Jak broniliśmy polskich granic...

Maciej Rajfur

|

GN 46/2021 Otwarte

publikacja 18.11.2021 00:00

Polska po I wojnie światowej nie miała naturalnych, korzystnych granic. W dodatku dwaj wielcy sąsiedzi – Niemcy i Rosja – wprowadzili militaryzację społeczeństwa, tworząc systemy totalitarne.

Rok 1939. Załoga samolotu  PZL-37 „Łoś” z 217 eskadry bombowej przy maszynie. Rok 1939. Załoga samolotu PZL-37 „Łoś” z 217 eskadry bombowej przy maszynie.
nac

Mimo zróżnicowanej sytuacji na scalonych po zaborach ziemiach polskich, ekonomicznego kryzysu światowego, który nastał na przełomie lat 20. i 30., w ciągu dwóch dekad zbudowano niemal od zera przemysł obronny, który mógł wyprodukować co najmniej kilkadziesiąt nowoczesnych typów uzbrojenia.

Dolina Krzemowa polskiej broni

Sztandarowym przedsięwzięciem było stworzenie Centralnego Okręgu Przemysłowego, w którym zlokalizowano najważniejsze zakłady zbrojeniowe. Potencjał gospodarczy Polski zupełnie odbiegał od możliwości naszych zachodnich sąsiadów, był też wielokrotnie mniejszy od potencjału Związku Sowieckiego. – Proces modernizacji i tak bardzo zróżnicowanej wówczas armii musiał być rozciągnięty w czasie, a jak wiemy, jego właśnie zabrakło. W latach 20. mieliśmy armię z uzbrojeniem i wyposażeniem: austriackim, niemieckim, rosyjskim, francuskim, a nawet włoskim. Dlatego budowa COP-u z końcem lat 30. wynikała z konieczności uruchomienia własnej nowoczesnej produkcji zbrojeniowej– mówi dr Jacek Magdoń z Instytutu Pamięci Narodowej w Rzeszowie.

W skład COP-u weszła m.in. Fabryka Broni w Radomiu. Od 1927 roku odgrywał on znaczącą rolę w ujednoliceniu wyposażenia polskiej armii w broń strzelecką. – We wrześniu 1939 karabiny wz. 98 oraz wz. 98a, bazujące na niemieckim systemie Mauser 98, stanowiły podstawowe uzbrojenie polskiej piechoty – dodaje pracownik Oddziałowego Biura Edukacji Narodowej w Rzeszowie. Fabryka była modernizowana i z czasem wypracowano własne konstrukcje. – Chodzi np. o bardzo udany i ceniony pistolet typu VIS wz. 35, produkowany od 1936 r. Wytwarzanie tej broni kontynuowali Niemcy w czasie II wojny światowej – podkreśla dr Magdoń.

Najmocniejszy Hel

– Kluczową kwestią bezpieczeństwa w XX-leciu międzywojennym stała się obrona granic. Natura pomagała Polsce tylko na południu – w Karpatach, na granicy z Czechosłowacją. – W polskiej armii wysnuto wniosek, że nie ma możliwości bronienia wszystkich linii granicznych, należy się zatem skupić na uchronieniu rdzenia państwa, w tym „trójkąta bezpieczeństwa” – wideł Wisły i Sanu – czyli zbrojeniowego COP-u. Geopolityka jednak nakazywała zupełnie coś innego. Podjęto decyzję o obronie na granicach z Niemcami, by wojska Adolfa Hitlera nie wkroczyły na tereny zachodniej i północnej Polski bez oporu, a tym samym rewizji granic wytyczonych na mocy traktatu wersalskiego. Dlatego podjęto budowę fortyfikacji – stwierdza J. Magdoń. Ówczesna Polska nie miała jednak potencjału na poziomie Francji ani możliwości fortyfikowania granicy na poziomie słynnej Linii Maginota, dlatego postanowiono ochronić najbardziej newralgiczne punkty granicy z III Rzeszą i Sowietami. Na granicy polsko-niemieckiej wybrano Hel, Śląsk i tereny granicy z Prusami Wschodnimi m.in. w rejonie Wizny.

Obszar Warowny „Śląsk” rozciągał się na długości ok. 60 kilometrów. Od miejscowości Przeczyce na północy po miejscowość Wyry na południu. Pasmo miało bronić podstawowego zagłębia surowcowego i przemysłowego II RP. To linia umocnień stałych i polowych. Łącznie tworzy ją 180 budowli. – W momencie wybuchu II wojny światowej nie była jeszcze ukończona, lecz szybko zapadła decyzja, by nie prowadzić intensywnej obrony na Śląsku, gdyż groziło to zniszczeniem całego potencjału przemysłowego w tym regionie. Nie wykorzystano więc możliwości obszaru warownego. Trudno dziś tę decyzję jednoznacznie ocenić, bo jednak to walki w terenach zurbanizowanych pozwalały na długotrwałą obronę – uważa dr Magdoń.

Fortyfikacje II RP odznaczały się bardzo dobrą jakością, jednak było ich zbyt mało. – Gdyby potencjał gospodarczy Polski był większy, umocnienie granicy miałoby ogromny sens i wydłużyłoby z pewnością okres wojny z Niemcami w 1939 roku – oświadcza pracownik rzeszowskiego IPN-u. Skuteczna obrona Helu pokazała jednak bardzo wysoki poziom fortyfikatorów. Rejon Umocniony Hel można nazwać w tym względzie perełką. Wynikało to z potrzeby osłonięcia polskiego Wybrzeża i działań floty wraz z jej dowództwem. Bez tego jeden z najnowocześniejszych portów na Bałtyku, czyli port i baza morska w Gdyni, mógł łatwo paść od strony morza łupem wroga. Umocniony półwysep został wyposażony w artylerię, dlatego zdobycie tego terenu nastręczało potem wrogowi tak dużych trudności. – To jeden z najbardziej chlubnych przykładów skutecznego wykorzystania fortyfikacji podczas II wojny światowej, która przecież miała charakter błyskawiczny i wykazała nieprzydatność fortyfikacji w nowoczesnej wojnie – ocenia dr Magdoń.

Jak pisze Wiesław Bolesław Lach, po wojnie polsko-bolszewickiej podstawą polskiego systemu obrony miały stać się stare twierdze i fortyfikacje porosyjskie na północnym Mazowszu. Miały tworzyć ciągłość systemu umocnień, wsparte pododdziałami fortecznymi oraz ogniem artylerii i broni maszynowej. Ostatecznie decyzje o wzniesieniu nowoczesnych fortyfikacji na granicy z Prusami Wschodnimi zapadły dopiero wiosną 1939 r., a ich budowa w rejonie Mławy i wzdłuż Narwi rozpoczęła się w lipcu 1939 r., czyli zdecydowanie za późno.

Łoś w powietrzu

W latach 30. rozumiano konieczność rozwoju lotnictwa cywilnego i wojskowego. Rozpędzający się wyścig zbrojeń w przestrzeni powietrznej nie mógł ominąć kraju nad Wisłą, tym bardziej że Polska miała znakomitych konstruktorów. Michał Zarychta uważa, że polski przemysł lotniczy był dużym osiągnięciem gospodarczym, szczególnie po zacofaniu cywilizacyjnym w zaborach. Podjęto jednak błędną decyzję o produkowaniu samolotów wszystkich typów – od lekkich, przez myśliwskie, aż po pasażerskie i bombowe. Przez to ucierpiały zarówno jakość, jak i wielkość produkcji.

Najważniejszą i najbardziej znaną fabryką samolotów w II Rzeczypospolitej były Polskie Zakłady Lotnicze na warszawskim Okęciu, które potem miały też swoją filię w Mielcu (Wytwórnia Płatowców nr 2).

– Wielkie uznanie na rynkach światowych zdobył polski myśliwiec PZL.P-11 i kolejne jego wersje rozwojowe. Był sprzedawany w latach 30. do innych krajów jako produkt niezwykle trafiony – dodaje Jacek Magdoń. Właśnie samoloty myśliwskie PZL stanowiły po roku 1936 roku trzon polskiego lotnictwa. Wśród nich PZL.23 „Karaś” i bombowy PZL.37 „Łoś”. Ten drugi stawiano w jednym rzędzie z konstrukcjami światowych liderów. Był najlepszą maszyną polską tego typu, a w 1939 roku – jedyną spośród polskich samolotów bojowych równorzędną z niemieckimi. Konstruktorzy sprzętu wojskowego II Rzeczypospolitej stworzyli oprócz słynnego „Łosia” jeszcze wiele ciekawych projektów i prototypów, jak np. PZL.46 „Sum” – wersję lepszą od „Karasia”, latającą o 100 km/h szybciej. Wojsko Polskie zamówiło już 300 sztuk, jednak II wojna światowa przeszkodziła w seryjnej produkcji.

A może… łódź latająca?

Duże nadzieje wzbudzał PZL.50 „Jastrząb”. W momencie wybuchu wojny na linii montażowej znajdowało się 5 seryjnych maszyn, jednak żadna z nich nie została ukończona. – To była koncepcja bardzo rozwojowa. Podobnie jak PZL.38 „Wilk”, PZL.45 „Sokół” czy PZL.48 „Lampart”. Warto przypomnieć, że Polska należała do ścisłego grona kilku krajów na świecie, które eksportowały samoloty za granicę, np. do Rumunii czy Turcji. A liczba zamówień wzrastała wraz z zagrożeniem wojennym – informuje pracownik rzeszowskiego IPN-u.

W temacie nowoczesnych prototypów wspomnijmy jeszcze o czołgu 7TP – jednej z pierwszych tego typu maszyn na świecie napędzanych silnikiem wysokoprężnym i w dodatku z radiostacją. W 1938 roku podjęto próby wzmocnienia opancerzenia tego modelu, czego efektem był projekt o nieoficjalnej nazwie 9TP. Ciekawostką z pewnością jest eksperymentalny lekki czołg pływający PZInż 130. W 1937 roku testowano już jego prototyp. Osiągał dobre rezultaty. Przejechał nawet 3500 kilometrów, jednak ostatecznie projekt zawieszono. Kolejna perełka to… łódź latająca Nikol A-2, przeznaczona dla polskiej marynarki. W założeniu maszyna patrolowa i szkoleniowa. Testy prototypu wypadły w przeddzień wybuchu wojny.

– Dokonano też zakupów na Zachodzie, niestety, nie dotarły one na czas do Polski, a modernizacja lotnictwa własnymi siłami nie sprostała wymaganiom wojny w 1939 r. Zabrakło nie tylko czasu, ale i finansów oraz potencjału przemysłowego. Niestety, dysproporcja liczby samolotów polskich i niemieckich okazała się niezwykle rażąca. Nasz przeciwnik wystawił do walki tysiące nowoczesnych maszyn, Polska miała ich zaledwie kilkaset. I to właśnie przewaga niemiecka w powietrzu, połączona z biernością zachodnich sojuszników, zadecydowała o tak szybkiej klęsce Polski w 1939 roku – podsumowuje Jacek Magdoń. •

Jak broniliśmy polskich granic...