Egzamin dojrzałości

Jacek Dziedzina

Państwo polskie nie może pozbawić się prawa do obrony granic przed nielegalną imigracją i… wojną hybrydową prowadzoną przez białoruskie i rosyjskie służby. Skoro jednak Polska tak ofiarnie angażowała się w wojny w Iraku i Afganistanie, ponosi również odpowiedzialność za ludzi, którzy chcą stamtąd uciekać.

Egzamin dojrzałości

Polska zdaje właśnie podwójny test: jeden – z bezpieczeństwa i szczelności swoich granic, drugi – z odpowiedzialności za ludzi, którzy mają prawo szukać schronienia w naszym kraju. Niestety, w Polsce dominują dwie skrajne narracje. Z jednej strony sytuacja kryzysowa na pograniczu białorusko-polskim jest wykorzystywana przez przeciwników jakiegokolwiek otwarcia na uchodźców. Z drugiej – sprzyja infantylnym apelom o wycofanie się polskich żołnierzy z obrony granic i wpuszczenie „wszystkich potrzebujących”. Jest jasne, że na taki podział w społeczeństwie liczą architekci tej wojny hybrydowej, bo trudno inaczej nazwać zaplanowane „podwożenie” przez białoruskie służby uchodźców najpierw pod granicę z Litwą i Łotwą, teraz pod granicę z Polską. Nie ma wątpliwości, że w ten sposób wschodnie służby testują wytrzymałość naszych granic i wytrzymałość polskich służb. Podwożeni przez Białorusinów uchodźcy są zakładnikami tej intrygi. Czy państwo polskie powinno ulec szantażowi i wpuścić uchodźców, których „podwieźli” nam pod granicę Białorusini? Odpowiedź na to pytanie jest trudna, bo dotyczy konkretnych ludzi, którzy wprawdzie stali się ofiarami cynicznej gry Łukaszenki (nie bez błogosławieństwa i wsparcia Kremla), ale pozostają przecież ludźmi potrzebującymi pomocy. Mimo wszystko państwo polskie nie powinno ustąpić w tej sytuacji. Powinno dopuścić doraźną pomoc dla koczujących na „ziemi niczyjej” uchodźców, ale zgoda na wpuszczenie 10–30 osób uruchomiłaby kolejne nielegalne „przerzuty” i byłaby wpisaniem się w scenariusz wymyślony w Mińsku i Moskwie oraz przegraną w pierwszej odsłonie tak otwartej wojny hybrydowej.

Twarda postawa wobec prowokacji Łukaszenki nie może jednak oznaczać całkowitego zamknięcia się na uchodźców, zwłaszcza z Iraku i Afganistanu. I tu dochodzimy do drugiego testu, który Polska właśnie zdaje. Dlaczego „ci ludzie” (o konkretnych twarzach, nazwiskach, historiach) mają prawo pukać do naszych drzwi? Odpowiedź jest prosta. Skoro Polska tak ofiarnie angażowała się w wojny w Iraku i Afganistanie, przyczyniając się ramię w ramię z USA do – w pierwszym przypadku – rozbicia kraju i wzrostu zagrożenia terroryzmem (narodziny Państwa Islamskiego, wojna domowa itd.) oraz – w drugim przypadku – do pozostawienia tej części społeczeństwa afgańskiego, które uwierzyło w „zachodnie wartości”, na pastwę nowych starych władców po 20 latach wojny; skoro w tym wszystkim braliśmy aktywny udział, to nie mamy prawa pozostawić samym sobie tych, którzy na naszej aktywności w swoich krajach ucierpieli lub mogą ucierpieć w najbliższym czasie. Dotyczy to całego sztabu lokalnych współpracowników polskiego wojska oraz tych, którzy uznali, że po opuszczeniu najpierw Iraku, a teraz Afganistanu przez wojska zachodnie ich życie jest zagrożone. Skoro umieliśmy wykorzystać cudze terytorium do podniesienia swoich zdolności bojowych (co podkreślały wszystkie kolejne rządy), to ponosimy również odpowiedzialność za realne i potencjalne ofiary tych naszych „kursów”.

Tej odpowiedzialności nie zrealizujemy ulegając szantażowi i cynicznej grze Łukaszenki na granicy. Tę odpowiedzialność państwo polskie może i powinno zrealizować przez uruchomienie jedynego bezpiecznego i godnego dla uchodźców mechanizmu otwarcia granic, jakim są korytarze humanitarne. Pisaliśmy o nich wielokrotnie, o ich otwarcie apelowali również polscy biskupi. Polski rząd, tak chętnie powołujący się na „wartości chrześcijańskie”, odmawiał jednak dotąd zgody na wejście w to przedsięwzięcie (z powodzeniem realizowane od paru lat m.in. przez Włochów).

Polska zdaje właśnie egzamin dojrzałości: nie może poddać się prowokacji ze strony białoruskiego reżimu, ale jednocześnie musi zaproponować mechanizm, który pozwoli starać się o azyl osobom, za które musimy wziąć współodpowiedzialność. Czy Polski nie stać na to, by w każdym mieście znalazło schronienie kilkanaście dodatkowych rodzin? Czy polskich parafii nie stać, by w większości z nich zamieszkały przynajmniej dwie rodziny uchodźców? Czy wśród nas, katolików, nie ma osób, które mają możliwość i są gotowe zaoferować dach nad głową jednej, dwóm osobom lub nawet całej rodzinie? Są takie miasta, są takie parafie i są tacy ludzie, którzy tylko czekają na zielone światło ze strony państwa. To jest wykonalne. Ten mechanizm jest znany i sprawdzony. Potrzeba tylko decyzji. I nie obawiajmy się – do Polski nie ma zamiaru przeprowadzić się pół Iraku i pół Afganistanu. W 36-milionowym narodzie znajdzie się miejsce dla paru tysięcy… braci broni – obywateli krajów, w których doskonaliliśmy zdolności bojowe swojej armii.