Do światła!

Marcin Jakimowicz

|

GN 43/2021

publikacja 28.10.2021 00:00

Jakimi słowami święci i błogosławieni żegnali się z tym światem? Co szeptali w chwili śmierci?

Święty Ignacy Loyola. Święty Ignacy Loyola.
reprodukcja Henryk Przondziono /Foto Gość

Zachorował na raka języka staruszek – opowiadała mi pracująca na Ukrainie s. Halina Madej. – Przywieziono go do szpitala. Konieczna była amputacja języka. Młody chirurg (niewierzący, nieochrzczony) żartobliwie rzucił: „No, dziadku, powiedzcie jakieś ostatnie słowo, bo potem nie będziecie mogli już mówić”. I wtedy wzruszony dziadek wyszeptał: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Z oczu chirurga popłynęły łzy... Po trzech miesiącach poprosił o chrzest i spowiedź.

Konający o. Joachim Badeni zapytał przeora: „Chcę być posłuszny. Czy mogę już odejść?”, a gdy nieco zakłopotany o. Paweł Kozacki wyszeptał: „Trudno nam ojca wypuścić, ale oczywiście pozwalam”, arystokrata po kilku minutach zmarł. Przed śmiercią westchnął: „Dziś wieczorem nastąpią zaślubiny… Wszystko przygotowane… Idę tańczyć”.

A jakie były ostatnie słowa świętych i błogosławionych?

Dajcie mi tytoń!

„Panie Jezu, dla Twej miłości gotów jestem na śmierć, w Tobie położyłem ufność” – modlił się Adam Chmielowski. 20 grudnia 1916 roku, przebywając u stóp Tatr na Kalatówkach, już jako brat Albert powiedział do zapłakanych sióstr: „Nie chcę wam sprawiać kłopotu chorobą. Pojadę do Krakowa i tam umrę”. Jak powiedział, tak zrobił. Tuż przed śmiercią, by rozładować gęstą od szlochania atmosferę, poprosił o… tytoń.

Św. Jan Bosko nie tylko spacerował po linie, wdrapywał się na drzewa i miewał prorocze sny. Przeżył wiele zamachów na swoje życie, a jego działalność wielokrotnie była torpedowana. Był postacią nieszablonową. Stworzył nowy model wychowania, wprowadzając rewolucyjną zasadę, że wychowawca ma być przyjacielem, a nie osobą, która wymierza uczniom kary. Przed śmiercią zostawił salezjanom wskazówkę: „Kochajcie się nawzajem jak bracia. Czyńcie dobro wszystkim, nikomu nie wyrządzajcie krzywdy… Powiedzcie moim chłopcom, że czekam na nich wszystkich w raju”.

„Żyj tak, aby nie bać się śmierci. Dla tych, którzy dobrze żyją w świecie, śmierć nie jest przerażająca, lecz słodka i cenna” – usłyszało otoczenie żegnające konającą św. Różę z Viterbo. „Jezus” – zawołała czterokrotnie św. Joanna d’Arc, a św. Maria Goretti szepnęła, myśląc o mordercy: „Wybaczam Alessandrowi Serenellemu… Chcę, aby był ze mną na zawsze w niebie”.

Konający w Bolonii św. Dominik prosił pierwszych braci kaznodziejów, by pochowali go „pod stopami braci”. Umierając, powiedział im: „Miejcie miłość, strzeżcie pokory i nie odstępujcie od ubóstwa”. Jego wierny uczeń 71-letni Jacek Odrowąż przed śmiercią powiedział: „Nie płaczcie nade mną, najdrożsi synowie, bo Pan mnie wzywa, abym jutro przeszedł do Ojca. Radujcie się raczej i winszujcie mi, bo dla mnie żyć – jest Chrystus, a śmierć – to zysk. Pozostawiam wam zbawienne napomnienie ojca naszego Dominika, zachowujcie je w całości: »Bądźcie łagodni, miłujcie się nawzajem, posiądźcie dobrowolne ubóstwo. To jest testament wiecznego dziedzictwa«”. Zmarł w święto Wniebowzięcia Matki Bożej 1257 roku.

Widzę Pana mojego!

„Rozpaliłeś moje serce i język jak rozżarzone węgle” – pisał Augustyn – święty biskup Hippony. W swych „Wyznaniach” z detalami opowiadał o szarpaninie grzesznego życia i desperackich poszukiwaniach prawdy. Czy można się dziwić, że jego ostatnimi słowami było wezwanie: „Bądź wola Twoja. Przyjdź, Panie Jezu!”.

Jego płomienne kazania porywały tłumy. Żar, z jakim św. Antoni Padewski opowiadał o królestwie, i liczne cuda, którymi Bóg potwierdzał te słowa, gromadziły przy nim tak ogromne tłumy, że franciszkanin musiał głosić kazania na placach, bo kościoły nie mogły pomieścić słuchaczy. Żył zaledwie 36 lat. Tuż przed śmiercią zawołał: „Widzę Pana mojego!”. Gdy po trzydziestu latach otwarto trumnę, okazało się, że jego ciało uległo rozkładowi, ale język i struny głosowe ocalały.

Wspominamy jego odwagę, przywołujemy żarty, które Tomasz Morus rzucał 6 lipca 1535 roku, wstępując na szafot. Wystarczy jednak przeczytać kilka jego listów, by zobaczyć, jak bardzo zmagał się z paraliżującym lękiem. „Przekalkulowałem, ile to będzie mnie kosztowało. Myślałem nad tym, Małgorzato, wiele bezsennych i pełnych niepokoju nocy” – pisał do córki. „Przeżywałem niebezpieczeństwa, które mogłyby na mnie przyjść, a myśląc o tym, miałem serce ściśnięte. Ale na koniec dziękuję naszemu Panu za to, że uczynił mi łaskę, abym nigdy nie zaakceptował myśli o kapitulacji”. Tuż przed śmiercią zawołał: „Umieram jako dobry sługa króla, ale przede wszystkim Boga”.

Która godzina?

„Jestem córką Kościoła” – zawołała 4 października 1582 roku konająca Teresa z Ávila. 14 grudnia 1591 roku, spoglądając na Najświętszy Sakrament, św. Jan od Krzyża szepnął: „Teraz, Panie, nie zobaczę Cię więcej moimi śmiertelnymi oczami”, a słysząc zegar kościoła San ­Salvador dodał: „Która godzina? Zbliża się już godzina jutrzni, którą odmówimy w niebie”.

Niedawno kanonizowana Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej podpowiadała siostrom: „Najważniejsza rzecz? Bóg mieszka w tobie. Zawsze!”. Kilka dni przed śmiercią zwróciła się do karmelitanek: „Wszystko przemija! Pod koniec życia pozostanie tylko miłość”. Ostatnie słowa, które usłyszano z jej ust 9 listopada 1906 roku brzmiały: „Idę do Światła, do Miłości, do Życia!”.

Gdy 5 września 1997 roku o godzinie 20.00 Matka Teresa zaczęła mieć ogromne trudności z oddychaniem, nagle nieoczekiwanie zabrakło prądu i dom pogrążył się w ciemności. Dla bezpieczeństwa siostry miały dwa niezależne źródła zasilania, ale z niewiadomych przyczyn oba obwody zostały równocześnie odcięte. Nie udało się uruchomić aparatu do wspomagania oddychania. O 21.30, gdy Kalkuta pogrążona była w czarnym jak smoła mroku, ta, która nazywała siebie „Świętą od ciemności”, wyszeptała: „Jezu, kocham Cię. Jezu, kocham Cię”.

Pozwólcie mi iść

W nocy z 22 na 23 września 1968 roku w San Giovanni Rotondo ojciec Pio umierał na rękach lekarza. Doktor Giovanni Scarale opowiadał, że przed utratą świadomości Stygmatyk powtórzył kilkukrotnie: „Jezus, Maryja, Jezus, Maryja”.

W obliczu śmierci, dokonując podsumowania pontyfikatu, Paweł VI wyznał: „Wiary dochowałem! Możemy powiedzieć dziś w pokorze i pewności serca, że nigdy nie zdradziliśmy »świętej prawdy«”.

Ostatnią drogę krzyżową Jana Pawła II świat zapamięta na długo. Nie mógł być w Koloseum. W domowej kaplicy przytulał krzyż do policzka i zastygł w tej adoracji. „Ofiarowuję me cierpienia, aby wypełnił się plan Boga, a Jego słowo szło między ludzi” – przesłanie słabnącego w oczach papieża odczytał kard. Camillo Ruini. Wieczorem 2 kwietnia 2005 roku Jan Paweł II poprosił stojących przy jego łóżku: „Pozwólcie mi iść do domu Ojca”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.