Traktory i dyplomy

Maciej Kalbarczyk

|

GN 41/2021

publikacja 14.10.2021 00:00

Polskie rolnictwo przezwyciężyło kryzys, w którym znalazło się w latach dziewięćdziesiątych XX w. Nie byłoby to możliwe bez unijnych dopłat i swobodnego dostępu do zachodnich rynków.

Traktory i dyplomy Jakub Szymczuk /foto gość

W ostatnim czasie, za sprawą wypowiedzi polityków PiS, w mediach rozgorzała dyskusja na temat potencjalnego polexitu. Wyjście naszego kraju z Unii Europejskiej wydaje się dzisiaj mało prawdopodobne. Przy okazji tej medialnej wrzawy warto jednak przyjrzeć się rozwojowi sektora gospodarki, który najbardziej skorzystał na wejściu Polski do Wspólnoty. Jak na przestrzeni lat zmieniało się nasze rolnictwo?

Spichlerz Europy?

Historia tzw. kopieniactwa, czyli prymitywnego sposobu uprawy roślin, na ziemiach polskich sięga 4500 r. przed Chr. Wówczas w miejscach wcześniej wypalonych lasów na niewielką skalę uprawiano pszenicę, jęczmień, żyto i proso. Z czasem system jednopolowy został zastąpiony gospodarką przemienno-odłogową. Później pojawiła się dwupolówka, a następnie trójpolówka. Nowe metody uprawy oraz nowoczesne jak na tamte czasy narzędzia (pług, socha, kosa, sierp, później konie i woły robocze) sprawiły, że wydajność upraw znacznie wzrosła. Wówczas zaczęto mówić o rolnictwie.

Od początku XII w. coraz efektywniejsza uprawa ziemi była możliwa w dużej mierze dzięki bezpłatnej i przymusowej pracy chłopów. W XVII w. Polska eksportowała już 1,4 mln kwintala (1 kwintal = 100 kg) zboża rocznie. To wtedy Łukasz Opaliński zanotował, że nasz kraj stał się „spichlerzem Europy”. W tamtym czasie bez polskiego zboża rzeczywiście nie mogła funkcjonować Holandia. Twierdzenie, jakoby utrzymywało ono przy życiu znaczną część kontynentu, nie było więc zgodne z prawdą. Z książki „Kultura materialna, gospodarka rynkowa, kapitalizm”, napisanej przez francuskiego historyka Fernanda Braudela, ,wynika, że w XVII w. Europejczycy konsumowali ok. 240 mln kwintali zboża rocznie. Dostawy z naszego kraju mogły zatem pokryć zaledwie 0,5 proc. zapotrzebowania.

W 1864 r. zniesiono pańszczyznę, a sektor rolny z czasem zdominowały małe gospodarstwa do 5 ha. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości rolnictwo przeszło kolejną rewolucję: nastąpił postęp w mechanizacji, zaczęto nawozić glebę, pojawiły się nowoczesne metody uprawy. Ponadto publikowano coraz więcej prac naukowych poświęconych zagadnieniom rolniczym i rozwijano szkolnictwo specjalistyczne. Dzięki temu zaczęto pozyskiwać nawet 18 kwintali zboża z 1 ha ziemi, czyli o kilkanaście więcej niż w poprzednim wieku. W tamtym czasie rozwijano także uprawy ziemniaków, rosło zainteresowanie chowem bydła i trzody chlewnej. Wszystko przerwała jednak II wojna światowa. W jej wyniku 7,5 mln ha użytków rolnych nie nadawało się już do uprawy roślin, a ponad 70 proc. zwierząt hodowlanych poniosło śmierć.

Trudne czasy

Po wojnie receptą na wyjście z kryzysu, w którym pogrążyło się polskie rolnictwo, miała być ogłoszona przez komunistów reforma rolna. Początkowo znaczna część gruntów została rozdzielona pomiędzy robotników rolnych oraz chłopów małorolnych i średniorolnych. W 1947 r. władze postawiły jednak na kolektywizację, która miała ograniczyć zbyt duże rozdrobnienie ziemi. Wówczas na zachodzie i północy kraju zaczęły powstawać Państwowe Gospodarstwa Rolne, które z czasem wchłonęły 4,3 mln ha gruntów. Ponad 70 proc. ziemi nadal pozostawało jednak w prywatnych rękach. W PRL-u kolektywizacja spotkała się bowiem z dużo większym sprzeciwem niż w pozostałych państwach bloku wschodniego.

W czasie transformacji ustrojowej zaczęto likwidować PGR-y. Należące do nich grunty zostały przejęte przez Agencję Nieruchomości Rolnych, a następnie przekazane lub wydzierżawione samorządom, Kościołom i Lasom Państwowym. Kilkuhektarowe gospodarstwa indywidualne wciąż funkcjonowały, ale były zaniedbane i niedoinwestowane. Produkcja rolna spadła o ponad 20 proc. Dla rolników nastały trudne czasy. Z danych opublikowanych przez Instytut Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN wynika, że w 1990 r. parytet ich dochodów wynosił zaledwie 69 proc. przeciętnego dochodu w kraju. W tamtym czasie powstał reprezentujący ich interesy Związek Zawodowy Rolnictwa „Samoobrona”. Codziennością stały się protesty i blokady dróg. Wiele osób zaczęło szukać pracy w innych branżach. Według Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) w 1982 r. w sektorze rolnym pracowało 29 proc. Polaków, a w 2005 r. było ich już tylko 19 proc.

Siła w eksporcie

Przed referendum akcesyjnym rolnicy twierdzili, że wejście Polski do UE pogorszy ich sytuację. Podkreślali, że ich gospodarstwa nie są konkurencyjne w stosunku do zachodnich. Obawiali się także tego, że nasz rynek zaleją tańsze produkty z innych państw, a ziemię zaczną wykupować obcokrajowcy.

Kilka lat później okazało się, że polscy rolnicy skorzystali na przystąpieniu naszego kraju do UE. Aktualnych danych na ten temat dostarczają autorzy publikacji „Polska wieś 2020. Raport o stanie wsi”. Z lektury tego dokumentu, przygotowanego przez Fundację na rzecz Rozwoju Polskiego Rolnictwa, wynika, że nasz kraj pozostaje jednym z największych beneficjentów budżetu unijnego przeznaczonego na wsparcie rolnictwa i wsi. W ramach Wspólnej Polityki Rolnej w latach 2004–2019 do Polski popłynął strumień 56,5 mld euro. Te środki zostały przeznaczone na dopłaty bezpośrednie, interwencje rynkowe, programy rozwoju obszarów wiejskich oraz fundusze morskie i rybackie.

Impulsem do rozwoju były nie tylko środki finansowe, ale także otwarcie naszej gospodarki na europejskie rynki (tzw. Jednolity Rynek Europejski), czego tak bardzo obawiali się rolnicy. Z przygotowanego przez Polski Instytut Ekonomiczny raportu „Dwie dekady rozwoju polskiego rolnictwa. Innowacyjność sektora rolnego w XXI wieku” wynika, że od 2005 r. eksport produktów rolno-spożywczych na rynek wewnątrzunijny rósł w tempie 9,4 proc. rocznie. Obecnie trafia tam już 80 proc. tego, co rolnicy sprzedają za granicę. Na Zachodzie dużym uznaniem cieszą się m.in. nasze sery, mięso, jabłka, truskawki, borówki amerykańskie i pieczarki.

Innowacje

Po wejściu Polski do UE rolnicy, którzy chcieli otrzymać dopłaty bezpośrednie oraz środki na modernizację gospodarstw, musieli spełnić szereg wymagań, dotyczących m.in. ochrony środowiska, klimatu i dobrostanu zwierząt. Dzięki temu w tym sektorze gospodarki pozostały głównie osoby nastawione na profesjonalną działalność. Według danych GUS w rolnictwie pracuje obecnie 9,7 proc. Polaków, czyli około. 1,5 mln osób. To nadal dość dużo w porównaniu z unijną średnią (3 proc.), ale znacznie mniej niż jeszcze kilkanaście lat temu. Wraz ze spadkiem liczby rolników postępuje proces koncentracji zasobów produkcyjnych. Według raportu PIE w 2020 r. udział obszarów rolnych powyżej 15 ha wynosił 15,8 proc., czyli prawie 3 proc. więcej niż dekadę wcześniej. Zdaniem autorów opracowania przy utrzymaniu tego tempa koncentracji nie grozi nam jednak realizacja wzorca amerykańskiego, w którym nieliczni farmerzy kontrolują ogromne gospodarstwa.

Dzisiaj polska wieś wygląda zupełnie inaczej niż jeszcze kilkanaście lat temu. Duże wrażenie robią zadbane budynki gospodarcze oraz stojące na podwórkach maszyny (np. traktory Lamborghini i kombajny New Holland). Poza tym coraz więcej młodych rolników może pochwalić się dyplomem wyższej uczelni. To osoby otwarte na innowacje, chętne do zdobywania wiedzy i nowych umiejętności.

Zwolennicy polexitu twierdzą, że dzięki zniesieniu unijnych wymogów rolnicy mogliby działać dużo efektywniej. Zapominają jednak o tym, jaka jest skala uzależnienia polskiego eksportu od Jednolitego Rynku Europejskiego. Gdybyśmy opuścili Wspólnotę, nasze produkty musiałyby dalej spełniać unijne normy. Trudno także stwierdzić, jak polscy rolnicy poradziliby sobie bez dopłat bezpośrednich. Szacuje się, że stanowią one nawet połowę ich dochodów. Gdyby polexit stał się faktem, rolnictwo znowu mogłoby się pogrążyć w kryzysie.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.