„Amoris laetitia” i doktrynalna gra czterech kardynałów, czyli moja odpowiedź na „dubia” ks. profesora Pawła Bortkiewicza

Aleksander Bańka

Jakiś czas temu na portalu PCh24 ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr opublikował artykuł, który, jak twierdzi, stanowi swego rodzaju glosę do mojego sporu z redaktorem Pawłem Chmielewskim z PCh24 – sporu zasadniczo dotyczącego rozumienia pojęcia T(t)radycji, choć nie tylko. Tekst Księdza Profesora jest w moim odczuciu na tyle ważny, że postanowiłem na niego odpowiedzieć.

„Amoris laetitia” i doktrynalna gra czterech kardynałów, czyli moja odpowiedź na „dubia” ks. profesora Pawła Bortkiewicza

Artykuł zatytułowany: „Papież – Tradycja – Sumienie. Refleksje wokół tekstu prof. Aleksandra Bańki” nie jest, jak zaznacza sam jego Autor, polemiką ze mną w tym, co dotyczy sporu z redaktorem Chmielewskim, ale pewną refleksją na kanwie materiału pt. „O błędnym rozumieniu tradycji”, który opublikowałem na moim profilu facebookowym. Komentowałem w nim niespójny i niezgodny ani z orzeczeniami Soboru Trydenckiego, ani Watykańskiego II sposób określania T(t)radycji, jakim apodyktycznie szafował w jednej ze swych obliczonych na polemikę ze mną wypowiedzi Paweł Chmielewski. Ksiądz profesor Bortkiewicz skupił się jednak zasadniczo na nieco innych wątkach mojej publikacji, rozwijając je i stawiając w ich kontekście pytania, które wydają mi się na tyle ważne, że warte kilku słów „ad vocem”.

Przede wszystkim więc kwestia sumienia. Nie ulega wątpliwości, że aby właściwie uchwycić relację między T(t)radycją z Urzędem nauczycielskim Kościoła, na którego czele stoi papież, należy uwzględnić jeszcze trzeci element, na który słusznie wskazuje Ksiądz Profesor, a mianowicie sumienie. Ksiądz Bortkiewicz trafnie zauważa: „istotą urzędu papieskiego jest to, że urząd ten wyrasta z prymatu sumienia i zabezpiecza ten prymat”. W rzeczywistości chodzi więc o to, że „papież nie ma prawa wymagać od wierzących posłuszeństwa normom moralnym tylko dlatego, że uważa to z jakichś względów za pożyteczne. Ma natomiast takie prawo i powinność dlatego, że prowadzi wierzących (pomaga im) w drodze do anamnesis”. Trudno więc nie zgodzić się z Księdzem Profesorem, gdy wskazuje na „istotę powinności płynącej z urzędu papieskiego – bycie adwokatem chrześcijańskiej anamnezy, bycie wsparciem i pomocą w rozeznawaniu meandrów Tradycji konstytutywnej i tradycji mniej istotnych, bycie pomocą w rozeznawaniu wątpliwości sumień”. Czy papież tego nie czyni? Ksiądz Bortkiewicz przypomina słynne „Dubia” wystosowana przez czterech kardynałów do papieża w kontekście „Amoris laetitia” i domniemanego przyzwolenia na komunię dla osób rozwiedzionych, żyjących w ponownych związkach niesakramentalnych. Pisze, że owi przedstawiciele Ludu Bożego o taką pomoc papieża prosili, podczas gdy on zamilkł; że uczynili to „w synowskim posłuszeństwie”. Czy na pewno?

Pozwolę sobie w tej kwestii zachować jednak odmienne zdanie. Każdy, kto choć trochę orientuje się, kim są autorzy owych „Dubiów” (kardynałowie Walter Brandmüller, Raymond L. Burke, Carlo Caffarra i Joachim Meisner), wie, że to zagorzali krytycy papieża Franciszka, którzy od dawna systematycznie i na wiele sposobów kontestują różne wątki nauczania Ojca Świętego, egzaminują papieża z doktryny i sugerują herezję. Dokładnie z tego klimatu walki z Franciszkiem wyrosły „Dubia”. Wspomniani kardynałowie nie spotkali się z Ojcem Świętym na synowskiej rozmowie, ale wysłali roszczeniowy list, który w swej wymowie stanowił ewidentną próbę wywarcia nacisku na papieżu i wpisania jego nauczania w ich wizje ortodoksji, doktryny, tradycji. Gdy to nie poskutkowało, zdecydowali się ów list w sposób bezprecedensowy upublicznić, licząc, że medialna presja zmusi papieża do zajęcia odpowiadającego im stanowiska. Po „Dubiach” pojawiły się zresztą kolejne próby wciągnięcia Franciszka w doktrynalną grę. Wokół czterech kardynałów ujawniło się środowisko, które opublikowało najpierw „Correctio” (tam już ewidentnie pojawia się sugestia, że papież głosi "fałszywe i heretyckie twierdzenia"), a następnie ogłosiło jeszcze „Professio” i „Declaratio” – kolejne manifesty, w których powraca ten sam motyw: absolutny sprzeciw wobec jakiejkolwiek możliwości udzielenia sakramentów osobom rozwiedzionym i żyjącym w drugim związku, przy jednoczesnej oczywistej sugestii, że Franciszek taką możliwość próbuje dopuścić powszechnie, narażając na śmiertelne niebezpieczeństwo doktrynę Kościoła. Ksiądz profesor Paweł Bortkiewicz widzi w tym „synowskie posłuszeństwo” względem papieża, ja natomiast – manipulację, stawianie papieżowi ciągłego ultimatum i zamkniętą na jakikolwiek dialog próbę interpretacji Tradycji w kluczu własnych, sztywnych wyobrażeń na jej temat. W ten model „synowskiego posłuszeństwa” wpisuje się również, moim zdaniem, narracja Pawła Chmielewskiego, z którą podjąłem polemikę.

Na czym polega fundamentalny błąd takiego sposobu myślenia? Przede wszystkim na próbie nadania rangi dogmatu dyscyplinie sprawowania sakramentów, która przecież nie jest uznawana za niezmienną prawdę wiary, ale „należy do władzy ustawodawczej powierzonej Kościołowi tak, aby w zmieniających się okolicznościach historii mógł udzielać sakramentów w sposób najbardziej odpowiedni i pożyteczny dla dobra dusz”. Tak pisali o tym m.in.  Andrea Tornielli, Gianni Valente w swojej książce „Dzień sądu”, przytaczając również słowa, które w obronie „Amoris laetitia” wypowiedział Rocco Buttiglione – bliski współpracownika Jana Pawła II, człowiek daleki od jakichkolwiek liberalnych czy „modernistycznych” skłonności.  Buttiglione zwrócił uwagę na istnienie "łagodzących okoliczności, kiedy to grzech śmiertelny (grzech, który w innych okolicznościach byłby śmiertelny) staje się grzechem lżejszym, jedynie powszednim. Istnieją zatem przypadki, w których osoby rozwiedzione i ponownie związane cywilnym małżeństwem mogą zostać uznane (przez spowiednika i po odpowiednim duchowym rozeznaniu) za żyjące w łasce Bożej, a zatem zasługujące na przyjęcie sakramentów. Wydaje się to zdumiewającą nowością, ale jest to doktryna całkowicie, ośmielę się powiedzieć: granitowo wręcz tradycyjna". W tym kontekście głęboko manipulacyjne jest twierdzenie lansowane przez niektóre wrogie papieżowi środowiska, że to, co po odpowiednim rozeznaniu i zbadaniu przez kompetentną instancję mogłoby zostać dopuszczone w drodze wyjątku, ze względu na szczególne okoliczności społeczne i życiowe oraz zmniejszony zakres subiektywnej odpowiedzialności, miałoby stać się powszechną praktyką – bezwarunkowym przyzwoleniem na komunię dla osób rozwiedzionych, żyjących w powtórnych związkach. Jeśli takie sytuacje faktycznie miałyby miejsce, nie są one zgodne z duchem „Amoris laetitia”.

Ksiądz profesor Paweł Bortkiewicz bardzo trafnie zauważa, że „Amoris laetitia” „jest dla jednych znakiem hermeneutyki ciągłości w odniesieniu do Tradycji Kościoła, jest wyłącznie zaakcentowaniem większej pedagogii wrażliwości w stosunku do konkretnych osób znajdujących się w trudnych sytuacjach życiowych, empatii, miłosierdzia… Dla innych jest zerwaniem Tradycji i to w sposób [prowadzący do – przyp. Autora] niemożliwych do przewidzenia konsekwencji”. Gdzie tkwi jądro problemu? O ile dobrze rozumiem Księdza Profesora, w odpowiedzi na pytanie, czy Franciszek twórczo interpretuje Tradycję, czy ją przekształca; czy treści Tradycji są przez niego pogłębiane, rozwijane i precyzowane, czy też zmieniane? W moim przekonaniu taka alternatywa nie oddaje istoty problemu. Przede wszystkim dlatego, że każde „pogłębianie, rozwijanie i precyzowanie” jest jakąś formą zmiany. Chodzi tylko o to, czy zmiana dotyczy kwestii absolutnie niezmiennych, czy też takich, które zmianom podlegać mogą. W moim tekście „O błędnym rozumieniu tradycji” odwołałem się do podziału na Tradycję Apostolską i tradycje eklezjalne, wskazując jednocześnie, że problem faktycznego precyzyjnego rozróżnienia między nimi jest bardzo złożony – na tyle, że nie poradził sobie z nim w pełni ani Sobór Trydencki, ani Watykański II, skupiając się po prostu na Tradycji Apostolskiej. Nic dziwnego, że wielu dąży do tego, aby zakres Tradycji maksymalnie poszerzyć, włączając w nią elementy tradycji eklezjalnych, dogmatyzując je przez to i twierdząc, że ich modyfikacja to zamach na Tradycję. Redaktor Paweł Chmielewski zapędził się nawet tak daleko, że na portalu PCh24 napisał: „W swoich polemikach mówiłem bowiem o następujących kwestiach związanych z pontyfikatem Franciszka: Komunia święta dla rozwodników; jedyność zbawcza Kościoła i Chrystusa; komunia dla protestantów. Wszystkie te tematy dotyczą bynajmniej nie kościelnych tradycji, ale właśnie Tradycji”. Otóż chciałbym tylko nadmienić, że temat udzielania bądź nieudzielania komunii protestantom nie może dotyczyć Tradycji – między innymi dlatego, że wtedy, gdy ona się konstytuowała w swej zasadniczej postaci (Tradycja Apostolska) nie było jeszcze protestantów. Lecz nawet, gdyby byli, sprawa zasad udzielania komunii świętej podpada pod kwestię prawa kościelnego, to zaś należy nie do Tradycji, lecz tradycji eklezjalnej właśnie. Do Tradycji należy natomiast przekonanie o realnej obecności Jezusa w Najświętszym Sakramencie. To jednak co innego, niż kwestia, komu i na jakich zasadach tej obecności udzielać. Paradoksalnie, ten fakt jeszcze bardziej zostaje wyostrzony przez podział zaproponowany przez ks. prof. Bortkiewicza – na tradycje i Tradycję konstytutywną. Ów podział w następujący sposób precyzuje ksiądz prof. Henryk Seweryniak w swojej pozycji „Świadectwo i sens”: „Tradycja konstytutywna to proces recepcji Objawienia Bożego, który skrystalizował się w postaci Pisma Świętego i znajduje swój wyraz w przyjętych przez Kościół formułach pogłębionego zrozumienia Objawienia. Na tradycję konstytutywną składają się: rozmaite tradycje Starego Testamentu, tradycja Q i inne tradycje Nowego Testamentu, Chrystusowe i apostolskie akty przyjęcia świętych pism Izraela jako dziedzictwa, Pierwszego Testamentu Kościoła oraz akty, które w decydujący sposób przyczyniły się do ustalenia depozytu Objawienia, na przykład określenie Kanonu, wreszcie orzeczenia Urzędu Nauczycielskiego Kościoła przedkładające i wyjaśniające depozyt Objawienia, na przykład dogmaty. Tradycje to formy liturgii, teologii, katechezy, pedagogii chrześcijańskiej, moralności, prawa kościelnego i sztuki, które stały się istotnymi sposobami samokontynuacji Kościoła Chrystusowego w dziejach rozmaitych Kościołów historycznych”.

Oczywiście, spór na ten temat można by wieść bez końca, mnożąc kolejne przykłady rzekomego zmieniania Tradycji przez Franciszka i zastanawiając się, czy to już modyfikacja Tradycji czy jeszcze tradycji oraz czy papież ma do tego prawo. Sęk w tym, że owszem – możemy, a nawet powinniśmy debatować i stawiać pytania, jednak nie nam w tej kwestii wyrokować. To nie do Bańki, Bortkiewicza, Chmielewskiego czy kogokolwiek innego należy apodyktyczne orzekanie, że papież zmienia Tradycję, ponieważ ferując w tej sprawie wyrokami i powszechnie je ogłaszając, obsadzamy się de facto w roli Urzędu Nauczycielskiego Kościoła, a nawet stawiamy ponad nim. Doktryna Kościoła jest w tej sprawie jasna: papież z racji swego urzędu posiada najwyższą, bezpośrednią i powszechną władzę zwyczajną w Kościele, którą może wykonywać zawsze w sposób nieskrępowany (KPK, kanon 331), a przeciwko jego wyrokowi lub dekretowi nie ma apelacji lub rekursu (KPK, kanon 338). Kościół zaprasza nas więc w tej sprawie bardziej do zaufania „boskiej asystencji”, którą ma nawet zwyczajne nauczanie papieża (KKK, pkt. 892), niż naszym subiektywnym przekonaniom, bazującym na niepełnych informacjach i wyrywkowych obserwacjach. Uparte obstawanie przy własnym zdaniu jest w rzeczy samej negowaniem papieskiego autorytetu oraz ignorowaniem nauczania Kościoła na ten temat. Prowadzi do głębokich podziałów w Kościele i stanowi uderzenie w jego jedność. To właśnie nazywam drugą falą reformacji w Kościele. Jestem przekonany, że wszyscy chcielibyśmy tego uniknąć, nawet jeśli glosa księdza profesora Pawła Bortkiewicza ma ratować Pawła Chmielewskiego rozumienie Tradycji – niezależnie od Tradycji.