Dokąd pójdzie synod?

Marek Jurek

|

GN 40/2021 Otwarte

Prawda jest prawdą, niezależnie od tego, kto ją przypomina.

Dokąd pójdzie synod?

Rozpoczyna się synod, który chce dać „możliwość każdemu, a szczególnie osobom na obrzeżach, do wyrażenia siebie i bycia wysłuchanym”. Otwartość i słuchanie głosu „każdego”, więc również świeckich, w Kościele można rozumieć dwojako. Pierwsze podejście wynika z wiary i ma charakter głęboko biblijny. Gdy święty Benedykt pisał w Regule, że „wszystkich należy wzywać na radę, gdyż Pan często właśnie komuś młodszemu objawia to, co jest lepsze” (III,3) – nawiązywał wprost do wielokrotnie powtarzającej się w historii zbawienia sytuacji, gdy Bóg – absolutnie wolny w swych decyzjach – właśnie „młodszemu” przekazywał swoje wybranie. Tak było z Izaakiem i Jakubem, i tak było z Dawidem. Nasz Pan zaś nie przyszedł na świat – tak jak największy z proroków, święty Jan Chrzciciel – w rodzinie kapłańskiej, ale jako „świecki”, w pokoleniu Judy, w królewskim rodzie Dawida.

Zasada wysłuchania każdego zbiega się zresztą z Sokratejskim zaleceniem, by „nikogo i niczego” nie słuchać, „tylko argumentu”. Z tym że w życiu Kościoła nie chodzi już tylko (choć chodzi również) o argument naturalny, oparty na sile własnych, naturalnych dowodów, ale przede wszystkim o argument wiary, oparty na jej danych. Tak zresztą Ewangelia uświęcała i ożywiała tradycję klasyczną. Historia zna wiele przypadków potwierdzających wartość takiego podejścia. Bodaj najbardziej spektakularny był katolicki opór w czasach reformacji. Jej zwycięstwo miało najczęściej charakter „klerykalny”: katolikom odgórnie zmieniano religię, zanim wielu z nich zdołało się zorientować. W Anglii po odejściu przez Henryka VIII od Rzymu tylko jeden biskup (św. Jan Fisher) dochował wierności Kościołowi, a najbardziej znanym świadkiem jedności Kościoła stał się świecki (co gorsza polityk) – św. Tomasz More. Kontrreformacja to również historia katolickiego nonkonformizmu.

Nie ma bowiem żadnego przeciwieństwa między nauczycielską misją papiestwa, episkopatu i duchowieństwa a wysłuchaniem każdego. Właśnie władza papieska była zawsze największym oparciem dla osamotnionej prawdy, gdy nie stała za nią ani popularność, ani pozycja protagonistów, ani liczba zwolenników. Dziś, w dobie medialnej demokracji masowej, to doświadczenie staje się szczególnie ważne. Sama natura autorytetu sprawia, że głos „każdego” może być nie mniej ważny niż głos większości, że argument wiary nie musi ustąpić przed pragmatyzmem, również duszpasterskim. Co więcej – że to, co niesłyszalne, może zostać usłyszane. W gruncie rzeczy więc otwartość na głos każdego umożliwia uznanie najwyższego kryterium wiary za drogowskaz życia katolickiego i otwiera nową szansę na umocnienie komunii Kościoła, spajającej solidarnością wiary autorytet i lud. Właśnie w tych czasach, gdy – jak mówił kard. Joseph Ratzinger u progu pontyfikatu św. Jana Pawła II – „chrześcijanie na nowo są w mniejszości, i to jeszcze bardziej, niż byli u schyłku starożytności”.

Tym bardziej więc trzeba mieć świadomość, że zasadę słuchania wszystkich w Kościele można też rozumieć inaczej, w sposób populistyczny, jako podążanie za większością, jako „towarzyszenie” ewolucji opinii i obyczajów. To drugie podejście znane jest właśnie ze wspomnianej historii reformacji. To wtedy Luter i Kalwin sformułowali wizję Kościoła ludu, choć ten pierwszy szybko przestraszył się konsekwencji swoich poglądów i – zgodnie z tradycją rzymskiego cezaryzmu – uznał, że w osobie władcy lud ma wystarczającego reprezentanta i trybuna. Reformacja zaczynała się od fundamentalizmu sola Scriptura, od zaufania do gorliwości indywidualnej lektury Pisma Świętego, a potem, towarzysząc ewolucji nowożytnej kultury – przynajmniej w swych najstarszych, oficjalnych wspólnotach – zaczęła kolejno kwestionować nawet te prawdy chrześcijańskie, które wcześniej zachowała.

W podejściu populistycznym to nie głos „każdego” się liczy, ale przeciwnie – głos każdego może łatwo zginąć w kreowanym przez media zgiełku, uznawanym za głos „wszystkich”. Doświadczenie zaś owych oficjalnych „wszystkich” może bardzo łatwo stać się motywem do zakwestionowania ważności (jako przestarzałych, niepraktycznych, „abstrakcyjnych”) prawd i zasad. Tym większa więc waga indywidualnej odpowiedzialności i – głosu każdego z nas. •