Dziesiątego w piątek... Dzień Piłkarza

Piotr Sacha

„W futbolu wszystko komplikuje obecność przeciwnej drużyny”. Ta myśl francuskiego filozofa i dramaturga nie obowiązuje Polaków. Przynajmniej nie dziś.

Dziesiątego w piątek... Dzień Piłkarza

Dziś Dzień Dziecka w Hondurasie. Tego samego dnia, tyle że w USA – Dzień Babci i Dziadka. Z kolei w Chinach świętują nauczyciele. W Polsce również dzień szczególny. 10 września obchodzimy Dzień Piłkarza. Obchodzimy – nie bez przyczyny piszę w liczbie mnogiej. Piłkarska mnogość rysuje się w statystykach UEFA – blisko pół miliona kopiących w polskich klubach. Do tej grupy trzeba koniecznie doliczyć zawodników i trenerów, którzy zakończyli sportową karierę (choć tak naprawdę któż ich zliczy). Bądźmy uczciwi: Dzień Piłkarza celebrować winni nie tylko czynni zawodowcy. Również ci bierni, również ci niezawodowcy. Do listy szczęśliwców dorzućmy zatem piłkarskich amatorów (proszę się nie obrażać na dźwięk pięknego, niesłusznie budzącego poczucie wstydu słowa „amator”), którzy tydzień po tygodniu zapełniają hale sportowe i Orliki, a wtedy powstanie imponująca liczba uprawnionych, by dziś świętować. Piłkarzy nad Wisłą mamy więcej niż dzieci, więcej niż dziadków i babć, niż nauczycieli. Na tym jednak nie koniec. Bo czy Dzień Piłkarza mógłby brzmieć obco dla tych, którzy piłkę nożną kochają, znają, ba, o piłce wiedzą prawie wszystko i angażują się w tę dyscyplinę, choć już nie na hali i już nie na boisku, a przed ekranem? Zgódźmy się – dziś świętujemy w pewnym sensie wszyscy.

Wszyscy też identyfikujemy się z sukcesami drużyny narodowej. ZremisowaliśMY z Anglią na Narodowym. Dodajmy – z reprezentacją kraju, w przypadku którego wspomniane w akapicie wyżej piłkarskie statystyki UEFA robią jeszcze większe wrażenie. Blisko milion osiemset tysięcy pań i panów, dziewczynek i chłopców uprawia ten sport w klubowych sekcjach ojczyzny footballu. Środowy remis z wicemistrzami Europy cieszy. A styl gry Biało-czerwonych daje kolejny powód, by zauważyć wyjątkowość tego piątku.

Skąd w ogóle taki dzień? 10 września 1972 r. polska reprezentacja pokonała w Monachium Węgrów, zdobywając olimpijskie złoto. Rodziła się wtedy wielka drużyna Orłów Górskiego. Co było potem? „Zwycięski remis” z Anglią, „mecz na wodzie” z Niemcami i największy mundialowy sukces... Coś zatrybiło... „Coś zatrybiło, a kolejne spotkania pokażą, czy zatrybiło na dłużej” – to już słowa Roberta Lewandowskiego po ostatnim (zwycięskim?) remisie z Anglią.

Przy takim dniu jak dzisiejszy wypada jeszcze ukuć formułkę życzeń. Oto one. Obyśmy jak najdłużej nie musieli przypominać sobie wypowiedzi Sartre’a. Francuski filozof i dramaturg przed wielu laty ubrał w słowa to, co my czuliśmy całkiem niedawno: „W futbolu wszystko komplikuje obecność przeciwnej drużyny”. Włochom udaje się to od długich miesięcy. Dlaczego nie miałoby się udać nam?