Daleko od szpitala

Jakub Jałowiczor

|

GN 41/2021

publikacja 14.10.2021 00:00

Fizjoterapeutka zmienia pampersy, pielęgniarka robi śniadanie, opiekunka podaje leki. Praca w hospicjum na wsi jest jeszcze trudniejsza niż w mieście.

Pracownicy hospicjum mają specjalizacje, ale na co dzień muszą być jednocześnie lekarzami, psychologami i opiekunami. Pracownicy hospicjum mają specjalizacje, ale na co dzień muszą być jednocześnie lekarzami, psychologami i opiekunami.
Piotr Mojsak

Fundacja Hospicjum Proroka Eliasza od lat prowadzi na Podlasiu hospicjum domowe. Teraz stara się zbudować także placówkę stacjonarną, do której będą mogli trafić ci podopieczni, którymi nie da się opiekować w domowych warunkach.

Kilometry do apteki

– Zajmujemy się człowiekiem, który od 30 lat jest sparaliżowany, bo jako nastolatek skoczył do wody – opowiada pielęgniarka Sławomira Drozd. – Opiekuje się nim siostra, która przeprowadziła się do jego miejscowości. Ma swoje mieszkanie, ale przychodzi na noc już o 17.00. Przenosi brata z wózka na łóżko. Potem wstaje o 23.00 i obraca go z pleców na brzuch. Rano robi śniadanie i wychodzi do pracy, a na cztery godziny przychodzi pielęgniarka z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej.

Opieka jest dobrze zorganizowana, ale bez pomocy hospicjum domowego nawet tak duże zaangażowanie siostry nie wystarczyłoby. W takim przypadku skomplikowaną operacją jest zwykła wizyta u dentysty. Kilka lat temu podopiecznemu trzeba było usunąć ząb. Opiekunowie zawieźli chorego do stomatologa, ale ten odmówił wykonania zabiegu, widząc stan pacjenta. Konieczna była wyprawa do Białegostoku. Teraz znowu pojawiły się problemy z zębami, więc ponownie trzeba zorganizować zabieg.

Zdarza się, że to nie stan zdrowia podopiecznego jest największą trudnością. Fizjoterapeutka Ewelina Ordziejewska wspomina swoją pierwszą wizytę tuż po podjęciu pracy w Hospicjum Proroka Eliasza. Razem z lekarzem pojechała wtedy do chorej kobiety, którą opiekował się siostrzeniec nadużywający alkoholu. Częściej jednak problem stanowi ubóstwo albo to, że podopieczny ma kilka kilometrów do zwykłego sklepu, nie mówiąc już o aptece.

Zakopałam się w śniegu

– Na wsi umiera się inaczej niż w mieście – tłumaczy dr Paweł Grabowski, prezes fundacji. – W mieście, kiedy ma pan receptę na silny lek przeciwbólowy, najprawdopodobniej dostanie go pan w aptece. Tutaj apteka nie będzie go miała na stanie, a być może w okolicy jest tylko punkt apteczny, któremu nie wolno nawet sprowadzić takiego leku na zamówienie.

Znacznie dalej jest też do lekarza, trudniej dostać się do specjalisty. Także codzienne oporządzanie domu wymaga wiele wysiłku, kiedy trzeba przynosić opał do pieca, a w dodatku w niejednym domu wodę czerpie się ze studni. Sytuację pogarsza to, że w wielu gospodarstwach brakuje młodych ludzi. Ci, którzy zdobyli wykształcenie, pracują w miastach albo za granicą. „Według danych GUS prawie 60 proc. ludności regionu podlaskiego to seniorzy, z czego 3,5 tys. osób już potrzebuje wsparcia wykwalifikowanych opiekunów” – zwraca uwagę fundacja na swojej stronie. „Brak transportu, sklepów, aptek i tylko siedem ośrodków zdrowia na terenie pięciu gmin powoduje, że osoby pozostające na wsiach są często odcięte od świata, z utrudnionym dostępem do lekarza”.

– Jeśli odwiedzam pięć osób, pokonuję 97 km, często przez drogi szutrowe – mówi pielęgniarka Sławomira Drozd. – Tej zimy zakopałam się w śniegu, trzeba było wyciągać samochód dźwigiem. Akcja ratunkowa skończyła się o 22.10.

– Przejeżdżam średnio 200 km dziennie – dodaje Ewelina Ordziejewska.

W domu najlepiej

Fundacja działająca początkowo pod nazwą Podlaskie Hospicjum Onkologiczne powstała w 2009 r. Pierwszą siedzibą była wieś Nowa Wola w gminie Michałowo. Domowe hospicjum działało bez kontraktu z Narodowym Funduszem Zdrowia, z pieniędzy, które udało się pozyskać od sponsorów. Rocznie ok. 20–30 osób z okolicznych gmin znajdowało się pod opieką pracowników fundacji. Paweł Grabowski mówi, że od początku chodził mu po głowie pomysł zbudowania stacjonarnego hospicjum dla tych, którym trudno jest pomóc w domu. Większość podopiecznych woli przebywać u siebie. Pracownicy hospicjum nieraz stykali się z terminalnie chorymi, którzy nie chcieli iśc do szpitala, bo pragnęli przeżyć ostatnie chwile we własnym domu. Kiedy jednak potrzebna jest opieka przez 24 godziny na dobę, praca rodziny i osób z hospicjum może nie wystarczyć. Na polskich wsiach zwykle nie ma odpowiednich ośrodków. Mieszkańcy okolic Michałowa trafiają do placówek odległych o kilkadziesiąt kilometrów. Dla 70- czy 80-letniej osoby może to oznaczać trwałą rozłąkę z mężem lub żoną, która nie będzie mogła odwiedzać małżonka.

Plany stały się realne pod koniec zeszłej dekady. Kontrakt z NFZ na część pacjentów dał pewną stabilność, dzięki której Fundacja Hospicjum Proroka Eliasza zatrudnia lekarzy, pielęgniarki, opiekunki medyczne, fizjoterapeutki, a także posiadaczki dyplomów dietetyka i psychologa. Przeprowadzono zbiórki i w 2019 r. we wsi Makówka mogła się rozpocząć budowa. Kamień węgielny powstającego hospicjum przywieziono z Góry Błogosławieństw w Ziemi Świętej. Koszty prac oszacowano początkowo na kilka milionów złotych. W międzyczasie koszty wzrosły, przekraczając 10 mln zł. – Naszych zasobów miało wystarczyć na wszystko. W tej chwili brakuje nam 3 mln zł, o ile koszty jeszcze się nie zwiększą – mówi dr Grabowski.

Ośrodek w Makówce jest już w stanie surowym zamkniętym. Swoje prace prowadzą elektrycy. Kiedy wszystko będzie gotowe, stałą opiekę znajdzie tu 36–38 osób. Budynek posłuży też jako miejsce pobytu dziennego, będzie w nim ponadto wypożyczalnia sprzętu rehabilitacyjnego, więc beneficjentów będzie znacznie więcej. Siedzibę znajdzie tu także hospicjum domowe. – Ono będzie działać, bo wyznajemy zasadę, że dopóki to możliwe, nie ma lepszego miejsca niż dom. Jeśli warunki sprawiają, że to niemożliwe, potrzebny jest ośrodek stacjonarny, który jest nieco mniejszym dobrem – tłumaczy dr Grabowski.

Nie jesteśmy robotami

Dziś hospicjum zajmuje się ok. 40 osobami.

– Jadę do podopiecznej rano, pomagam jej w toalecie, zakładam gorset chroniący kręgosłup, przygotowuję śniadanie, a potem mamy czas wolny – wylicza Helena Rejent, opiekunka medyczna. – Jeśli podopieczna chce, czytam jej prasę. Ostatnio zaczęłyśmy czytać książkę – dodaje. Helena Rejent zajmuje się osobami mającymi ponad 80 lat, a zdarzały się i ponad 90-letnie. Jednak w pracy z nimi sprawdzają się takie zajęcia jak malowanie, rozwiązywanie rebusów czy lepienie z plasteliny. Dzięki temu można ćwiczyć sprawność rąk i umysłu. Jedna z pań oburzała się, że malowanki to zabawa dla dzieci. Przez 2 tygodnie nie chciała dotknąć farb, które dostała. Potem przełamała się i polubiła ten rodzaj aktywności. Podopiecznym można też zadawać prace domowe, takie jak ułożenie obrazka z gotowych elementów. To zajmuje czas między wizytami opiekunów i nie pozwala rozleniwić umysłu.

Pracownicy fundacji pochodzą z okolicy, w której pracują. To, jak mówią, ułatwia zdobycie zaufania, bez którego nie dałoby się pracować ze starszymi ludźmi. Pomaga też zapewnić im kontakt z otoczeniem. – Kiedy człowiek zaczyna chorować, często separuje się od świata – wyjaśnia Sławomira Drozd. – Sąsiedzi nie przychodzą, bo co mają powiedzieć? Jesteśmy wtedy łącznikami ze światem. Podopieczni mnie pytają, co słychać u tego, co u tamtego.

Dawanie wsparcia psychicznego jest zadaniem wykształconej psycholog, ale pomocą dla ludzi pozostawionych samym sobie jest już to, że ktoś regularnie ich odwiedza. – Kiedyś nacięłam kwiatów ogrodowych i zaniosłam podopiecznej – opowiada Helena Rejent. – Była wniebowzięta, od dawna nikt jej nie dał kwiatów. Zaczęła opowiadać, jakie ona sadziła kwiaty, gdy była gospodynią. Cała wizyta obracała się wokół kwiatów. Prosta rzecz, a dała tyle radości.

Opiekunka z Hospicjum Proroka Eliasza podkreśla, że praca z ludźmi daje dużo satysfakcji. Jednak nie zawsze jest łatwo. Nawet dla doświadczonego lekarza widok umierającej dzień po 40. urodzinach matki pięciorga dzieci jest niezwykle trudny. – Mam ponad 30 lat stażu pielęgniarskiego, ale czasem łzy cisną mi się do oczu – przyznaje Sławomira Drozd. – 33-letnia pacjentka kiedyś mi powiedziała: „Matka się mną zajmuje, a to nie tak powinno być, to ja się nią powinnam opiekować”. Wszystkie płakałyśmy. Zapytałam doktora: „Tyle czasu już pracuję, kiedy nie będzie tych łez?”. A on na to: „Pani Sławo, gdybyśmy nie mieli tych emocji, tobyśmy byli jak roboty”.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.