Droga do prostoty: wyciszeni

ks. Adam Pawlaszczyk

|

GN 48/2021 Otwarte

publikacja 02.12.2021 00:00

Nadanie zapowiadanemu Mesjaszowi rysu „ojcowskiego” w pełni oddaje zasadniczy charakter posłannictwa Jezusa Chrystusa.

Droga do prostoty: wyciszeni henryk przondziono /foto gość

Czekam na Ciebie… Odwieczny Ojcze – to modlitwa, która sama w sobie jest wyznaniem wiary. Owszem, każda modlitwa stanowi takie wyznanie, w tej jednak znajduje się odniesienie do podstawowej prawdy naszej wiary: Bóg jest jeden w trzech Osobach. Zapowiedź zapisana w proroctwie Izajasza odnosi się – tak ją interpretuje Kościół – do obiecanego Mesjasza, Jezusa Chrystusa. Nadanie Mu rysu ojcowskiego w pełni oddaje zasadniczy charakter Jego posłania. „Ja i Ojciec jedno jesteśmy”; „Moim pokarmem jest pełnić wolę Ojca mojego”; „Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym wszystkim, co należy do mojego Ojca?”.

Ojcowska więź

Izajasz zapowiadający narodziny królewskiego potomka jako trzecie z jego imion zapisał dosłownie: „Ojciec na Wieki”. Tytuł to zaskakujący, biorąc pod uwagę, że wedle izraelskiego pojmowania ojcem był Bóg, a król był synem (por. np. Ps 2,7). Poza tym do tego momentu proroctwo Izajasza mówi o narodzeniu „dziecka”, „syna”. Odwieczny charakter tego ojcostwa kieruje uwagę na ponadczasowy charakter Jego panowania. Nie to jest jednak najważniejsze – bardziej bowiem należy mieć na względzie ojcowską więź. To ona stanowiła sedno królewskiego urzędu w Izraelu: zadaniem króla jest „ojcować” narodowi, żywić, ubierać, troszczyć się, wychowywać.

Bóg jest naszym ojcem. Nie bez powodu poproszony przez uczniów Jezus uczy ich modlić się „Ojcze nasz”. Nie jest to jedyna modlitwa, którą podyktował ludziom, zaczynająca się od słowa „Ojcze”. Dwa tysiące lat po swoim wniebowstąpieniu, w tragicznych dniach historii ludzkości, zrobił to samo, objawiając się świętej Faustynie. Nie bez przyczyny, bo dzieje ludzkich wojen i cierpienia niewinnych nie są – jak powtarza wielu – dziejami Bożej nieobecności, Bożego milczenia. Wręcz przeciwnie.

Ostrzeżona ludzkość

Dwie wielkie wojny światowe przyniosły ludziom niewyobrażalny dotąd ogrom cierpienia. Nikt nigdy i nigdzie wcześniej nie zrealizował tak diabolicznych scenariuszy, pisanych chyba gdzieś w otchłani piekła. Obydwa te scenariusze łączą dwa elementy. Po pierwsze, rozpoczęły się od pociągających masy ideologii totalitarnych: komunizmu i faszyzmu. Po drugie, zarówno przed zakończeniem pierwszej, jak i przed rozpoczęciem drugiej Bóg wysyłał ludziom ostrzeżenia, jasne komunikaty, przez objawienia. 13 maja 1917 roku w rozmowie z Łucją Matka Boża poprosiła, aby trójka wizjonerów codziennie odmawiała Różaniec – „abyście uprosili pokój dla świata i koniec wojny”. 13 września 1935 roku w rozmowie z siostrą Faustyną Kowalską Pan Jezus podyktował jej modlitwę, nazwaną potem Koronką do Miłosierdzia Bożego. W trakcie wizji anioła gniewu Bożego, mającego karać grzeszną ludzkość, powtarzając słowa koronki, zdołała powstrzymać karzącą dłoń. Różaniec i koronka mają ze sobą wiele wspólnego, przede wszystkim to, że są w pewnym sensie formą modlitwy prostoty. Obydwie – według zapewnień objawiających się ludziom Jezusa i Maryi – mają ogromny potencjał.

Skupienie na jednym

Przywoływane już etapy uczenia się modlitwy według ojca Jacka Bolewskiego nie muszą następować po sobie. Modlitwa słów, modlitwa myśli i modlitwa uczuć zazwyczaj przenikają się nawzajem. Schematyczny podział jest raczej wskazówką „co do elementów, które stopniowo coraz bardziej się wyodrębniają i dlatego wymagają z biegiem czasu dodatkowej uwagi. Wytrwałe posuwanie się naprzód na opisanej drodze może prowadzić niejako spontanicznie do coraz większej prostoty modlitwy” – napisał jezuita. I dodał: „Jedność modlitewnej drogi oznacza zatem przede wszystkim to, że prostota, czyli ostatni etap, może być realizowana już wcześniej – tym bardziej, im prostsza jest wewnętrzna sytuacja człowieka we wzajemnej relacji słów, myśli i uczuć. (…) Cała droga modlitwy daje się streścić w tej jednej perspektywie: każdy z poszczególnych etapów »wystarcza« dopóty, dopóki umożliwia człowiekowi całościowe zwrócenie się do Boga”. Ostatecznie ojciec Bolewski streści ideę modlitwy prostoty w trzech słowach: „skupienie na jednym”. I przywoła sytuację z domu Marty i Marii, kiedy to rozgoryczona postawą siostry Marta usłyszała: „Potrzeba tylko jednego”. Kapitalna jest interpretacja tej perykopy ze świętego Łukasza dokonana przez ojca Jacka. Pisze on: „O to właśnie chodziło Chrystusowi: nie o przeciwstawienie kontemplacji i pracy, lecz o przeciwstawienie postawy skoncentrowanej na jednym i postawy rozproszonej między wiele spraw i trosk”.

Potencjał prostoty

Powróćmy jednak do modlitw, które tradycyjnie odmawiane są z pomocą koronki, czyli sznurka z paciorkami. Jak uczy doświadczenie, mają one swoich absolutnych wielbicieli (reprezentowanych nie tylko przez stereotypowo wyolbrzymione zastępy starszych kobiet, które miałyby rzekomo „bezmyślnie klepać zdrowaśki”), ale i takich, którzy mają z nimi ogromny kłopot. Najczęściej dlatego, że faktycznie potrzeba dużej dojrzałości (lub przynajmniej sporej dozy determinacji), by naprawdę doświadczyć, że odmawianie wciąż na okrągło tych samych słów nie jest bezmyślnym udawaniem modlitwy, lecz… medytacją. Stąd opinia wyrażona powyżej, iż obie te modlitwy – i Różaniec i Koronka do Miłosierdzia Bożego – w pewnym sensie stanowią modlitwę prostoty lub są do niej doskonałym wprowadzeniem. „Skupienie na jednym” jest w nich niezwykle pożądane, a właściwie stanowi warunek sine qua non, by się nimi nie zmęczyć i nie zniechęcić. W Różańcu jest to skupienie na zbawczym dziele Pana Jezusa. W Koronce do Miłosierdzia Bożego… też. O ile jednak modlitwa różańcowa polega na kontemplowaniu tajemnic z życia Jezusa i Jego Matki, o tyle w przypadku koronki trzeba mieć przed oczyma tę scenę z objawienia siostry Faustyny, w której Bóg Ojciec spogląda na ludzkość przez rany swojego Syna. Odmawiając ją, patrzysz w oblicze „Ojca Przedwiecznego”. Przez ten sam pryzmat – ran Jezusa Chrystusa. •

Skupienie w praktyce

Postawa rozproszona „między wiele spraw i trosk” jest dzisiaj plagą. Postęp mocno się do tego przyczynił. Trudno jest skupić współczesne dzieci czy nastolatków na czymkolwiek, co nie jest skaczącym obrazem na trzymanym w dłoni smartfonie. Ale i dorosłe pokolenie – to, które pamięta czasy sprzed cyfryzacji, które czytało książki i bawiło się na trzepakach – również popadło w ten rodzaj aktywizmu, który jest ewidentnie wyniszczający. Można zaryzykować stwierdzenie, że żyjemy w świecie, w którym są nas miliardy i jednocześnie każdy chce mieć wszystko oraz wiedzieć wszystko. Zamiast „tylko jednego”. Jeśli jesteś gotowy na zmiany, to przypomnij sobie najpierw poprzedni odcinek szkoły modlitwy i wątek o nawykach. To one kształtują Twoje życie, choć najpierw to Ty ukształtowałeś je.

Odpowiedz na dwa pytania:

1. Jaki jest mój pierwszy gest po przebudzeniu się ze snu? Czy jest nim sięgnięcie po smartfon? Sprawdzenie mediów społecznościowych bądź komunikatorów?

2. Jaki jest mój ostatni gest przed snem? Czy jest nim odłożenie na bok smartfona, z którym na zakończenie dnia nie próbowałem się nawet rozstać? Jeśli na obydwa pytania odpowiesz twierdząco, rada brzmi: przestań. Warto się tych nawyków pozbyć, ponieważ mają naprawdę destrukcyjny wpływ na ciebie.

Warto też zadać sobie kolejne dwa pytania:

1. W jaki sposób zaraz po przebudzeniu mogę skontaktować się z Bogiem? Znak krzyża? Akt strzelisty? Podziękowanie za dar kolejnego dnia?

2. W jaki sposób przed snem mógłbym okazać Bogu wdzięczność za wszelkie dobro, które mnie spotkało?

To oczywiście początek. Bo zasada przytoczona w poprzednim odcinku: „Im mniej się modlisz, tym gorzej to idzie” pozostaje aktualna. A na modlitwę potrzeba czasu, stąd warto, używając najbardziej popularnej wymówki na świecie: „Nie mam czasu”, zrobić sobie rachunek sumienia. Wciąż aktualne powinno być w nim odniesienie do internetu, mediów społecznościowych i komunikatorów, które – nie łudźmy się – są dzisiaj największym wrogiem „skupienia na jednym”. Dodatkowe ćwiczenia czy propozycje? Spróbuj przeżyć dzień bez mediów (jakichkolwiek). Wyjedź na wypoczynek tam, gdzie nie ma zasięgu. To niby takie niepozorne… ale dla współczesnego człowieka może być rewolucyjne. I całkowicie zmienić go wewnętrznie. Po prostu uspokoić. Nie ma oczywiście przepisów określających, jak długo warto albo ile należy się modlić (poza wyjątkami, rzecz jasna, modlitw przypisanych stanowi, na przykład brewiarza i innych wynikających z podjętych zobowiązań). Ale człowiek potrzebuje czasu, by się uspokoić, by się w coś zagłębić. I spokoju, by to było naprawdę głębokie.