Wieczny pokój pod Tatrami

Marcin Jakimowicz

|

GN 43/2021

publikacja 28.10.2021 00:00

Mistrz, który na nartach tańczył walca. Olimpijczyk, o którego brawurowej ucieczce z hitlerowskiego więzienia szeptała cała Polska. Pisarz afirmujący szlachetne ludzkie wariactwa. Potężny proboszcz, który wdrapywał się na niezdobyte szczyty. Spotkałem ich na Pęksowym Brzyzku.

Połowa z niemal 500 grobów to nagrobki zasłużonych. Połowa z niemal 500 grobów to nagrobki zasłużonych.
ROMAN KOSZOWSKI /FOTO GOŚĆ

Przez bramę zaprojektowaną przez Stanisława Witkiewicza wchodzę na jedną z najpiękniejszych polskich nekropolii. Jak mawiają tutejsi górale: to cmentarz „z dusą”.

Mistrzostwo Polski

Dziś jego skok oglądałaby z zapartym tchem cała Polska. „Leeeć jak najdalej!” – krzyczałby 17 marca 1935 r. w jugosłowiańskiej Planicy komentator (mający czarnogórskie korzenie Włodzimierz Szaranowicz urodzi się dopiero za 14 lat). Stanisław Marusarz na Bloudkovej Velikance, największej skoczni świata, poszybował na odległość 97 metrów i pobił życiowy rekord. Trzy lata później w Lahti wyskakał srebro.

Urodził się i zmarł w Zakopanem. Tyle że 18 czerwca 1913 r. leżało ono w Austro-Węgrzech, a 29 października 1993 r. ponownie w granicach Rzeczpospolitej. Góral z krwi i kości, pierwsze skoki oddał jako dziesięciolatek. Ten legendarny czterokrotny olimpijczyk, skoczek, dwuboista i alpejczyk, okrzyknięty w 1938 r. w plebiscycie „Przeglądu Sportowego” najlepszym sportowcem Polski, był niestrudzonym kurierem tatrzańskim i podporucznikiem Armii Krajowej. Na trasie Zakopane–Budapeszt przeprowadzał ludzi i przemycał materiały konspiracyjne ZWZ. Gdy w marcu 1940 r. w Szczyrbskim Plesie złapali go słowaccy współpracujący z gestapo pogranicznicy, ogłuszył jednego z nich i wyskoczył przez okno. Złapany po raz kolejny, trafił do aresztu w Preszowie, Muszynie (tam torturowano go, oblewając lodowatą wodą) i przy krakowskiej ulicy Montelupich. Został skazany na śmierć. O jego brawurowej ucieczce szeptała cała Polska. Więźniowie nogą od taboretu wygięli kraty i przez okienko przecisnęli się na wolność. Marusarzowi pomogły umiejętności skoczka: tym razem nie ratował się jednak przed upadkiem na skoczni, ale przed kulą esesmanów. Na sześciu więźniów przeżyło jedynie dwóch. Sam narciarz został postrzelony w udo. Opatrzył go i nakarmił spotkany nad Wisłą rybak. Sportowiec uciekł na Węgry. Zakończył karierę dopiero w 1957 r. „Rzucałem wyzwanie losowi. Sport był dla mnie życiem, życie sportem” – opowiadał.

Urwisko nad potokiem

Cmentarz na Pęksowym Brzyzku to nie tylko nekropolia, ale i mała (dosłownie, bo ma zaledwie pół hektara) galeria sztuki. Niemal wszystkie nagrobki są arcydziełami, wykonanymi w drewnie, kamieniu, metalu i szkle. Ponad 170 lat temu ziemię ofiarował Jan Pęksa (od jego nazwiska wzięła się nazwa „brzyz”, która w gwarze oznacza urwisko nad potokiem). Połowa z niemal 500 grobów to nagrobki zasłużonych.

Mijam grób gawędziarza, pieśniarza i honorowego przewodnika tatrzańskiego Jana Krzeptowskiego Sabały (zm. 8 grudnia 1894 r.). Zerkam na nagrobki Karola Stryjeńskiego, Antoniego Kenara, alpinisty i pisarza Jana Długosza, Antoniego Rząsy, Witolda Paryskiego. Są też i symboliczne groby Macieja Berbeki (zakopiańczyk, zdobywca pięciu ośmiotysięczników, artysta malarz i scenograf zginął 6 marca 2013 r. pod Broad Peak) i gen. Mariusza Zaruskiego, człowieka podziwianego nie tylko przez przewodników górskich, ale i żeglarzy.

„Podoba się pani moja sztuka? Powinna pani dać się zbadać” – usłyszała młoda dziewczyna zwiedzająca zakopiańską galerię Władysława Hasiora. Często prowokował ludzi do debaty: „Kto ma ochotę się ze mną posprzeczać?”. Jego sztuka budziła skrajne emocje. Dla jednych był burzącym stereotypy nowatorem, dla innych efekciarzem. Skończył warszawską ASP, a gdy po powrocie z zagranicznych wojaży pokazał w Warszawie wystawę asamblaży, okrzyknięto go nadzieją polskiej sztuki. Długo można opowiadać o jego burzliwym, popękanym życiu, ogromnej samotności, a nawet biedzie, z którą zmagał się nauczyciel słynnej szkoły Kenara.

Pisarz z mokrą głową

Idziemy dalej! „Szatan z siódmej klasy”, „Awantura o Basię”, „O dwóch takich, co ukradli księżyc” i poszukujący po całym świecie Pacanowa Koziołek Matołek. Któż z nas nie zna tych lektur? Pisarz, który wykształcił swój niepowtarzalny, afirmujący życie i szlachetne wariactwa ludzi styl, zmarł pod Tatrami 31 lipca 1953 r. Od ośmiu lat był objęty zakazem publikacji i poddany szykanom. Jego sekret? Traktował młodego czytelnika poważnie, doceniając jego inteligencję i poczucie humoru. A „Panna z mokrą głową” czy „Szaleństwa panny Ewy” były dla Polaków tym, czym słynna „Pippi” Astrid Lindgren dla Szwedów. Choć pochodził ze Wschodu (urodził się w Stryju, a młodość spędził we Lwowie), pokochał Zakopane. To z jego inicjatywy na stokach Gubałówki wyrosło sanatorium dla młodzieży. Organizował też zbiórki na sprzęt narciarski dla najbiedniejszych góralskich dzieci. Gdy w 1930 r. zorganizowano zawody o Puchar Kornela Makuszyńskiego, wzięli w nich udział późniejsi mistrzowie: 17-letni Stanisław Marusarz i 22-letni Bronisław Czech.

Mijam symboliczny nagrobek tego drugiego. Mawiano, że na nartach tańczył walca. Był prekursorem modnego dziś na całym świecie narciarstwa ekstremalnego (zjeżdżał z Zawratowej Turni w stronę Hali Gąsienicowej). Ten najwszechstronniejszy narciarz II RP, 24-krotny mistrz Polski w konkurencjach narciarskich, ratownik górski, lekkoatleta, artysta malujący na szkle, trzykrotny olimpijczyk i szybujący ponad Tatrami pilot zmarł z wycieńczenia 5 czerwca 1944 r. w Auschwitz. Podobnie jak Marusarz był kurierem. Gestapo aresztowało go w maju 1940 r., a do obozu trafił pierwszym transportem (miał „niski” numer obozowy: 349). Odrzucił propozycję trenowania niemieckich narciarzy. „Siedzieliśmy w oknie, przed naszym barakiem na placu obozowym Cyganie grali różne wesołe utwory muzyczne. Dowiedziawszy się o nagłym zgonie pana Bronisława, przerwali granie. Za chwilę zagrali marsz żałobny Chopina” – wspominał inny więzień, rzeźbiarz Xawery Dunikowski.

Jądro polskości

Pierwszy zakopiański proboszcz Józef Stolarczyk nie musiał pytać: „Przepraszam, kto z państwa ostatni w kolejce na Krzyżne?”. Potężny, nieco ociężały chłop znał Tatry jak własną kieszeń. Wielokrotnie zapuszczał się w dziewicze doliny i wdrapywał na niezdobyte dotąd szczyty. W 1867 r. zdobył Baranie Rogi i jako pierwszy turysta zszedł z Rysów do Morskiego Oka.

W połowie XIX wieku do Zakopanego przyjeżdżało niewielu śmiałków. Podróż z Krakowa trwała aż dwa dni. Dopiero gdy w 1894 r. po raz pierwszy dojechał tu pociąg, drzwi do Tatr zostały otwarte na oścież. – Już Staszic przybywający do podnóża Tatr podkreślał odrębność kulturową Podhalan. Zaznaczał, że ich strój wykazuje wiele podobieństw do ubiorów bałkańskich – zauważa dr Stanisława Trebunia-Staszel, etno­lożka z Uniwersytetu Jagiellońskiego i góralka z Białego Dunajca. – Seweryn Goszczyński uważał, że tu znajduje się jądro polskości. Przełom XIX i XX wieku to okres ogromnej fascynacji kulturą podhalańską, którą Witkiewicz podniósł do rangi kultury narodowej. Pisał, że poprzez nią można zachować narodową tożsamość. Elity bardzo dowartościowały Podhalan. Ksiądz Tischner często podkreślał ten moment spotkania panów z góralami.

Głowa go góry! Spoglądam na drewniany nagrobek Stanisława Witkiewicza. Twórca stylu zakopiańskiego trafił pod Giewont jako pacjent doktora Tytusa Chałubińskiego (spoczęli na Brzyzku obok siebie). Sam lekarz zjechał tu na dłuższy pobyt w 1873 r., gdy w Zakopanem szalała epidemia cholery. Współtwórca Towarzystwa Tatrzańskiego, pierwszej na ziemiach polskich organizacji turystycznej, był chyba na wszystkich zwiedzanych wówczas przełęczach i szczytach. To dzięki niemu „małe, ciche” Zakopane stało się miejscem spotkań inteligencji Warszawy, Krakowa i Lwowa.

Czas się zatrzymał

Mijam symboliczny grób Witkacego i mogiłę jego matki. Z tęsknotą czytam opis wyprawy sprzed 108 lat: „Przy dźwiękach dzikich, ponurych melodii, wydobywanych z gęśli i basów, zapuszczano się w tajemniczą głąb tak mało jeszcze zbadanych i udostępnionych gór; skalne sklepienie koleb, gęste sploty świerków lub samo tylko wygwieżdżone niebo, rozpięte nad turniami, zastępowały turystom dachy dzisiejszych schronisk; potężnym płomieniem buchające watry, na które szły całe smreki, rozpraszały cienie nocy i chroniły przed zimnem, a gdy szron omszył ziemię i chłód zbyt począł dokuczać, wówczas dźwigały się z posłania postacie śpiących i Sabała skracał czas opowiadaniem, jak to Pan Jezus babe z psiego ogona, a nie z Adamowej kości urobił”.

Jesienne liście muskają grób Władysława Orkana. Na długo w głowie pozostanie mi werset leżącego obok Kazimierza Przerwy-Tetmajera: „Śmierci! Patrzysz tak na mnie dobrymi oczyma, nie upiór straszny, nie kościana mara, lecz jakaś wierna towarzyszka stara…”. Wracam do żywych.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.