Nienawiść z założenia

Bogumił Łoziński

|

GN 42/2021

publikacja 21.10.2021 00:49

Sytuacja na granicy z Białorusią pokazuje, że nienawiść przedstawicieli opozycji do Prawa i Sprawiedliwości może być większa niż ich troska o dobro ojczyzny. Niektórzy politycy posuwają się nawet do tego, że bezpodstawnie oskarżają polskich żołnierzy o torturowanie dzieci, a media bezkrytycznie cytują materiały propagandowe spreparowane przez białoruskie służby.

Posłanka KO Iwona Hartwich podczas posiedzenia Sejmu 30 września 2021 wspomagała się podczas wypowiedzi hasłem wypisanym na kartce. Posłanka KO Iwona Hartwich podczas posiedzenia Sejmu 30 września 2021 wspomagała się podczas wypowiedzi hasłem wypisanym na kartce.
Paweł Supernak /pap

W sporze o uchodźców i migrantów na naszej wschodniej granicy większość opozycji politycznej, a także mediów i środowisk dążących do odsunięcia od władzy PiS, wpisała się w scenariusz Aleksandra Łukaszenki. Część wprost domaga się całkowitego otwarcia granicy dla przybyszów, inni swoimi działaniami destabilizują sytuację w Polsce, co tylko cieszy białoruskiego dyktatora. Niezależnie od tego, czy czynią to świadomie, czy z innych powodów, taka postawa obiektywnie jest szkodliwa dla Polski i na pewno można ją określić jako niepatriotyczną. Rodzi się pytanie, co takiego jest dla opozycji ważniejsze niż dobro Polski. Zresztą nie tylko Polski, ale całej Unii Europejskiej, która w pełni popiera działania obecnych władz wobec przybyszów na naszej wschodniej granicy, będącej przecież także wschodnią granicą UE.

Taka postawa jest tym bardziej zastanawiająca, że w obecnej opozycji są osoby, które określają się jako „europejscy patrioci”, a jednocześnie tak ostentacyjnie występują przeciwko europejskiej wspólnocie. Unijna komisarz ds. migracji Ylva Johansson oświadczyła, że sytuacja na wschodniej granicy Unii Europejskiej nie jest kwestią migracji, lecz częścią agresji Łukaszenki wobec Polski, Litwy i Łotwy, której celem jest destabilizacja Unii Europejskiej. Z kolei szef dyplomacji UE Josep Borrell wyraził solidarność z Litwą, Łotwą i Polską w związku z kryzysem. Natomiast dyrektor wykonawczy Agencji Frontex Fabrice Leggeri był pod wrażeniem środków zastosowanych w celu ochrony granicy i chwalił Polaków.

Emocje czasem odbierają zdolność do obiektywnego osądu rzeczywistości. Tak właśnie jest w przypadku stosunku części opozycji wobec obozu rządzącego w sprawie ochrony wschodniej granicy. Tak bardzo nienawidzą PiS, że są gotowi działać przeciwko Polsce.

Operacja „Śluza”

Przypomnijmy okoliczności międzynarodowe, w wyniku których doszło do kryzysu na naszej wschodniej granicy. W maju ubiegłego roku wybuchły na Białorusi protesty przeciwko sfałszowaniu wyborów prezydenckich przez Łukaszenkę. Objęły one cały kraj i były największe od ogłoszenia przez ten kraj niepodległości w 1991 r. Jednak zostały przez dyktaturę Łukaszenki brutalnie stłumione, wielu protestujących uwięziono, część uznano za zaginionych, co może oznaczać, że zostali zabici, część uciekła za granicę, w tym Swiatłana Cichanouska, kontrkandydatka Łukaszenki w wyborach. Najprawdopodobniej to ona zwyciężyła w pierwszej turze, ale oczywiście prawdziwych wyników nie ogłoszono. W tej sytuacji Unia Europejska nałożyła na Białoruś sankcje, ale nie dały one spodziewanego rezultatu w postaci demokratyzacji kraju. Muszą jednak doskwierać Łukaszence, gdyż wdrożył w życie operację „Śluza”. Jej celem jest zmuszenie Zachodu do zniesienia sankcji, a także destabilizacja krajów, które pomagają uchodźcom z Białorusi, a więc głównie Polski i Litwy.

Szczegóły tej operacji opisał białoruski dziennikarz opozycyjny Tadeusz Giczan. Polega ona na sprowadzaniu przez Łukaszenkę imigrantów z Iraku, a z czasem także z Afganistanu i Bliskiego Wschodu oraz Afryki, i przewożenie ich na granicę z państwami Unii Europejskiej, aby ją nielegalnie przekraczali, co ma wywołać problemy w tych krajach i całej Unii na miarę kryzysu imigracyjnego, który zaczął się w 2015 r. Nielegalną migrację Irakijczyków na Litwę, Łotwę i do Polski wspierają służby i państwowe przedsiębiorstwa.

Jako pierwsza operacji „Śluza” została poddana w czerwcu br. Litwa. Jednak Litwini skutecznie przeciwstawili się akcji Łukaszenki, wprowadzili stan nadzwyczajny w całym kraju, zamknęli granice, a wszystkie siły polityczne zgodnie współpracowały, aby zwalczyć zagrożenie. W tej sytuacji akcja „Śluza” została przeniesiona na granicę z Polską.

„Śluza” Łukaszenki

Polska Straż Graniczna zaczęła informować o wzmożonych próbach przekroczenia naszej wschodniej granicy, dziennie ponad pięciuset. Większość z nich jest udaremniana. Tylko od 1 do 8 października 158 osób zostało zatrzymanych, wśród nich 138 pochodziło z Iraku.

Początkiem sporu wewnętrznego w Polsce była sprawa grupy kilkudziesięciu uchodźców, którzy zostali przywiezieni przez białoruskie służby na granicę w pobliżu miejscowości Usnarz Górny. Niewpuszczeni do Polski, zaczęli koczować po białoruskiej stronie. Nasza opozycja uznała, że rząd powinien wpuścić tych uchodźców. Po czym politycy i media, a także członkowie organizacji pozarządowej zaczęli zjeżdżać na granicę i ogłaszać całemu światu, że polski rząd i Straż Graniczna nie pozwalają udzielić potrzebującym pomocy humanitarnej. Urządzali też różnego rodzaju happeningi, jak poseł PO Franciszek Starczewski, który biegał slalomem między polskimi strażnikami i żołnierzami. Praktycznym wyrazem dążenia do otwarcia granicy była próba niszczenia zbudowanych na niej zasieków.

Tymczasem ze strony polskich władz podjęto próbę przekazania pomocy humanitarnej legalną drogą, przez przejście graniczne, jednak konwój został zatrzymany na granicy przez białoruską straż. Nasi pogranicznicy zaobserwowali, że koczujący są regularnie zaopatrywani w żywność, a nawet papierosy przez pilnujące ich służby białoruskie, które nie pozwalają migrantom opuścić tego miejsca.

Zaniepokojony całą sytuacją był Tadeusz Giczan. Białoruski opozycjonista w rozmowie z PAP ubolewał, że w Polsce wszyscy dyskutują, co zrobić z migrantami, a nikt nie dostrzega istoty problemu, czyli zaplanowanych działań Łukaszenki. Jak zauważył, jedynym człowiekiem, któremu na rękę jest spór Polaków na temat kryzysu granicznego, jest Aleksander Łukaszenka.

Białoruska frakcja

Wobec postawy opozycji wykorzystującej rzeczywiście dramatyczną sytuację migrantów do wewnętrznej walki politycznej, a także wielkich manewrów rosyjsko-białoruskich wojsk przy polskiej granicy, rząd, przy akceptacji prezydenta, wprowadził 2 września w pasie przy wschodniej granicy stan wyjątkowy. Najpierw na 30 dni, a potem przedłużył go jeszcze o 60 dni. To trochę uspokoiło sytuację. Jednak temperatura sporu wzrosła za sprawą zatrzymania przez Straż Graniczną grupy migrantów z dziećmi. Pogranicznicy umieścili ich w swojej placówce w Michałowie, nakarmili, sprawdzili, czy nie potrzebują pomocy medycznej. Gdy okazało się, że nie chcą wystąpić o ochronę prawną w Polsce, gdyż ich celem są Niemcy, zawrócili całą grupę z powrotem na stronę białoruską (tzw. push back). Wszystko odbyło się zgodnie z prawem polskim i międzynarodowym.

Tymczasem sprawa tych dzieci stała się okazją do ataków na rząd w czasie sejmowej debaty nad przedłużeniem stanu wyjątkowego. Wystąpienie ministra spraw wewnętrznych Mariusza Kamińskiego było nieustannie przerywane przez polityków opozycji. „Hańba”, „Kłamiesz”, „Dzieci do lasu wywozicie”, „Gdzie są dzieci”, „To czym my się różnimy od Łukaszenki?”, „Nie wstyd panu?”, „Ludzie giną” – to tylko niektóre z okrzyków płynących z ław opozycji. Konkretne oskarżenia formułowali posłowie występujący w imieniu klubów i kół. Bartłomiej Sienkiewicz z PO stwierdził: „Wasze działania niszczą państwo polskie, a nie przywracają bezpieczeństwo Polakom”. Reprezentujący Klub Lewicy Krzysztof Gawkowski poszedł jeszcze dalej: „Dziś, pomimo 30 dni od wprowadzenia stanu wyjątkowego, polska granica zalana została krwią uchodźców…”. W rzeczywistości zmarło kilku uchodźców i to nie z winy polskich służb, lecz głównie z wycieńczenia. Hanna Gill-Piątek z Polski 2050, odnosząc się do cofnięcia rodzin z dziećmi na Białoruś, stwierdziła: „Nie zgadzamy się na bycie krajem, który zasłaniając się stanem wyjątkowym, torturuje dzieci”. Na tym tle wyróżniało się wystąpienie Urszuli Nowogórskiej, która w imieniu Koalicji Polskiej zadeklarowała, że jej klub wstrzyma się od głosu. Natomiast słusznie domagała się, aby dziennikarze mieli możliwość wstępu na teren objęty stanem wyjątkowym i poinformowania opinii publicznej, co się tam dzieje.

W czasie całej debaty ze strony opozycji nie padła propozycja, jak postępować wobec migrantów, skoro odrzucają działania PiS. Cała dyskusja była wyjątkowo smutnym spektaklem, bo jak inaczej ocenić spory, z których na pewno cieszył się Łukaszenka.

Trzeba też przytoczyć niegodne słowa Władysława Frasyniuka, w przeszłości działacza opozycji antykomunistycznej, którego bulwersujące opinie można uznać za reprezentatywne dla pozaparlamentarnego środowiska walczącego z PiS. W „Faktach po Faktach” TVN24 na temat pracy pograniczników stwierdził m.in.: „Mam wrażenie, że to wataha psów, która osaczyła biednych, słabych ludzi, tak nie postępują żołnierze. Śmiecie po prostu, to nie są ludzkie zachowania, trzeba mówić wprost”.

Media Łukaszenki

Konflikt polsko-polski podgrzewają opozycyjne media. Relacje o kryzysie migracyjnym w TVN czy w „Gazecie Wyborczej” pokrywały się z wiadomościami na ten temat podawanymi przez białoruskie media podległe władzy. Według nich Polacy biją migrantów, nie pozwalają nakarmić głodnych dzieci i udzielić pomocy humanitarnej koczującym, są brutalni, bezduszni, a przede wszystkim odpowiadają za kryzys na granicy, którą chcą przekroczyć uchodźcy polityczni z Afganistanu.

Dokładnie taką narrację powtarzały i propagowały media opozycyjne w Polsce. Na przykład 18 sierpnia w krótkim odstępie czasowym w Faktach TVN i Białoruskiej Agencji Telegraficznej został wyemitowany niemalże taki sam materiał, w którym koczujący w Usnarzu mówią, że są imigrantami z Afganistanu, do którego nie mogą wrócić. Polska stacja nie zadała sobie trudu, aby sprawdzić, czy rzeczywiście migranci są z Afganistanu. Okazało się, że koczujący w Usnarzu to głównie Irakijczycy, a Afgańczycy to migranci ekonomiczni, którzy opuścili swój kraj jeszcze przed objęciem rządów przez talibów.

Fakty pokazały też nagranie sporządzone przez Białorusinów, na którym mężczyźni wychodzą z polskiej ciężarówki i przekraczają granicę, co miało być dowodem na prowokacje z naszej strony. Stacja nie sprawdziła wiarygodności tych informacji. Były one nieprawdziwe. Prowokacje rzeczywiście się odbywają, ale tylko ze strony białoruskiej, np. strzały w kierunku polskich służb.

W promowaniu przekazu Mińska nikt jednak nie zdystansował „Gazety Wyborczej”. Chodzi m.in. o artykuły Macieja Chołodowskiego oparte na informacjach białoruskich, które oczywiście atakowały Polskę. Na przykład: „Białoruska Straż Graniczna konsekwentnie wytyka polskim służbom granicznym wypychanie z Polski uchodźców i znęcanie się nad nimi”. Gdy w mediach społecznościowych „Wyborcza” została zaatakowana, że przekazuje jednostronny, niezweryfikowany obraz podawany przez białoruskie służby, tekst zaktualizowano i dopisano do niego, że przekazują informacje na podstawie relacji propagandy Łukaszenki, bo przez stan wyjątkowy w Polsce nie mogą przygotować własnych materiałów.

Tę dziennikarską kompromitację przebił dodatek GW – „Wysokie Obcasy”. Anna Dryjańska opublikowała w nim tekst opatrzony tytułem: „Czy dzieci z Michałowa mają jeszcze rodziców? Czy leżą pod ziemią i liśćmi w bezimiennym grobie?”. W tekście znalazło się jeszcze inne zdanie: „Poparcie dla partii idzie w górę. Na trupach rosną słupki w sondażach. Czysty zysk. Brudną robotę wykonają funkcjonariusze służb. Niektórzy wbrew sobie. Inni z przyjemnością. Nie trzeba wojny czy obozów koncentracyjnych, by być panem życia lub śmierci”.

Na koniec warto zapoznać się z opinią Swiatłany Cichanouskiej, która 5 października w „Faktach po Faktach” TVN była poproszona o ocenę tego, co się dzieje na polsko-białoruskiej granicy. Jeśli ktoś nie był przekonany, że nasza opozycja realizuje scenariusz Łukaszenki, słowa Cichanouskiej powinny rozwiać wątpliwości. Liderka białoruskiej opozycji stwierdziła m.in., że powodem kryzysu jest reżim Łukaszenki, który będzie go eskalować, a ludzie, którzy celowo ściągani są na granicę, są ofiarami tego reżimu. Oceniając debatę na ten temat w polskim parlamencie, powiedziała, że właśnie takich podziałów chce reżim Łukaszenki. Puentując, stwierdziła: „Sądzę, że władze Polski są na tyle doświadczone, że robią, co mogą, i wiedzą, że reakcją na ten szantaż nie może być wpuszczenie tych ludzi. To Łukaszenka odpowiada za to, że ci ludzie mają taki, a nie inny los”.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.