprawie. Jesteśmy przyzwyczajeni do polegania wyłącznie na sobie – słyszę od jednego z rozmówców. Inna osoba, z której ekipą 8 lat temu jeździłem po ukraińskich jednostkach wojskowych z transportem niezbędnych środków, potwierdza: – Ludzie są tym zmęczeni, wolontariusze wykończeni, choć nadal wykonują swoją pracę. Duch w narodzie po wyborach prezydenckich naprawdę osłabł. Nie spodziewaliśmy się, że ktoś taki jak Zełenski będzie na tym stanowisku. Ale uczucia patriotyczne nadal są bardzo silne – dodaje.

Aby mieć pełen obraz tej sytuacji, trzeba dodać, że wschodnia Ukraina to również takie głosy: – Ja ruski człowiek, a ci z zapadnej (zachodniej) Ukrainy to inna kultura, mentalność. Niech więc mają swoje państwo, a my inna kultura, więc nie miałbym nic przeciwko, gdyby Rosjanie nas wzięli, bo tylko oni nas rozumieją.

Mówiącego to 8 lat temu mieszkańca Charkowa pewnie nie ucieszyła informacja, że ukraińska armia może dziś bardziej realnie niż wtedy myśleć o odparciu rosyjskiego ataku lub co najmniej o długiej walce obronnej. Lepiej wyposażona, liczniejsza i z silniejszym morale. A według niektórych ekspertów – silniejsza od zmobilizowanych przy granicy sił rosyjskich. „Szcze ne wmerła Ukrajiny…”.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.