Ktoś bardzo potężny

Franciszek Kucharczak

|

GN 41/2021

publikacja 14.10.2021 00:00

50 lat temu na ołtarze wyniesiono Polaka, który ocalił miłość w ziemskim piekle.

Ojca Maksymiliana Kolbego beatyfikował Paweł VI w Rzymie 17 października 1971 r., a kanonizował Jan Paweł II 10 października 1982 r. Ojca Maksymiliana Kolbego beatyfikował Paweł VI w Rzymie 17 października 1971 r., a kanonizował Jan Paweł II 10 października 1982 r.
Roman Koszowski /Foto Gość

Krótko po II wojnie w zasadach polskiej pisowni wprowadzono wyjątek. O naszych zachodnich sąsiadach pisało się „niemcy”. Właśnie tak – małą literą. W taki sposób zmiażdżony naród odreagowywał potworne krzywdy, jakich doznał podczas wojny. Gniew, żal, wściekłość długo buzowały w sercach i umysłach, trzeba było czasu, aby zaczęły się goić najboleśniejsze rany. Żeby zaś Polacy byli zdolni przebaczyć – trzeba było wyjątkowego impulsu. Pojawił się, i to jeszcze w czasie wojny, w samym jądrze ciemności, w obozie koncentracyjnym Auschwitz.

Ofiara Maksymiliana Kolbego była czymś tak niezwykłym i wstrząsającym, że sama świadomość jego czynu podniosła na duchu i dała siłę do życia wielu więźniom w pasiakach. Gdy zaś opadł pył wojennej pożogi, wieść o człowieku, który dobrowolnie poszedł na śmierć za innego, rozeszła się po całym świecie i zaczęła drążyć ludzkie umysły: jak to możliwe, żeby ktoś oddał życie za innego, i to nieznanego człowieka?

To była nieziemska odpowiedź na demoniczne zło, to był snop światła rzucony w najczarniejszą otchłań. To był czytelny komunikat od Boga: „Człowieku, nie ma takiego miejsca i takiej sytuacji, w których nie mógłbyś kochać”.

Arcydzieło świętości

Był 17 października 1971 roku, równo 50 lat temu. „Maksymilian Kolbe błogosławionym! Co znaczą te słowa? Znaczą one, że Kościół uznaje w nim kogoś zupełnie wyjątkowego, kogoś, w kim łaska Boża i natura ludzka splotły się tak przedziwnie, że powstało arcydzieło świętości” – niosło się po bazylice św. Piotra.

To była wielka chwila, szczególnie dla Polaków. Od ponad trzech dekad żaden nasz rodak nie został wyniesiony na ołtarze. Ostatnie takie wydarzenie – kanonizacja Andrzeja Boboli – miało miejsce w 1938 roku. Teraz wreszcie nadeszła ta chwila, tym donioślejsza, że wnosiła niezwykły akcent we wciąż żywą i bolesną pamięć strasznej wojny.

Paweł VI chciał dokonać tej beatyfikacji na Jasnej Górze. Byłoby to olbrzymie wydarzenie – nigdy wcześniej żaden papież nie odwiedził Polski. Niestety, byli też świadomi tego rządzący Polską komuniści. Wizyta taka byłaby „nie na czasie” – odpowiedzieli. Kto zatem mógł, zjawił się w Rzymie – a w tamtych czasach taką możliwość mieli tylko nieliczni szczęśliwcy. Wśród 150 tys. obecnych na uroczystości było około 6 tys. Polaków. Polskiej delegacji przewodniczył prymas Polski Stefan Wyszyński. Był z nim również kard. Karol Wojtyła, a także Franciszek Gajowniczek, więzień Auschwitz, który przeżył dzięki ofierze o. Maksymiliana Kolbego.

Misja rycerska

Ta beatyfikacja była głośna na całym świecie. Czyn, który ukoronował święte życie Maksymiliana Kolbego, przemawiał do umysłów i serc, trafiał do wyobraźni. Wszędzie opowiadano o zakonniku, który poszedł na śmierć głodową za nieznanego sobie człowieka.

Paweł VI, po przedstawieniu życiorysu nowego błogosławionego, podkreślił jego maryjną pobożność. Zapewnił, że ta duchowa spuścizna nie budzi wątpliwości, aczkolwiek, jak zauważył, „dziś właśnie pobożność maryjna wznieca niekiedy pewną nieufność wobec dwóch nurtów teologicznych: chrystologicznego i eklezjologicznego”. Odniósł się w ten sposób do zarzutów o przesadną maryjność, jakie padały pod adresem franciszkanina. Zaznaczył, że „w mariologii ojca Kolbego Chrystus zajmuje pierwsze, konieczne i wystarczające dla ekonomii zbawienia miejsce”. Wskazał, że nie można wysuwać pod jego adresem zastrzeżeń z tego powodu. „Kult ten nigdy nie osiągnie wyżyn, na jakie zasługuje Maryja w tajemnicy jedności z Chrystusem, tak gruntownie uzasadnionej w Nowym Testamencie” – stwierdził.

Przechodząc do opisu męczeństwa o. Maksymiliana, powiedział: „Okoliczności jego zgonu są tak okropne i wstrząsające, że wolelibyśmy ich nie wspominać. Do jakiego dna zwyrodnienia stoczyć się może człowiek, pastwiąc się nad bezbronnymi, zdegradowanymi do rangi niewolników, skazanymi na unicestwienie po to tylko, aby po ich trupach mógł wspinać się ku władzy!”.

Papież nazwał o. Kolbego jednym z „punktów gorejących, może najświetlistszych” w mroku zła. „Jakaż to chluba, jaki przykład dla nas, kapłanów, stwierdzać w życiu i śmierci ojca Kolbego wykładnik naszego własnego posługiwania i naszej misji!” – wołał. Nawiązał także do narodowości kapłana. „Historyczne, męczeńskie przeznaczenie narodu polskiego znajduje wyraz w tym heroicznym akcie. We wspólnym cierpieniu Polska odnajduje świadomość swojej jedności i misji rycerskiej”. Paweł VI nazwał błogosławionego nowym męczennikiem, „który odsłania prawdziwe oblicze polskiego narodu, moc jego wiary, miłość płomienną, wolę pojednania, pokoju i pomyślności. Kościół i świat cały czerpać będą z tych plonów” – zapowiadał proroczo. Czy mógł przewidzieć, że na uroczystości jest obecny jego następca, który za 11 lat kanonizuje tego, którego on sam właśnie wyniósł do chwały ołtarzy? Czy przeczuwał, że już wkrótce to właśnie Polska będzie pierwszym państwem, które zrzuci jarzmo komunizmu i zapoczątkuje proces upadku żelaznej kurtyny?

Cuda

Gdy w ramach procesu beatyfikacyjnego Paweł VI podpisywał dekret o heroiczności cnót o. Kolbego, stwierdził, że ludzie w sprawie beatyfikacji dokonali wszystkiego, a reszta należy do niego. Chodziło o potwierdzenie z nieba w postaci cudów. Nie trzeba było długo na to czekać.

Najpierw łaski uzdrowienia doznała 36-letnia Włoszka Aniela Testoni. Gruźlica płuc i jelit zniszczyła organizm. Była bliska śmierci, a lekarze nie dawali jej żadnej nadziei na wyzdrowienie. Widząc, w jakim jest stanie, jej spowiednik, franciszkanin o. Augustyn Picchedda, poradził jej, żeby modliła się do sługi Bożego ojca Maksymiliana Marii Kolbego. Robiła to więc wytrwale, trzymając pod poduszką obrazek przyszłego świętego.

„24 lipca 1949 r. około południa o. Picchedda, który w poprzednich dniach zachęcał mnie usilniej do odmawiania modlitwy z obrazka, jaki trzymałam pod poduszką, położył go na moim brzuchu i udzielił mi błogosławieństwa” – zeznała później. Tego samego popołudnia poczuła, że dręczący ją ból brzucha ustąpił. Ze zdumieniem stwierdziła też, że może jeść bez trudności. „W pierwszych dniach kierowana roztropnością przestrzegałam diety, ale po tygodniu jadłam już wszystko. W nocy 24 lipca po raz pierwszy spokojnie spałam, a po trzech czy czterech dniach wstałam z łóżka” – opowiadała. 15 sierpnia, w święto Wniebowzięcia NMP, poszła do kościoła na Mszę św. Odtąd czuła się zawsze dobrze. Uzdrowienie okazało się trwałe.

Drugą osobą uzdrowioną za wstawiennictwem o. Maksymiliana był 52-letni markiz Franciszek Luciani Ranier z włoskiej prowincji Marchia. W 1950 roku zwapnienie tętnic spowodowało konieczność amputacji jego prawej nogi, jednak choroba wciąż się rozwijała. W sierpniu lekarze powiedzieli, że pacjentowi pozostał tydzień życia. W tym czasie markiz, zachęcony przez znajomego franciszkanina z Pescary, od ponad miesiąca odmawiał rano i wieczorem modlitwę do o. Maksymiliana. Gdy nie mógł czytać, słuchał, jak czytała ją jego żona.

Gdy zdrowie Raniera się pogorszyło, franciszkanie z Pescary podjęli za niego modlitwy o wstawiennictwo o. Kolbego. W nocy z 5 na 6 sierpnia chory poczuł się bardzo źle, jednak po pewnym czasie, wbrew rokowaniom, zasnął głęboko. Obudził się około dziewiątej. Lekarz ze zdumieniem stwierdził, że pacjent jest w bardzo dobrym stanie. Zjadł posiłek i usiadł w fotelu. „Był zupełnie normalny” – opowiadała jego córka. Prof. Pieri, który odwiedził pacjenta, powiedział do jego matki, że to wygląda na cud, „bo my niczego już nie mogliśmy zrobić”. Inny lekarz, dr Fadinelli, zaświadczył: „Ja mało wierzę w świętych, ale w tym wypadku musiał interweniować ktoś bardzo potężny”. Warto dodać, że obaj lekarze byli ateistami.

Oba fakty uzdrowień przedstawiono na potrzeby procesu beatyfikacyjnego Maksymiliana Kolbego. Komisja lekarska, złożona m.in. z osób niewierzących, orzekła, że zdarzenia te są niewytłumaczalne z medycznego punktu widzenia. Kościół uznał oba uzdrowienia za cuda dokonane za wstawiennictwem polskiego franciszkanina.

Beatyfikacja, która wydarzyła się pół wieku temu, była oficjalnym potwierdzeniem powszechnego przekonania o świętości Maksymiliana Kolbego – człowieka, który dla świata sponiewieranego wojną stał się wskazaniem: zło można pokonać tylko miłością.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.