Pieszo do serca

Maciej Rajfur

|

GN 38/2021

publikacja 23.09.2021 00:00

19-letni Szymon Szymański przeszedł samotnie trasę z Jasnej Góry do Watykanu. W 59 dni pokonał ponad 1800 kilometrów w intencji Kościoła w Polsce.

To była podróż przez kawałek Europy, ale przede wszystkim w głąb siebie. To była podróż przez kawałek Europy, ale przede wszystkim w głąb siebie.
ks. Maciej Świgon /Foto Gość

Nie miał żadnego towarzysza, wziął ze sobą parę najpotrzebniejszych przedmiotów, ubrań i po prostu ruszył przed siebie. Ale ta decyzja nie wzięła się znikąd. 4 lata temu ksiądz zaproponował mu pieszą pielgrzymkę z Gdańska do Częstochowy. Tam obudziła się w nim idea pieszego pielgrzymowania. Trzy razy pokonał tę trasę, ale zapragnął czegoś więcej. – Moje myślenie dla ludzi z mojego otoczenia często okazuje się abstrakcyjne. W głowie rodzą się pomysły, które na pierwszy rzut oka wydają się wręcz niemożliwe do zrealizowania, ale potem okazuje się, że z Bogiem wszystko jest możliwe! – uśmiecha się Szymon Szymański z Pomlewa.

Na spontana w imię Pana

19-latek pragnął zasmakować życia, które wiódł św. Franciszek. Wiedział, że w przypadku Biedaczyny z Asyżu wędrówka przyniosła ogromne owoce i przemianę wewnętrzną. Pandemia nieco wstrzymała plany Szymona, ale co się odwlecze, to nie uciecze. 4 lipca 2021 roku Polak wyruszył spod cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej w kierunku Rzymu. Dlaczego wybrał właśnie Wieczne Miasto? – Tam bije serce naszego Kościoła, a ja wędrowałem w intencji Kościoła w Polsce. Myślałem jeszcze o Santiago i Jerozolimie jako głównych punktach pielgrzymkowych. Jednak szlak w stronę Hiszpanii jest dość popularny i nie odwzorowałby dobrze życia Biedaczyny z Asyżu, zaś Jerozolima była opcją najbardziej niebezpieczną, która wymaga zdecydowanie dłuższych przygotowań – wyjaśnia S. Szymański.

Odważny pielgrzym noclegi planował spontanicznie. Spał dosłownie tam, gdzie się dało, choć starał się trzymać blisko kościołów. Ale zdarzało mu się odpoczywać na ławce w parku, na przystanku czy pod blokiem. Często nocował pod drzwiami plebanii, które były zamknięte. – To wydawało mi się najbezpieczniejsze. Ciekawą sytuację miałem w Austrii, kiedy zadzwoniłem do parafii i włączył się nagrany głos proboszcza, że nie ma go w domu. Okazało się jednak, że pierwsze drzwi były otwarte. Ulokowałem się w przedsionku, jednak obawiałem się, że gdy ktoś przyjdzie, weźmie mnie za złodzieja. Ale nikt przez całą noc nie wszedł – opowiada „Gościowi” mężczyzna.

Dostępne jest 24% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.